Szeptuny i czarnoksiężnicy nie odpuszczają
(Zofia Mantyka)
2018-05-29
Szeptuny i czarnoksiężnicy nie odpuszczają W metafizycznym bezkresie jedno jest pewne, diabeł – będący kwintesencją zła – nosił się zwykle tak, jak nielubiani sąsiedzi. W starych, dobrych czasach na ziemiach Ukrainy szatan przywdziewał kontusz polskiego szlachcica, we Francji zaś zakładał wytworny strój angielskiego dżentelmena. Anglicy – co nie zaskakuje – postrzegali go jako niezgułowatego, chudego, rozgadanego i nadmiernie ugrzecznionego Francuza. Z kolei Norwegom i Finom demon pokazywał się – jakżeby też mogło być inaczej – w szwedzkim mundurze. Za to w Czechach tradycyjnie, jak w czeskim filmie „Rok diabła” o Jaromirze Nohavicy, o diable nikt nic nie wie. Natomiast w Polsce, jeżeli jeszcze coś tam pamiętamy ze szkoły, Mefistofeles – w filuternej mickiewiczowskiej balladzie „Pani Twardowska” – również jest sąsiadem zza miedzy i wygląda mniej więcej tak: „Diablik to był w wódce na dnie, Istny Niemiec, sztuczka kusa; Skłonił się gościom układnie, Zdjął kapelusz i dał susa.” W znanym ongiś krakowskim czasopiśmie „Naprzód”, które było organem prasowym socjalistów z PPS, organ – jak to „Organ” – w numerze z 26 czerwca 1920 roku zamieścił wielce bulwersującą i intrygującą wiadomość: „Od kilku dni krążą po mieście sensacyjne wieści, że w klinice ginekologicznej dziesięcioletnia Izraelitka porodziła diabełka z rogami, kopytkami i ogonem. Wczoraj od rana już poczęły się gromadzić tłumy publiczności przed kliniką położniczą przy ulicy Kopernika, żądając wpuszczenia ich do wnętrza, celem oglądnięcia diabła. Wśród tłumów zauważyć było można panie elegancko ubrane, które głośno twierdziły, że diabła widziały na własne oczy. Jest on przywiązany do łańcuchów w parterowej sali kliniki. Bryka on i bodzie, kto tylko do niego dostąpi” W naszym przykładnie katolickim narodzie sztubackie próby powątpiewania w istnienie grasującego szatana, pracowicie spychającego na manowce poczciwych ludzi, były i są nie do pomyślenia. Diabeł jest u nas wytrwale wszechobecny i to nie tylko w wymiarze religijnym, ale obyczajowym i językowym. Ponieważ nieliczni mieli, a może i mają sposobność do osobliwych spotkań tete-a-tete, zatem większość przypuszcza, że działa on jako licho niewidzialne. Zupełnie nie wiemy – czy to mało okazały chmyz, czy może golemowata bestia? Niezbitym argumentem potwierdzającym hipotezę istnienia chytrego biesa jest okrutna historia ludzkości – naznaczona pasmem nieszczęść, wojen i zbrodni. Autor „Bezrobotnego Lucyfera” Aleksander Wat mówił – „Trudno dziś wierzyć w istnienie Boga, zapewne, ale trudniej nie wierzyć w istnienie diabła”. Pod jakimi postaciami skrywa się obecnie owo czorcie siedlisko, któż to wie? Czy podający się za dobrotliwych szeptunów rzeczywiście nam pomagają, czy wręcz przeciwnie? A co z czarnoksiężnikami obiecującymi iluzje w stylu Copperfielda? Czarowanie, mamienie, zwodzenie dawniej okraszane było specyficznym anturażem – strzygi, nietoperze, puszczyki i inne upiorne stwory tworzyły odpowiednią aurę. Współczesne metody i narzędzia służące do uwodzenia są zmyślnie unowocześnione. Czasy prostackiego, poczciwego, wsiowego Boruty to już oblekła pajęczyną zamierzchła przeszłość. Dzisiaj Lucyfer wysyła do boju odpowiednio ufryzowanych pracowników. Wiedzą o tym doskonale masochiści oglądający programy „informacyjne” w telewizji publicznej