To już… pięć lat.
(Okiem Zofii Mantyk)
2018-09-27
Okiem Zofii Mantyki To już… pięć lat.
Mój pierwszy tekst pojawił się 27 września 2013 roku, a więc dokładnie przed pięcioma laty. Ponieważ portal „zza wielkiej, niemiarodajnej wody” to miejsce, gdzie mogą znaleźć się treści bez względu na polityczne sympatie, przyszedł mi do głowy kompletnie szalony pomysł, by spróbować coś tu napisać. „Admin” nierozważnie wyraził zgodę i stało się. Miało to być incydentalne wydarzenie i nie przypuszczałem, że historia tak wariacko się potoczy. Pisanie o otaczających zjawiskach - zwłaszcza w przewrotnej felietonowej konwencji - jest swoistym tańcem wariata na linie. Piszący - pomimo najlepszych intencji – może zostać uznanym za „Czarnego Piotrusia”, narażając przy tym i administratora. Portal jest nietypowy, administrator – jak się zdaje - hołduje dewizie przypisywanej Voltaire’owi: „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć”. Wprawdzie to nie słowa Voltaire, ale tak jego poglądy podsumowała Evelyn Beatrice Hall w książce: The Friends of Voltaire, którą – i to paradoksalne – wydała pod… pseudonimem S.G. Tallentyre. Sam Voltaire naprawdę nazywał się Arouet i był wyjątkowo kontrowersyjnym oryginałem. Niestety, ale teksty „zainfekowane” nazwiskiem, mogą być odczytywane „ad personam” przez pryzmat osoby autora. Co bardziej krewcy czytelnicy są gotowi widzieć piszącego jako figurę o mrocznej przeszłości, mającą w rodzinie doborowy zestaw ladacznic, heretyków i złodziei. Nikt i nic na to nie poradzi, ot takie jest życie. Są i inne subtelne niuanse, piszący może zostać odebrany jako pretensjonalny, zakompleksiony dupek, pragnący podrasować swoje nadęte ego. Trudno, ale przy moich mocno już „spleśniałych” włosach, mam już dosyć przysłowiowego „rżnięcia głupa” i wymijającego okłamywania pytających: Czy aby pani Zofia to przypadkiem nie ty? Po pięciu latach i ponad osiemdziesięciu felietonach sygnowanych fikcyjnym nazwiskiem Zofii Mantyki najwyższa pora na – powiedzmy - „dekonspirację”. To nie „coming out” pani Zofii, bo biedaczka nie wyjdzie z szafy jak kopciuszek, lecz zniknie. Ludzie prowadzą blogi, piszą w czasopismach, a portale społecznościowe pełne są najrozmaitszych tekstów. Ta dotkliwa choroba dopadła i mnie. Drodzy Czytelnicy, chcę Was zatem szczerze przeprosić, za sarkazmy i uszczypliwości, które się w moich nieudolnych wypocinach pojawiały. Mam nadzieję, że ta niezborna bazgranina, będąca takim przewrotnym, sztubackim graffiti, może choć trochę kogoś rozbawiła i nie zanudziła na „śmierć”. Ci, którzy mają nieszczęście znać mnie bliżej wiedzą, że w prywatnym życiu też podobnie bełkotliwie marudzę. Od zawsze lubię pajacować i dworować z otoczenia, z siebie i współbiesiadników. Opisując w krzywym zwierciadle rzeczywistość - na ile to możliwe - staram się nikogo personalnie nie obrazić. Kpiąc z paradoksów, w których żyjemy, unikam personalnych filipik do konkretnych osób. Oczywiście nie zawsze się to w pełni udaje, a już w szczególności w szopkach noworocznych udać się w żadnej mierze nie mogło. Felietonowe wierzganie kogoś kto – jak ja - siedzi po szyję w tym… co opisuje, jest też osobliwą próbą beznadziejnie złudnej autoterapii. Mam pełną świadomość, że nie