Nieoficjalny Portal Miasta Brzeska i Okolic 
  Home  |   Almanach  |   BBS  |   Forum  |   Historia  |   Informator  |   Leksykon  |   Linki  |   Mapa  |   Na skróty  |   Ogłoszenia  |   Polonia  |   Turystyka  |   Autor  
 

Ach, ci wstrętni Rolling Stonesi.  (Zofia Mantyka)  2018-07-18

Ach, ci wstrętni Rolling Stonesi.

Pamiętny koncert z kwietnia 1967 roku to było coś, co nie miało prawa się wydarzyć i… się wydarzyło. Po odwołaniu koncertu zespołu Rolling Stones w Moskwie, wnuczki towarzysza „Wiesława” zaczęły go błagać i podobno dziadek – jak to dziadek – uległ. W kraju, gdzie dłuższe włosy u mężczyzny traktowano jako bikiniarski akt polityczny i sprzyjanie zachodnim imperialistom, koncert angielskich chuliganów – bo tak ich wówczas nazywano – był czymś zupełnie nie do pomyślenia. A jednak… stało się! Czy miało to jakiś wpływ na późniejsze hippisowskie fascynacje i wolnościowe „rozbudzenie” młodzieży w 1968 roku, trudno spekulować. Podczas koncertu w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina najbardziej topowymi postaciami byli Brian Jones i Mick Jagger – co by nie mówić – za „żelazną kurtyną” powiało namiastką zakazanej wolności.

Legendarny – dla mojego pokolenia – Mick Jagger podczas niedawnego koncertu zespołu na Stadionie Narodowym w Warszawie, chyba poczuł wagę robiącego zawrotną karierę przymiotnika „narodowy”. Wszystko, co ma mieć sznyt i uznanie, okraszane jest teraz tym patetycznym ornamentem. Pamiętam jak – porównywalnie pryncypialne, tyle że w krzewieniu marksistowskich wartości – władze PRL „puszczały” w telewizji powtórki koncertu tegoż zespołu, celując w święto Bożego Ciała, dokładnie w czasie procesji. Z wypiekami na twarzy oglądałam spektakularnie wykastrowaną retransmisję i nikt i nic nie było mnie w stanie wyciągnąć z domu. Mama była zrozpaczona, a i ja też miałam łzy w oczach, ale z zupełnie innego powodu. Dzisiaj dla młodych ludzi, którzy skrót „PZPR” rozszyfrowują często jako Polski Związek Piłki Ręcznej, jest to kompletnie nie do zrozumienia.

Historia zatoczyła kwadratowe koło. Ostatni koncert na Stadionie Narodowym stał się głośny nie jako artystyczne wydarzenie, lecz zafunkcjonował przede wszystkim w kontekście politycznym. Minęło pół wieku, jesteśmy członkiem UE, a lider zespołu w niedzielny wieczór – ni z gruszki, ni z pietruszki – powiedział ze sceny po polsku: „Polska, co za piękny kraj, jestem za stary, żeby być sędzią, ale dość młody, by móc śpiewać” i po angielsku dodał „Byliśmy tu na koncercie w 1967 roku. Mam nadzieję, że trochę się od tego czasu nauczyliście”. 74-letni Mick Jagger pamięta tamten koncert, bo kontrast między „wolnym światem” a tym, co wówczas w Polsce zobaczył, był dla niego wstrząsający. Muzyk z premedytacją wpisał się w nasze polityczne zawirowania i wywołał „narodową” dyskusję. Sytuacja stała się – jak to u nas – karykaturalnie zabawna.

Oczywiście każdy usłyszał to, co chciał usłyszeć. „Totalna” opozycja zapiała z zachwytu, bo podstarzały gwiazdor – na swój sposób – zamanifestował swój niekonwencjonalny stosunek do naszego kraju. Co dość charakterystyczne, jego ironiczne słowa, które padły podczas koncertu, zostały pomysłowo zinterpretowane przez państwowe media publiczne. Według nich są one jednoznacznym potwierdzeniem słuszności kryterium wieku eliminującego sędziów z pracy. Wydaje się to tak oczywiste jak opinia, że „szarpidruty” pokroju Rolling Stones czy The Beatles to byli pospolici angielscy chuligani. Słynący ze swej rzetelności i „prawdomówności” peerelowski rzecznik rządu, obecny redaktor „Nie”, obiektywniej tej kwestii nie zdołałby przedstawić. A tak naprawdę to dla ilu Polaków wypowiedziana przez artystę opinia ma jakiekolwiek znaczenie? Brniemy zatem w coraz głębsze obszary absurdu. Prozaiczny skądinąd incydent ilustruje jakość uprawianej polityki informacyjnej.

Taka retoryka wpisuje się dziarsko w pasmo odnoszonych przez nas zwycięstw. Coraz to nowe zwycięstwa wypełniają naszą nierealnie realną rzeczywistość. Trwa wojna z wyimaginowanymi wrogami, a media niczym reporterzy z linii frontu odważnie nas o tym informują. Słyszymy o niesamowitym wzroście naszych możliwości obronnych (sic!), znakomitych zmianach w kulturze i edukacji, ba, nasze znaczenie na arenie międzynarodowej sytuuje nas na pozycji jednego z głównych rozgrywających nie tylko w Europie, ale i w świecie. Najbardziej spektakularnym, wręcz druzgocącym triumfem jest zwycięstwo polegające na ekspresowym wycofaniu się z istotnego zapisu ustawy o IPN, którą w poprzedniej wersji – a jakże – ogłoszono również jako wielki sukces i powód do narodowej dumy. To dzięki niej mieliśmy heroicznie odzyskać suwerenność, pokazując żydowskim i niemieckim oszczercom jaka jest prawda historyczna.