i TVN. Literackie cytaty – na okoliczność – cisną się same. „Ubrał się diabeł w ornat i ogonem na mszę dzwoni” – jak to celnie skwitował był imć Onufry Zagłoba. Robienie ludziom wody z mózgu, skłócanie, wywoływanie nienawiści jest stare jak świat. Zmieniają się epoki, formacje społeczno-polityczne, ale mechanizmy wciąż pozostają niezmienne. Czy to monarchie feudalne czy „demokratyczne” republiki, zawsze światem rządzi żądza władzy i pieniądza. Ile też się musiało pozmieniać, abyśmy dostrzegli, że nic się nie zmieniło. Już przeszło sto lat temu Baudelaire przewrotnie zauważył: „Najpiękniejszą sztuczką diabła jest przekonanie nas o swoim nieistnieniu”. Czy ewidentnie mu się to udało? Wracają – wypisz wymaluj – gierkowskie czasy z medialnym przepychaniem przepychu. Pierwszy sekretarz, gdy lud mu odkrzyknął „pomożemy” może i dobrze chciał… i co z tego pozostało? A co pozostało ze spektakularnych miraży tworzonych przez ekipę z III RP, gdzie jest: cudowny gaz łupkowy, elektrownie atomowe, katarskie inwestycje? Zaklinanie węży, wróżenie z kuli, wahadełka, czarodziejskie różdżki, horoskopy, numerologia i inne magiczne pierdoły kupują naiwniacy na własne życzenie i to jest ich sprawa. Natomiast zbiorowe otumanianie całych społeczeństw jako celowy zabieg polityczny to zupełnie inna liga. Nacjonalizm, faszyzm, komunizm bazowały na populizmie jako sprawdzonym sposobie zdobywania przychylności, umożliwiającej zawładnięcie duszy narodu. Zaczyna się od usilnego szukania wrogów i wprowadzania społecznych segregacji niszczących wspólnotę narodową. Każda dyktatura, sprawując władzę opiera się na głupcach i ludziach bez charakteru, którzy zawsze się znajdą. Współcześnie budowany podział na „pomazańców” zbawiających kraj i gorszy sort, łudząco przypomina PRL, określany – „najweselszym barakiem obozu socjalistycznego”. Członkowie przewodniej siły narodu – rozglądając się przezornie dookoła – śmiali się z tych samych dowcipów, co katolicy. Marksizm na pokaz praktykowali wszyscy towarzysze, nie wierzył oczywiście nikt, a kabarety z aluzyjnymi tekstami kwitły sobie w najlepsze. Poczucie humoru chroni nieco przed uleganiem jakimkolwiek mniej lub bardziej niebezpiecznym ideologiom. Również i dzisiejsze zróżnicowanie biegnie między tymi, którzy potrafią się śmiać z głupot wyczynianych przez jedną i drugą stronę podziału a tymi, którzy ograniczają się do złorzeczenia i pielęgnacji plemiennej nienawiści. To pewnie mało odkrywcze, ale Bóg z pewnością ma poczucie humoru i lubi się jowialnie uśmiechać, w przeciwieństwie do Belzebuba, który żywi się animozjami, pychą, pogardą, wściekłością, nienawiścią, zawiścią i łzami. Ucieczka w krainę żartu jest formą terapii, dającej poczucie wolności. Czy „czasy słusznie minione” – tak kunsztownie ośmieszane w filmach Barei – istotnie bezpowrotnie minęły? Czy to możliwe, że „ciemny lud wszystko kupi”? Pozwólmy sobie na małą, może i cokolwiek złośliwą parafrazę: „To jest polskie auto elektryczne i odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest auto na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym autem? My nim otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest auto społeczne, w oparciu o nasze instytucje. Auto, które sobie zgnije do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi? Hochwander: Protokół zniszczenia... Miś: Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.” Na