„Plon niesiem, plon...”
(Jacek Filip)
2018-08-13
„Plon niesiem, plon...” Czy ktoś ze współczesnych wie, co to jest zażynek? To staropolskie pojęcie związane było z jakże ważnym, także obecnie, wydarzeniem, a mianowicie żniwami. Zażynek to jakby prolog żniw, których epilogiem są dożynki. Ów prolog „odbywał się na polu. Gospodarz, pozdrowiwszy żniwiarzy nieodzownym <Śzczęść Boże!>, wyciągał flaszkę i częstował zebranych trunkiem, nie omieszkając wylać go trochę na zagon. W rogu zagonu kładziono również kawałek chleba na obrusiku, by plon był okazały, jako że kto ma żytko, ma wszytko. I teraz przystępowano do pracy. Ruszał pierwszy kosiarz, którego nazywało się przodownikiem. Ruszała z sierpem – jeśli żęto sierpami – postatnica, również przewodząca żniwującej kompanii...”.
Zażynki w Lisach (inscenizacja), źródło: Wikipedia
Zażynki w Lisach (inscenizacja), źródło: Wikipedia Gdy już pokoszono i zżęto wszystkie zboża, a nieraz także zwieziono do stodół, wyprawiano dożynki. Trudno jest podać ich jeden jedyny przebieg, bowiem właściwie każda wieś miała własny program, w dodatku często przetykany licznymi improwizacjami, wynikającymi z żywiołowości i wesołości towarzyszących zabawie. Nie bez znaczenia było także to, czy dożynki odbywały się na chłopskich pólkach, czy też barwny korowód żniwiarzy zatrzymywał się przed pańskim dworem. W pierwszym przypadku wyglądały wprawdzie skromniej, ale za to były bardziej radosne i żywiołowe. W drugim upływały z ceremonialną statecznością, co pozbawiało je spontaniczności, bez której obyczaj ten stawał się lukrowanym schematem.
Michał Stachowicz, „Dożynki” (1821), źródło: Wikipedia W głównych dożynkowych rolach występują wieniec i chleb wypieczony już z nowego ziarna. Od najdawniejszych czasów każdy krakowski wójt udawał się razem z rajcami na Wawel, aby wręczyć królowi bochen położony na srebrnej misie. Te same honory spotykały najważniejsze osoby w Rzeczypospolitej, biskupów czy hetmanów, dostawali także chleb od swoich poddanych panowie dziedzicowie. Z przekazów wynika, że to jednak wieniec był ważniejszy w dożynkowym ceremoniale i w wielu okolicach tylko na nim poprzestawano. „Wiły go kobiety z kłosów, musiały być w nim kwiaty, jagody, dorodne jabłka czy kistki jarzębiny, a w wielu okolicach zdobiono go także złoconymi orzechami i figurkami z piernika. Tak sporządzony, przybrany jeszcze wstążkami, miał zwykle kształt potężnej, piramidalnej czapy lub może korony, aczkolwiek zadowalano się również wieńcami o kształcie koła. Rzecz jasna, takie wybujałe kompozycje musiały być przygotowane gdzieś w ciszy domu, musiały też czekać ze swym występem na dogodny dzień do urządzania dożynek, którym zazwyczaj była sobota lub niedziela.”
Współczesne wieńce dożynkowe, Dożynki gminy Szczurowa w Pojawiu w 2015r. fot. Mariusz Gałek Często uroczystość dożynkową zaczynano od poświęcenia wieńca. Potem, po mszy, niesiono go do sołtysa, który – jak w Radomskiem – przywiązywał do niego koguta. Nie robił tego bez powodu, bowiem czekano, żeby ptak zaczął wydziobywać ziarnka z kłosów, co oznaczało, iż zebrane zboże jest dobre. A gdy do tego ptak jeszcze zapiał, radości nie było końca, gdyż był to widomy znak obfitych zbiorów. Wreszcie ruszano do dworu. „Wieniec niosła na głowie postatnica, chyba że była mężatką, to wówczas honor ten przypadał którejś z panien, a niekiedy – przodownikowi. Zdarzało się, że na czele pochodu szedł tzw. złodziej, czyli żniwiarz, który najlepiej spisywał się w robocie. Szedł w wywróconej na wierzch sukmanie, ze snopkiem na ramionach i małym wieńcem z jeżyn, wciśniętym na czoło niby cierniowa korona, obok zaś dreptały trzy lub cztery baby w wieńcach z pokrzyw, ostu czy kąkolu. Dochodząc do bramy dworskiej, postnicę oblewano wodą, żeby później zasiewów nie omijał deszcz. Wzbijały się gromadnie głosy: Otwieraj, panie, nowe wierzeje, bo się na polu już kłos nie chwieje: plon niesiem, plon! Otwieraj, panie, szerokie wrota, niesiem wianuszek z samego złota: plon niesiem, plon!”
