„Dieta historyczna”.
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-08-19
Okiem Zofii Mantyki „Dieta historyczna”. Żyjemy w czasach diet i konstrukcji rekonstrukcji historycznych. Jeśli ktoś – nie daj Boże – ośmieli się nie zadbać o stosowną dietę zyskuje miano niedbałego zacofańca. Dieta i urokliwe urlopy w klasztornej celi to pokutna recepta na zdrowie - przynajmniej dla dominikanina ojca Pawła Gużyńskiego. Czy najnowszym hitem będą turnusy wczasowe w formie snobistycznych…; „obozów koncentracyjnych” z gustowną dietą na bazie brukwi? Jest poza dyskusją, że obozowi więźniowie raczej rzadko uskarżali się na otyłość. Oczywiście zawężanie diet do kwestii li tylko żywieniowych to „gruba” przesada, a moda na aptekarskie gospodarowanie kaloriami w zestawieniu z wyjątkowo oszczędnym gospodarowaniem prawdą zdaje się nie wytrzymywać konkurencji. Sierpień to miesiąc specyficzny w którym sprzedawcy sklepów z alkoholem - rwąc resztki włosów z głowy – lubieżnie przeczesują wzrokiem horyzont, oddając się kontemplacji fascynujących, bogoojczyźnianych rocznic. Serwowana dieta historyczna bywa niekiedy i histeryczna. Jesteśmy dumni z tego kim jesteśmy, a możemy powinniśmy być dumni z tego kim nie jesteśmy? Powodów sutego świętowania mamy nie mniej niż parawanów na naszych bałtyckich plażach, stąd wzniosły apel o sierpniową abstynencję w okresie przedwyborczych pikników z grillem i przaśnym disco polo, pasuje swawolnym biesiadnikom jak „garbaty do ściany”. Przeżywamy wielce przydatny wysyp rocznic, wystarczy wspomnieć Bitwę Warszawską zwaną „Cudem nad Wisłą”, czy Powstanie Warszawskie z triumfalnym „wawrzynem” w postaci łopoczącej biało-czerwonej flagi, strzeliście wieńczącej maszt „drapacza chmur” Prudiental 1 sierpnia 1944 roku. Takoż w sierpniu 1945 roku w przytulnym pałacu Cecilienhof nasi dobroduszni sojusznicy Churchill, Truman i Stalin w swej altruistycznej łaskawości przypieczętowali losy Polski na miłej Konferencji Poczdamskiej. Zaś 26 sierpnia 1939 roku podczas otwarcia II Dorocznej Wystawy Radiowej miała miejsce emisja… pierwszego w Polsce oficjalnego programu telewizyjnego z gmachu YMCA. Posiadanie „Tele - superheterodyny z okiem elektrycznym” zdecydowanie nie było wówczas czymś tak powszechnym jak obecnie. Dosłownie trzy dni wcześniej 23 sierpnia doszło do podpisania przez naszych przemiłych sąsiadów wielce sympatycznego Paktu Ribbentrop -Mołotow, dzięki któremu z troską pochylono się nad losem Polaków, Litwinów, Estończyków, Łotyszy, Finów i Rumunów. I wreszcie kolejna przykra rocznica z kontrowersyjnymi porozumieniami z 31 sierpnia 1980 roku, podpisanymi w „historycznej hali BHP” Stoczni Gdańskiej zlokalizowanej niefortunnie – tfu, za przeproszeniem w… Gdańsku! Dzięki bitwie zwanej „Warszawską” – zapewne dlatego, że wówczas nie spadł na stolicę ani jeden pocisk - mamy powód do wielbienia Piłsudskiego i twierdzenia, że uratowaliśmy Europę. Europejczycy i Świat mają to w… głębokim poważaniu, podobnie jak Odsiecz Wiedeńską, czy rozszyfrowanie przez Polaków „Enigmy”, bo te wydarzenia są – jak widać - zdecydowanie zbyt ciężkostrawne w ich historycznej diecie. Dla nas