marginesie – jak tak dalej pójdzie z wyposażeniem aut w elektronikę to… niebawem kierowca będzie w samochodzie tak samo potrzebny jak apteczka, gaśnica czy miernik pomiaru ciśnienia w oponach. Czy w przypadku naszego kraju będzie to akurat miało jakikolwiek wpływ na ilość wypadków, trudno zgadnąć. O tym, że poparcie dla władzy się kupuje, wiedzieli już Rzymianie. Sprzedawanie kitu i mamienie gawiedzi trwa od zarania dziejów. Tyle, że stare mądre przysłowie ludowe mówi: „daj komuś palec, a weźmie całą rękę” i na tym polega ślepa uliczka, w którą prędzej czy później wpadają wszyscy populiści. Okrągły gmach w stolicy pełni rolę groteskowej areny cyrkowej i domu pielgrzymkowego „oburzonych obywateli”. Po lekarzach rezydentach, teraz mamy niepełnosprawnych, tylko patrzeć, jak pojawią się następni. Karuzela obietnic kręci się jak koło fortuny, budząc nadzieję u kolejnych grup społecznych. Wielcy iluzjoniści przekonując suwerena, że od dwóch lat żyjemy w krainie mlekiem i miodem płynącej, wpadli… we własne sidła. Dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane, a naiwni ludzie, cynicznie wykorzystywani przez polityków, łapią się na to jak biedne muchy na lep. Polityka to diabelska profesja, a dzisiaj trudno liczyć na hojnego diabła Rokitę. Zdaniem Wiliama Browna – „Miejscem, gdzie możemy ludzi ocenić, nie jest ani forum, ani pole, ani rynek, ani kościół, ale ich codzienne życie i ich dom, kiedy odkładają na bok maskę i są osądzani jako diabły lub anioły, bohaterowie lub szarlatani. Nie dbam o to, co mówi o nich świat, czy obdarowuje ich zaszczytami, czy obrzuca jajkami. Nie dbam o ich reputację czy religię. Jeśli ich rodzina lub znajomi lękają się ich przybycia, wtedy są oszustami, nawet jeśli modlą się dzień i noc. Jeśli dzieci biegną im na powitanie do bramy, a światło miłości opromienia twarze rodziny, gdy spotykają się przy końcu dnia, możesz przyjąć za pewnik, że ci ludzie to prawdziwy skarb. Potrafią wiele wybaczyć ludziom, którzy wolą nienawiść całego świata niż pogardę tych, którzy kochają, i którzy woleliby przywołać gniew na twarz króla niż strach na twarz dziecka.” Natomiast mój sąsiad, dziękując za otrzyname ode mnie w sobotę życzenia urodzinowe, mocno mnie zaskoczył – „Pani Zofio pozostaje nadzieja, że życie to nie jest żart pana Boga, jak nas usiłuje przekonywać diabeł”. Konferencja prasowa kandydata na burmistrza za nami. Impreza była porywająca jak… wsadzający ludzi do piekła demoniczny, kaszubski Smętek. Briefing to nie był, choć przekaz krótki, przypominający wojskową odprawę. O programowych zamierzeniach nikt się nawet nie zająknął. Zapał do przejęcia „brzeskich włości” jawił się marsowymi obliczami zafrasowanych syndyków mających objąć podupadające przedsiębiorstwo. Ciekawe czy dwuznaczne sugestie o jakimś porozumieniu z obecnym włodarzem, któremu – było nie było – środowisko kandydata jednogłośnie kwitowało absolutoria, „wyciekły” przypadkowo? Rewitalizacji spodziewać się zatem nie należy? Inna sprawa, że w brzeskiej gminie podobno wszystko jest już galante „zrewitalizowane”, więc nie ma problemu. Choć ciekawość to pierwszy stopień do piekła, wydaje się jednak, że jest chyba stosowny moment na postawienie niestosownego pytania – „Ki diabeł?”. Polityka to perfidne, diabelskie sztuczki, stąd budząca sympatię postać nowego kandydata jakoś średnio się z tym komponuje. Zofia Mantyka
|