Ach co to był za… jubileusz.
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-02-05
Okiem Zofii Mantyki Ach co to był za… jubileusz. Szkoła średnia na „Zielonce” obchodzi w roku bieżącym pięćdziesięciolecie powstania. 1września minie równe 50 lat od chwili utworzenia placówki. Jak przystało na jubilatkę w dojrzałym wieku, jest wytwornie zadbana i nosi się modnie, zrobiła sobie tu i ówdzie botoks, powiększając i pomniejszając… co potrzeba. Emanując świeżością i nowoczesnością nie pozwala sobie by być niezauważoną, nadal intryguje i prowokuje niczym nastolatka. Urodziła się była u schyłku epoki gomułkowskiej, a okres pacholęcy przypadł jej na lata gierkowskiej prosperity. Wzrastała zatem w krajobrazie dość szczególnym. Większość nauczycieli tworzących kadrę placówki to byli bardzo młodzi ludzie, dla których często była to pierwsza praca. Traktowali swoje obowiązki z pasją i zaangażowaniem. Sporą grupę stanowili też inżynierowie pracujący w przemyśle, uczący „na godziny” przedmioty zawodowe. To postaci, które uformowały wizerunek szkoły w środowisku. W latach osiemdziesiątych szkoła stała się już czarującą, uwodzicielską nastolatką z charakterystyczną młodzieńczą postawą. Afirmując rzeczywistość z oficjalnymi wytycznymi i nakazami, pozwalała sobie jednocześnie swawolnie flirtować, buntując się i tworząc związek zawodowy „Solidarność”. Pisząc niezgrabne bazgroły na portalu „zza wielkiej wody”, starałem się nie wymieniać żadnych nazwisk, teraz jednak odważę się złamać tę zasadę. Niestety nie jest możliwe, przypomnienie wszystkich tych, którzy historię i sukcesy szkoły tworzyli. Pamiętają ich absolwenci i o nich wspominają. Wśród polonistów często wymieniają: Jana Gibałę, Jacka Filipa czy Halinę Podolańską-Nabożny. Z obszernego katalogu nauczycieli przedmiotów ścisłych: Janinę Zając, Lucynę Kubas, Kazimierę Krzywicką, Józefę Ruchała, Janinę Kieć i wielu, wielu, wielu innych. Dyrektorów Józefa Paczyńskiego, Annę Kupiec, Stanisława Krzyżaka i Władysława Bezpalko, którzy na miarę ówczesnych możliwości zabiegali o rozwój szkoły. Z warsztatów szkolnych i internatu stanowiących integralne ogniwa szkoły pojawiają się nazwiska byłych kierowników Michała Potockiego, Jerzego Grzyba i Jana Wilczyńskiego. Filary na których wspierała się praca dydaktyczna tworzyli wicedyrektorzy: Szymon Polek, Józef Sosin i Franciszek Ruchała. Po transformacji ustrojowej szkoła w latach dziewięćdziesiątych była niczym dorodna panna o niebanalnym i nieco kapryśnym charakterze, którą trzeba było odpowiednio wystroić, aby mogła brać udział w balach salonów „eleganckiego świata”. Występujące zderzenie dwóch epok niejednokrotnie tworzyło komiczne sytuacje. Ambicje były wielkie, a możliwości już niekoniecznie. Gdy podczas trwania obozu języka angielskiego w internacie zabrakło jednocześnie wody, prądu i papieru toaletowego, angielscy nauczyciele kompletnie spanikowali, będąc przekonani, że to katastrofa żywiołowa. Natura nas sowicie dopieszczała i lipcowe ulewy zalewały obiekty szkolne. Przez stolarkę, nazywaną dowcipnie okienną, po parapetach płynęły wodospady wody. Przyszła „powódź stulecia” i od czasu owej powodzi zaczęło się szkole coraz lepiej… powodzić. Dyrektor Mieczysław Kościelniak wraz z