O udziale mieszkańców Borzęcina w kopaniu okopów w 1944 r.
(Lucjan Kołodziejski)
2019-01-18
O udziale mieszkańców Borzęcina w kopaniu okopów w 1944 r. Zatrzymanie sowieckiej ofensywy w lipcu 1944 r. na linii Wisły okazało się do mieszkańców Borzęcina źródłem nowych uciążliwości. W oparciu o Dunajec Niemcy pośpiesznie budowali rezerwową linię obronną. Jednym z jej elementów były okopy, do wykonania których zmuszona została ludność m.in. z Borzęcina. Proboszcz parafii w Zabawie, ks. Franciszek Sitko, tak opisał te roboty: Kopano najpierw „laufgraby”, tj. rowy strzeleckie wzdłuż Dunajca, po lewym jego brzegu, szerokie 80 cm, głębokie 1,60 m. Potem wycinano chrust po obu stronach Dunajca i robiono na wyciętych z chrustu miejscach zasieki z kolczastego drutu. Wreszcie „maskowali” rów strzelecki, obkładając darnią jego brzegi, a ściany rowu, by się ziemia nie obsypywała, umacniali płotem plecionym z chrustu. Równocześnie inne kolumny robotnicze, więcej fachowe, robiły bunkry, tj. głębokie na kilka metrów doły, których ściany wykładano grubym drzewem i deskami, a przysypywano grubo ziemią, tworząc w ten sposób wygodne ziemianki dla żołnierzy, starannie zamaskowane zieleniną, zaopatrzone w piece do ogrzewania, a nawet meble konieczne (...). Informacje na ten temat zapisane zostały także w kronice parafii Borzęcin Górny i kronice szkoły w Borzęcinie Górnym, a także w niepublikowanej pracy Alojzego Kobyłeckiego Borzęcin nad Uszwicą, którą cytuje poniżej. Do wsi przybywa w znacznej ilości Policja konna ze Szczecina, która zajmuje budynki szkolne na kwatery. Powszechna mobilizacja mieszkańców wsi: starsi wiekiem mają obowiązek wyplatania z wikliny dostarczonej przez furmanki płotów do rowów przeciwczołgowych, a młodzi z okolicznych wsi zwożeni są do kopania tych rowów. Borzęcin zostaje podzielony na 3 odcinki: Górny, Środkowy i Dolny. Gmina sporządza 3 listy osób wyznaczonych do robót, którzy codziennie zbierają się na wyznaczonych placach, tam po sprawdzeniu wsiadają na fury i odjeżdżają do Radłowa pod eskortą Policji konnej. Roboty te w pełni sezonu prac polowych stają się klęską dla ludności. Na apel sołtysów, którzy nie mogą się "dogadać" z Niemcami zgłaszają się znający język niemiecki: dr Kobyłecki Alojzy, Wójcik Władysław i Burlak Jan i każdy z nich jako mąż zaufania zajmuje się na swoim odcinku odprawą młodzieży do okopów. Wykorzystując to zaufanie i nie obawiając się już, aby wrócił okres aresztowań, udzielają wymienieni swoim podopiecznym "cichych urlopów" do prac w polu. Starszym i kobietom, bo młodzi chłopcy siadający /o zgrozo !/ na fury ze śpiewaniem i polską fantazją, ulatniają się w czasie przejazdu przez las tak, że fury dojeżdżają mimo pogoni Policji do połowy puste. A tam już nikt nie sprawdza ich obecności. Roboty nadzorują najstarsze roczniki Wehrmachtu, którzy zdają sobie sprawę, że wojnę przegrali, ale muszą być do końca zdyscyplinowani. Zmienia się stosunek władz okupacyjnych do ludności polskiej, zarzuca się ją różnymi ulotkami propagandowymi i gazety tzw. "brukowce" nawołują Polaków do wspólnej walki z komunizmem. Liczą na to, że Polacy to naród katolicki. Ale w tym samym czasie topią we krwi powstanie na ulicach Warszawy. Roboty nad Dunajcem zakończono przed nastaniem zimy i zapanowała we wsi cisza. Około 10 stycznia 1945 r. cisza ta została przerwana