„Jest dobrze, ale nie beznadziejnie”
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-04-12
Okiem Zofii Mantyki „Jest dobrze, ale nie beznadziejnie” W rozlewającym się natłoku dyletanctwa i kołtuństwa coraz wydatniej zdążamy do spotkań na „dżangłerze”. Za wszelką cenę i na wszystkie możliwe sposoby chcemy móc „zaparkować na krawędzi”. A zakompleksieni maniacy usiłują nas przy tym straszyć okrutnym polexitem. Żałośni biedacy nie wiedzą, co mówią. Funkcjonowało kiedyś subtelne określenie „wyjście po angielsku”, co miało oznaczać opuszczenie towarzystwa, czy lokalu w sposób dyskretny, niezauważony – powiedzmy – elegancki. Po przeżywanym, iści wariackim, rabanie związanym z brexitem, już nikt o zdrowych zmysłach takiego terminu raczej nie użyje. Inna sprawa, że – gwoli sprawiedliwości – Brytyjczycy od zawsze solennie przyczyniali się do dezintegracji Europy. Ta ich niewydarzona wyspa stanowiła i stanowi dziwnie chorą narośl na zdrowym organizmie kontynentu. Nie dość, że jeżdżą głupole po lewej stronie, a więc są bezsprzecznymi lewakami, to w dodatku system miar jest u nich zupełnie porąbany. Ich Kościół to wymyślne dziwadło, mające… państwowy charakter z panującym monarchą, jako jego formalnym zwierzchnikiem. Jakby tego było mało, zmiany w prawie kanoniczym zatwierdzane być muszą przez brytyjski parlament! Przedstawcie sobie Państwo, że nie ma tam celibatu, a kobiety mogą być kapłanami, ba, nawet biskupami (sic!). Ilość egzotycznych, „kolorowych” imigrantów zdaje się być już niemierzalna i to zarówno w cetnarach jak i w furlongach. I oni mają czelność kontestować i wybrzydzać na dziwactwa dziejące się na kontynencie, no chyba im dobry Pan Bóg rozum do końca odebrał. Trudno o bardziej meandrowate miazmaty. Śmiem przypuszczać, że tego, co się tam wyprawia, nie są w stanie zrozumieć nawet aktywiści francuskich „żółtych kamizelek”, którzy są wyjątkowo wyrozumiali, podobnie jak i austriaccy identytarianie z Martinem Sellnerem i proponowaną sympatyczną instrukcją "The Art of Redpilling". Przesadnie tromtadrackie okrzyki podnoszone przez zafascynowanych Europą polskich snobów – niekiedy odpychająco inteligentnych – brzmią równie przekonująco i dramatycznie jak historia prześladowanego przez „elektorskich” matołkowatego pułkownika Dowgirda, bohatera bestsellerowego onegdaj serialu „Czarne chmury”. Wielbione euro-efekciarskie nowinki są ożywcze niczym świerzb, franca, nagniotek czy inne wstydliwe choroby. W naszej Ojczyźnie promuje się hasła walki o społeczeństwo zdrowe moralnie, z mocnymi ludźmi, wypierającymi różnego rodzaju przykurcze i galaretowate figury, uwikłane w nikogo nieinteresujące kompleksy. Jak powiedział był znakomity publicysta Rafał Ziemkiewicz – biegać to sobie mogą lemingi, a on jako narodowiec chodzi „na siłkę”. Prawdziwy Polak służy ziemi, na której wyrósł. Wszak to Europa zmierza do exitu i w swych kretyńskich „modernizacyjnych” projektach chce się przenieść w barbarię, dzicz i pogaństwo. Spór o Europę toczy się jazgotliwie, nie czarujmy się bowiem „cui bono, qui prodest” – „czyja korzyść, tego sprawka”. My chcemy konfrontować myśli i rezultaty, które z owych myśli wyrastają. Dorobek w dziedzinie myśli – bez grzechu przesadnej zarozumiałości – winien nas lokować na pozycji lidera na międzynarodowej arenie. Kłopotliwe bariery językowe, będące przykrą konsekwencją wieży Babel, ograniczają niektórym naszym luminarzom promienisty przekaz, ale to niezawiniony przez nich paradoks, stanowiący osobliwy precedens w historii europejskiej cywilizacji. Wprawdzie zgniły „Zachód” w pełni zasłużył sobie na to, aby odciąć go od naszych osiągnięć, pojawia się jednak dylemat – czy wolno nam egoistycznie chować je tylko dla siebie? Czy nie byłoby nieludzkie pozbawienie zachodnich społeczeństw, tak czystych moralnie, prężnych i wyjątkowo antycypacyjnych idei, które tworzymy? Swoją drogą, dlaczego tym jątrzącym, zachłyśniętym blichtrem salonu, rodzimym dewiantom nadal zdaje się, że ich zadaniem jest pisać, iż w gnijącej Europie nam dokopali… powiedzmy 27 do 1? Nic bardziej mylnego, sprawa wyglądała dokładnie na odwrót, rzecz tkwi bowiem w imponderabiliach. Weźmy pierwszy z brzegu przykład – czy pod takimi Termopilami to wiadomo, jak to tam było naprawdę? Nie ma co taić, racjonalnie myślący Polak musiał być szczerze poruszony bezprecedensowym sukcesem na nieludzkiej, brukselskiej