jestem nawet o milimetr lepszy. Stosunek do „samorządowców” i polityków wiernie oddaje dowcip: „Pewien człowiek został skazany na 7 lat, 7 miesięcy i 7 dni więzienia. I tak – 7 dni dostał za to, że natrętnie patrzył się na znanego polityka, 7 miesięcy za to, że ośmielił się go wypatrywać przez lunetę, a 7 lat za to, że… luneta była przymocowana do karabinu”. I trudno się dziwić, bowiem politycy odwołując się do „miłości” są - „jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”. I tak było od zawsze, cóż z tego, że Ojczyzną człowieka - jako boskiego stworzenia – jest cały świat, skoro próby ewangelicznego odczytywania kosmopolityzmu, a zwłaszcza pacyfizmu są traktowane jak bluźnierstwo. Umieranie za politycznych władców szalbierczo utożsamionych z Ojczyzną uznano za powinność! Nieśmiałe sugestie, aby przede wszystkim dla Ojczyzny żyć to defetyzm, „szwejkowskie” tchórzostwo i zdrada. Niestety, ale jakiekolwiek próby zachowania obiektywnego „symetryzmu” w takich realiach są niewykonalne. Przez jednych zostaje się uznanym za lewackiego „polonofoba”, czy wykwintniej „ojkofoba”, a przez drugich za nacjonalistę i piewcę anachronicznego ciemnogrodu. Tak źle i tak niedobrze. Podobno historia jest nauczycielką życia, tyle że jak mówił Hegel: „Z historii narodów możemy się nauczyć, że narody niczego się z historii nie nauczyły”! Co w tym kontekście myśleć o Polsce dzisiejszej i tej sprzed trzydziestu lat? Można oczywiście uważać, że wszystko co przed 2015 rokiem to „czarna dziura, sotnia i zaprzaństwo”, a ludzie mojego pokolenia są winni, bo nie postępowali jak „żołnierze wyklęci”. Nie dość, że nie obroniliśmy Polski przed sowietyzacją, to w wojsku przysięgaliśmy… bronić socjalizmu i wierność ZSRR!!! Przez ostatnie siedemdziesiąt trzy lata uczyniono mnóstwo zła i zmarnowano wiele szans, ale mimo to – i to ciekawe - nasi sąsiedzi z byłych „demoludów” patrzą na nas z zazdrością. Dlaczego? Bo – mimo wszystko - jesteśmy fascynującym krajem. Aby zluzować napuszoną powagę, która niefortunnie zagościła w tekście, spróbujmy postawić sobie filuterne pytanie - czy „Orły Górskiego” z czasów peerelowskiej Polski, wygrywały jako polska, czy nie polska drużyna? No właśnie. Chcąc pozostać wiernym konwencji moich felietonów, czas na zacytowanie jakiegoś wiersza. Tym razem będzie to wiersz Henryka Cyganika. Podziwiany w wielu środowiskach, nieodżałowany „Henio”, którego mieliśmy okazję w Brzesku poznać na organizowanych przez Andrzeja Grabowskiego „Międzynarodowych Galicyjskich Jesieniach Literackich”, tak pisał:
„Polacy” po ekstazie ocalenia Europy po etosie styropianowych ciuciubabek z komuną po poświęceniu kaloryfera i konkwistadorów trzeciego tysiąclecia ocieramy się o geniusz ideał podnosimy z bruku sięga już komina gdyby nam się jeszcze udało książkę do nabożeństwa zamienić na nabożeństwo do książki
Mój - równie fikcyjny jak i pani Zofia - sąsiad, którego nie może tu oczywiście zabraknąć, jowialnie konstatuje: „Szansa, aby się mogło udać to, o czym piszą poeci, nie jest może specjalnie duża, ale… to wcale nie oznacza, że nie można bodaj mieć nadziei. Wystarczy z uśmiechem przyjaźnie spojrzeć na drugiego człowieka w płynącej magmie nienawiści”.
Ryszard Ożóg vel Zofia Mantyka
|