kierownikami warsztatów i internatu Bogdanem Hajdugą i Wacławem Bielem „stawali na głowie”, by zacząć modernizację szkoły. Czasy były takie, że kto szukał możliwości i się nie poddawał, to miał szansę znaleźć środki. Im się to udało. W dwudziesty pierwszy wiek – dosłownie i w przenośni – szkołę wprowadził dyrektor Bogdan Hajduga. To wówczas szkoła przeżyła prawdziwy boom inwestycyjny. Jak przystało na trzydziestoletnią kobietę zaczęła rodzić kolejne dzieci. Powstaje piękna hala widowiskowo-sportowa, kompleks boisk „Orlik”, następuje przebudowa pomieszczeń w warsztatach szkolnych. No i… „wisienka na torcie” – mechatronika jako zupełnie nowatorski, wiodący kierunek w szkole. Wicedyrektorzy Krzysztof Obal i Ewa Hudyma godnie zastąpili swoich poprzedników, natomiast Eugeniusz Multan stał się niezastąpionym „człowiekiem do zadań specjalnych”. Szkoła w rankingu „Perspektyw” zdobywa 44 miejsce w kraju i to jak dotąd najwyższa pozycja, jaką się szkole udało osiągnąć. Powstawały kolejne, nowe kierunki kształcenia. Podczas tych kilkunastu lat szkoła rozwijała się bardzo dynamicznie, realizując projekty modernizacji szkolnictwa zawodowego. Wyjazdy na zagraniczne praktyki wrosły na stałe w pejzaż szkoły. Czas płynie, zacna jubilatka dobiegając pięćdziesiątki ani myśli spuścić z tonu. Ostatnie cztery lata to okres „panowania” dyrektora Jerzego Soski, który świetnie kontynuuje dzieło zapoczątkowane przez swoich poprzedników. Podobnie jak dyrektor Hajduga jest absolwentem „Zielonki”, więc i on również ma dodatkowy imperatyw. Szkoła pięknieje z dnia na dzień, kolejne inwestycje nieustannie zmieniają jej oblicze. Liczną grupę byłych pracowników szkoły stanowią „energiczni” emeryci, którzy nadal czują się związani ze społecznością „Zielonki”. Niemała grupa byłych pracowników już niestety bezpowrotnie odeszła na drugą stronę i żyje jedynie w naszych wspomnieniach. Każdy z nich jakąś cząstkę swojego życia w szkole pozostawił. Obecnie pracujący ich następcy kontynuują ów specyficzny klimat, z którego „Zielonka” słynęła. Relacje interpersonalne to owe ulotne imponderabilia decydujące o tym, jaka atmosfera towarzyszy ludziom. Czy jesteśmy radośni i otwarci, czy spowici tajemniczą mgiełką zawiści i nieżyczliwości. Mój jowialny sąsiad ma – jak zwykle – swoje własne, oryginalne zdanie. „To może i banalne, ale opinię o szkole nieodmiennie kształtują jej absolwenci i to oni najlepiej wiedzą, co było jej głównym walorem i czy czas, który tu spędzili, był stracony czy wręcz przeciwnie. Pamiętają, jak byli traktowani przez swoich nauczycieli, czy nauczyciele stanowili dla nich wzór osobowościowy? Czy przychodząc do szkoły trafiali na życzliwych ludzi bez kompleksów, którzy ich szanowali i lubili, czy może było akurat dokładnie na odwrót?” Z perspektywy czasu właśnie takie oceny są być może konkurencyjne w stosunku do kostycznych, arytmetycznych wyliczeń rankingowych. Dlatego, mając powyższe na uwadze, pozwoliłem sobie niefrasobliwie skrobnąć tekst utrzymany w nieco przewrotnej, felietonowej konwencji, aby się wspierać, a nie spierać. Swoją drogą jak ten czas cholernie szybko przemija, a z życiem jest tak jak z koszulką niemowlaka – jest krótkie i niestety zbyt często bywa zafajdane. Ryszard Ożóg
|