ziemi. Kolejny raz udowodniliśmy, że dla obrony idei zdolni jesteśmy do heroicznych czynów. Daje to poczucie moralnego komfortu w niekomfortowych czasach. Skrajnie osamotnieni wstaliśmy z kolan i pokazaliśmy tym obleśnym filistrom, że nie mamy zamiaru być bolszewickim kondominium zarówno w stosunku do Wschodu, Zachodu i Grupy Wyszehradzkiej. Polska jest wielka i zasługuje na szacunek i uznanie. Europejskim lewakom i nihilistom na ich zakulisowe, pokrętne knowania mówimy stanowczo: Nie! Nawiasem pisząc – niebywale profesjonalnie prezentują się urządzane konferencje prasowe, przypominające co nieco ostatniego króla Pergamonu, Attalosa III, który ponoć tak dalece liczył się był z… własnym zdaniem, że chętnie udzielał sobie samemu szerokich konsultacji. Jeśli – nie daj Boże – cokolwiek się zagalopował w zadawanych sobie pytaniach, to po prostu, najzwyczajniej, zwykł na nie… nie odpowiadać. Otrzymujemy czytelny przekaz o sukcesach, a nonkonformistyczna postawa mediów z narracją przepojoną prawdą jest godna uznania. Mamy kunsztowne wręcz przykłady rzetelnej dziennikarskiej roboty, to dzięki nim suweren nie jest osamotniony w walce z podstępnym nieprzyjacielem. Niezakłamane, feerycznie „czyste” relacje wraz z rzeczowymi komentarzami rozświetlają drogę, wskazując właściwy kierunek. Należy żywić nadzieję, że niedługo dojdzie do gruntownego oczyszczenia mediów z wrażych, wrogo antypolskich stacji i nastąpi tak oczekiwane przejęcie ich przez media narodowe. Wówczas „łże-elity” będą miały możliwość do przedstawiania swych racji tam, gdzie ich miejsce, a więc w szaletach publicznych. Atmosfera toalet skłania najczęściej przeróżnej maści opozycyjnych pierrotów, wypisujących swoje bolączkowate mądrości, do nieskrępowanej twórczości i refleksji. Mój sąsiad – na okoliczność – podrzuca gustownie dobrany cytat: „Sram na Stalina trumnę, na Bieruta czoło dumne, na wszystkich komunistów na świecie, tylko nie na Ciebie, desko, w klozecie.” I dość beznamiętnie konstatuje – »Historia zataczając kolejne koła niebywale często z nas sobie pokpiwa. Otaczające człowieka rozwielmożnione chamstwo dokumentuje niezbicie, że gatunek ludzki czego jak czego, ale swych wad to nader pilnie strzeże. Do kogo zatem kierują swe przesłania chcący zdobyć poklask politycy? Na jakim „wyborcy-odbiorcy” szczególnie im zależy? Na tym, który… uwierzy! W końcu stara to maksyma, iż wiara czyni cuda. Najważniejszy jest „odbiorca” mobilny, to jego trzeba koniecznie kupić i zachęcić, by nieborak zechciał chcieć. By zamiast topić w „Wyborowej” pozyskane bilety płatnicze PLN docenił walory uzyskanych walorów i zdyskontował „wolność” jaką dzięki nim otrzymuje. Musi wiedzieć, co mu się podoba, a aby mu się podobało, powinien się poddać sugestii i utożsamić. Nasz „widz-telewidz” lubi, żeby go na ekranie chwalić, a nie ganić czy mu wytykać, bo On przecież na to zasłużył, więc chce po prostu… aby było sprawiedliwie. A propos sprawiedliwości, to „opozycyjne” media niepubliczne łżą i manipulują „swoim” targetem równie obficie, jak te z głównego nurtu, nazywane drzewiej mainstreamowymi.« Zatem jest dobrze, ale nie beznadziejnie. Żyjąc w czasach PRL-u mieliśmy niezliczone okazje, by czytać absurdalne banialuki, obrażające inteligencję „widza-czytelnika”. Choćby tekst zamieszczony w „Życiu Warszawy" – bodaj w latach sześćdziesiątych – odpowiadający na pytanie dlaczego przed wojną, gdy mieliśmy małą flotę i mały skrawek wybrzeża, spożycie ryb było większe niż po wojnie, kiedy mamy wielką flotę i wielki pas wybrzeża? Autor artykułu finezyjnie przekonywał, że im szerszy pas wybrzeża, tym trudniej złapać rybę, bo ma ona więcej miejsca do ucieczki! Proste? Proste, jasne i logiczne jak konstrukcja cepa. W tamtych realiach nie sposób było z takimi treściami polemizować. Pozostawała zatem felietonowa nisza przewrotności. Wprawdzie jej efekty nie były jakieś szczególnie olśniewające, ale dawały chociaż rachityczny wentyl przyjemności, by móc udręki trzymać w cuglach, aby się zbytnio nie rozhulały. Niedościgły mistrz felietonu, Kisiel, tak wówczas pisał: – Mietek, coś ty, dostałeś w pysk, a nie reagujesz?! – Jak to nie reaguję, zobacz, jak puchnę! P.S. Nie omieszkam dorzucić, że jakiekolwiek mimowolne skojarzenia, które mogą się u P.T. Czytelników pojawić, są niezamierzone, a wywoływanie ich nie było zamiarem bazgrającego tekst. Ryszard Ożóg
|