odgłosem grzmotów, jakie dochodzą ze wschodu. Nocami niebo płonie i warkot samolotów zagłusza zupełnie i spędza sen z powiek. Ludzie stoją godzinami i wpatrują się w to misterium jakby końca świata. Na południe od wsi linia kolejowa oświetlona jak jedna pochodnia. Płoną budynki a nawet słupy telegraficzne. Ludność domyśla się, że nastąpiła oczekiwana ofensywa z przyczółka sandomierskiego. Wehrmacht cofa się, zostawiając za sobą jedynie spaloną ziemię. Ostatni nr „Krakauer Zeitung” z 12.1.1945r. jaki dotarł do wsi, nie wspomina jeszcze nic o ofensywie. Owszem, Niemcy chwalą się sukcesami na froncie zachodnim, gdzie próbowali nie bez pewnego powodzenia ostatniej kontrofensywy. Dnia 16 stycznia opuszcza Borzęcin ostatni oddział Policji Konnej, po wyminowaniu mostu na Uszwicy koło kościoła. Proboszcz Parafii pw. NMP w Borzęcinie Górnym zapisał w kronice: Zażądali Niemcy, by z Borzęcina codziennie szło do 800 ludzi do roboty i tyle furmanek, ile potrzeba na przewiezienie tych ludzi nad Dunajec, więc około 100 fur dziennie. Fury tam czekały i wieczór ludzi przywoziły. Ta praca rozpoczęła się koło 10/8.1944. Ludzie w tym czasie mają dużo roboty, jechać nie chcieli. Zamiast 800 – jechało 40 – 60, Niemców diabli brali i sprowadzili do Borzęcina Oddział Konny SS Galizien-Reilers-Schwadron pod wodza kapitan Schulze-Varneke z Berlina. Ci przyjechali 6 IX i zainstalowali się na plebanii, w szkołach, stajniach (…) itp. Wszystko było ich. Nie można było słowa powiedzieć, by nie niszczyli, bo byli wtedy jeszcze gorsi. Ta policja każdego rana rozjeżdżała się po wsi i spędzali ludzi jak bydło, kijami do wyjazdu, do okopów. Jeżeli ktoś się zdołał ukrywać to znowu sąsiedzi go zdradzili i takich brano do obozów do Wierzchosławic lub Miechowic gdzie było głodno i wszy pełno. Mię zaś krew burzyła się w żyłach na widok takiego draba niemieckiego bijącego kobietę i pędzącego ją do fur na wyjazd. Gdy np. syn krył się przed robotą, to brali ojca lub matkę choćby 80 lat miała i trzymano ją zimą (…) dopóki nie zgłosił się syn i taki szedł do obozu. Gdy takie stosunki trwały od sierpnia do stycznia i nie było ani święta, ani niedzieli z wyjątkiem Bożego Narodzenia, (...). Z kolei w kronice szkoły zapisano: 8 IX przybyła policja polowa konna w liczbie 70 ludzi. Zajęła cały budynek szkolny, nauka została zlikwidowana, dzieci wezwano do roboty. Wycinały wiklinę z nad Uszwicy zwoziły do szkoły i grodziły płoty, które furmankami wywożono do okopów nad Dunajec. Starszych odwożono furmankami do kopania rowów. Właściwa gehenna dla tutejszej ludności zaczyna się teraz. Dzień w dzień, niedziela czy święto o godzinie 4-ej pobudka odtrąbiona przez b. masarza Michała Kargula (volksdoitsch) budzi tutejszą ludność, która gromadzi się na placu przed domem parafialnym. Rejonowi w osobach Cieciura Jan, Cieciura Władysław, Bratko Jan, Wójcik i inni odczytują, badają, ustalają frekwencję, porządkują i „ładują” na czekające furmanki, które o godzinie 6-ej rano odwożą „zarejestrowanych” pod opieką policji konnej nad Dunajec do kopania rowów bez względu na deszcz, śnieg, burze czy zawieje. Szczęśliwie, zimowa ofensywa sowiecka z 1944 r. ominęła ziemie nad Dunajcem. Linie obronne nie odegrały żadnej roli. Na wiosnę 1945 r. zostały zasypane przez rolników. Do dnia dzisiejszego nie pozostały żadne ich ślady. Lucjan Kołodziejski
|