Źródło: Wikipedia Uciszano się, kiedy ukazywał się dziedzic w towarzystwie małżonki oraz plebana. Wszyscy uroczyście wystrojeni. Po wysłuchaniu przemowy kogoś znaczniejszego ze żniwiarzy dziedzic również zabierał głos, a potem odbierał wieniec i chleb na talerzu. Zgodnie ze zwyczajem chlustał wódką z kieliszka na postatnicę, rzucał przybyłym jakąś sumkę do podziału i zasiadał w fotelu, żeby wysłuchać przypochlebnych okolicznościowych rymowanek. Dla przykładu: „U sąsiada wilk wyje, bo pszenica mu gnije. Oj, a nas pan nie taki, zbiera z pola i kłaki. Przede dworem wisi sznurek nasz jaśnie pan kieby Turek. Nasz jaśnie pan jedzie z wojny, konik pod nim bardzo strojny.” Także i pani dziedziczka mogła się uśmiechnąć, kiedy usłyszała: „A przy dworze zakwitł mak, nasa pani, kieby kwiat. Przede dworem carna burza, nasa pani, kieby róża...” A dworscy oficjaliści – ekonom i pisarz – musieli „przełknąć” trochę złośliwości: „Nasz ekonom koło śliwki, goni z batem wiejskie dziewki. Nasz ekonom, wielki lula, Kwaśny, gorzki jak cybula. A nas pisarz nic nie robi, wlazł na drzewo, dziewki wobi. A nas pisarz jest w kłopocie, rozwiesił portcyny po płocie.” Teksty niektórych przyśpiewek trudno nazwać „bezinteresownymi”, jak na przykład poniższy: „U naszego jegomości dobry rozsądek, wystawił nam beczkę piwa, gorzałki sądek. U naszego jegomości nie marł nikt z głodu, Dał nam wieprza, dał nam skopa, doda i wołu. U naszego jegomości koniki brykają, A u sąsiedniego pana z głodu zdychają...” Dziedzic, doskonale pojmując aluzję, odpowiadał na takie słowa zaproszeniem do poczęstunku, który wcześniej pobłogosławił pleban. Zwyczaj nakazywał, żeby mieszkańcy dworu usiedli obok chłopów. „Rozpoczynała się uczta nazywana wyżynkiem, a jeśli odbywała się ona dopiero po siewach, co też praktykowano – okrężnem. Wódka, piwo, ser, ogórek, coś z mięsa. Baran, o którym często śpiewano, wół, kiedy pan był hojniejszy, a wreszcie gęsina, będąca również stałym motywem dożynkowej liryki.” A kiedy już zaspokojono głód, rozpoczynały się tańce. I nie należało się dziwić, że w tak uroczystym dniu kmieć prosił do tańca dziedziczkę, a pan był łaskaw poprosić postatnicę. Nie stroniono także od popisów zręczności, czego wyrazem było na przykład wspinanie się na wierzchołek (tam znajdowały się fanty) wysokiego słupa, wcześniej wysmarowanego mydłem. Jak dowiadujemy się z przekazów, wyczynom tym przyglądał się raz król Stanisław August Poniatowski, który później tańcował z wiejskimi dziewczynami, a grójeckie chłopaki uczyły dworskie damy wywijania obertasów. 10 sierpnia, w dzień św. Wawrzyńca, należało poświęcić miód i masło. A potem, 15 sierpnia, „przychodziła ciepła, pachnąca, rozmigotana barwami Zielna. Wianki z czterech zbóż: pszeniczny, żytni, jęczmienny, owsiany. Wianki mieszane: z kwiatów, ziół, kłosów i owoców. Piwonie i nagietki. Maki i chabry. Macierzanki i mięty. Ruty i piołuny. Łzy Matki Boskiej i mysie uszka... Kiedy dobrodziej pokropił te dary mijającego lata, baby niosły je do chałup i sadzały godnie za obraz czy na innym poczesnym miejscu. Przydadzą się. To będzie trzeba – choć Boże uchowaj! – zrobić wywar dla chorego, to przyjdzie uszczknąć parę zasuszonych listeczków dla wycielonki, żeby się dobrze doiła, to znowu kilka poświęconych ziaren zmiesza się z innymi przy siewie. Nie można było o nim zapominać: pola stawały się coraz pustsze i z wolna wpychała się na nie ruda jesień.”
Witold Prószkowski – 1883 Niedziela Kwietna, Procesja Matki Boskiej Zielnej, źródło: Wikipedia Opracował Jacek Filip Tytuł i wszystkie cytaty: Józef Szczypka, Kalendarz Polski, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1980.
|