To, co poprzednio miało stanowić bezdyskusyjny, narodowy sukces – w ekspresowym tempie, liczonym w godzinach: trzy czytania w Sejmie, Senat i podpis Prezydenta – zostało zmienione, bo… okazało się, że jednak ci, którzy ten sukces kontestowali, to może niekoniecznie byli endogenni wrogowie Polski i zdrajcy na niemieckim żołdzie. Chociaż wątpliwości w tym zakresie nadal pozostają. Dokonywana zmiana ustawy znowu odbywała się w tej samej tromtadrackiej retoryce przepełnionej patriotyzmem i dumą narodową. Z takim samym żarliwym przekonaniem, tyle że á rebours, czy jak kto woli na abarot w stosunku do poprzednio używanych argumentów. To, co przed kilkoma tygodniami było kluczowe dla interesu Polski i musiało być koniecznie zapisane i uchwalone, by dumny naród mógł „powstać z kolan”, teraz właśnie należało… odrzucić, aby mógł… powstać tym bardziej!

Inna sprawa, że większość ludzi ma to wszystko głęboko w d… i żyje swoim życiem. Dla szarego człowieka ważne jest, ile wynosi płaca minimalna, bo to go dotyczy, a nie wynurzenia ekstrawaganckiego koryfeusza z gitarą czy kłopoty z interpretacją polsko-żydowskich relacji. Pojawiające się w mediach, takie informacje powoli zaczynają być traktowane jak – nie przymierzając – przygody potwora z Loch Ness czy peregrynacje pytona tygrysiego pod Warszawą. Ludzi interesuje to, co ich zdaniem ich dotyczy i niespecjalnie chcą sobie zawracać głowę czymś nieprzydatnym. To jest tak jak z tą anegdotą o aktorze Janie Himilsbachu, który kiedyś się chwalił, że otrzymał propozycję roli od Stevena Spielberga pod warunkiem, że nauczy się angielskiego. – I co, uczysz się? – pytali go znajomi. – Nie. Jeszcze nie. Spielberg się rozmyśli, a ja z tym angielskim zostanę jak ten ch..!”

W grodzie nad Uszwicą w walce o fotel burmistrza szykuje się dywanowy nalot z… samorządu powiatowego. Co najmniej dwóch radnych powiatowych wyraźnie zasadza się na to stanowisko. Jeden z nich od dłuższego czasu dosłownie „jest wszędzie” i jak wytrawny harcownik przed bitwą – bada teren. Pytanie, czy to tylko harce czy rzeczywiście planuje swój desant? Natomiast drugi, były przewodniczący Rady Powiatu oficjalnie ogłosił, że kandyduje na burmistrza. Obaj zapewne przyczynili się do ostatnich inwestycji powiatowych i w swej naiwności wierzą być może, że stan i wyposażenie obiektów powiatowych w Brzesku takich jak: szpital, szkoła na „Zielonce”, czy ZOL i Hospicjum w „starym szpitalu”, mogą pokazać wyborcom, że… jednak się da.

Mój jowialny sąsiad ma – jak zwykle – swoje specyficzne spojrzenie. „Pani Zosiu, tyle lat się to tak miło kręci i niby dlaczego miałoby nagle przestać? To jest „sprawdzony”, sprawny, suto oliwiony mechanizm, a absolutoryjne sesje bezdyskusyjnie dowodzą ustaloną komitywę. Jeżeli obóz polityczny wystawiający kandydata… ( do wiatru?) jest podzielony i nawet nie udaje, że jest po jego stronie, to o czym tu gadać. Wie pani co? Przypomniała mi się – nie wiem czemu – ucieszna dykteryjka:

W 1967 roku w Moskwie do plakatu z napisem: „Już 60 lat komunizmu w Związku Radzieckim” podszedł niesforny student i dopisał: „I chwatit!” („I wystarczy”). Wówczas po kilku sekundach dopada go dwóch przemiłych panów i bez ceregieli pakują go do czarnej wołgi. Nazajutrz zaczyna się rozprawa sądowa i sędzia pyta:
– Tawariszcz studient, skażitie nam, skolko wam liet?
Student odpowiada:
– Dwadcat czietyrie.
Sędzia kiwa głową i stwierdza:
– Nu… i chwatit.

Czy pani myśli, że ceniący sobie obecne status quo brzeski mainstream – od lat cieszący się stosownie udzielanym błogosławieństwem – polegnie na ołtarzu podziałów i rozbieżnych interesów?”

A tak na marginesie – ciekawe, ile lat liczył sobie ów radziecki sędzia? Czy był młodszy od Micka Jaggera?”

Zofia Mantyka


comments powered by Disqus


Copyright © 2004-2024 Zbigniew Stos Wszelkie prawa zastrzezone.
Uwagi, opinie i komentarze prosze przesylac na adres portal.brzesko.ws@gmail.com