najważniejsze jest to, że mamy wyborną okazję do defilad w związku z rocznicą dnia Wojska Polskiego. Porywający pokaz niespotykanej potęgi militarnej z towarzyszącymi mu żarliwymi przemówieniami powoduje, iż łza się kręci w oku, gdyż nieodparcie wracają wspomnienia II Rzeczpospolitej z jej ówczesnymi wojskowymi paradami. Jakże byliśmy wtedy „Silni, zwarci, gotowi”, dzisiaj jesteśmy „Wierni Polsce”. Znów budzimy powszechny podziw i strach, zdobywając należny szacunek u potencjalnych wrogów. Tony padających patetycznych słów wielbiących Powstanie Warszawskie są cięższe od gruzów, które swym płaszczem przykryły stolicę. Ten irracjonalny akt polskiego mesjanizmu dokumentuje – i nie bójmy się tego słowa - wielkość naszego narodu. I nieważne, że znajdują się niedojrzali ludzie kwestionujący jego sens. Weźmy choćby taki nikczemny Kraków, przedstawcie sobie Państwo, że te krakowskie, rozmemłane tchórze postponowały rozkaz… komendanta głównego AK generała Tadeusza Bora Komorowskiego z 23 sierpnia 1944 roku: „Muzeum – Garda. Walka o Warszawę mimo dużych strat w ludziach i w materiale daje nam potężny atut w rozgrywkach politycznych. Obecnie zależy mi bardzo, by obok Warszawy nastąpiło silne uderzenie na Niemców jeszcze w Okręgu Muzeum. Drobne działania już nie mają znaczenia. W związku z tym: wykonajcie akcje na szerszą skalę przez opanowanie Krakowa lub w ostateczności Tarnowa. (…)” Rozkaz wydano już po tragicznej rzezi na Woli, gdzie zginęło ok. 50 tys. mieszkańców Warszawy. Powstanie w Krakowie powinno było wybuchnąć 1września, ale ten ladaco pułkownik Edward Godlewski… nie wykonał rozkazu! Ciekawe, że nikt go za to głośno nie napiętnuje. Kraków zaprzepaścił tak wyśmienitą okazję, aby pokazać jak należy pięknie ginąć. W Powstaniu Warszawskim poniosło śmierć około 200 tysięcy Polaków, a 83% miasta legło w gruzach to niekwestionowany powód do dumy na skalę światową. Niemców zginęło 1570. Któż by tam sobie zawracał głowę takimi głupstewkami jak liczby? Jedynie żałośni defetyści mamroczą, że szanse powstańców były jakoby żadne. Nic bardziej mylnego, cytując jednego z wrażych dowódców powstania: „W wojsku każde zadanie jest wykonalne, jeżeli chce się je wykonać!”. „Posyłali zatem szesnastolatków z pistoletami, a częściej bez broni na ufortyfikowane bunkry niemieckie, zdając sobie sprawę, jaki jest stan uzbrojenia Niemców. Wiedzieli, że powstańcy praktycznie nic nie mają...” to mocno emocjonalne i infantylne słowa Stanisława Likiernika z „Kedywu”, żołnierza Zgrupowania "Radosław", który walczył w powstaniu na Woli, Starówce i na Czerniakowie. Trudno też zrozumieć dlaczego generał Władysław Anders w liście do generała Mariana Kukiela - pisał? „Żołnierz nie rozumie celowości powstania w Warszawie. Nikt nie miał u nas złudzeń, żeby bolszewicy pomimo ciągłych zapowiedzi pomogli stolicy. W tych warunkach stolica pomimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność?". Natomiast specjalnie nie dziwi fakt, że nieobliczalny Stanisław Cat –Mackiewicz tak bezczelnie trzepał jęzorem: „Sowietom zależało na zniszczeniu Warszawy, a tak się pomyślnie dla nich składało, że dla tego zniszczenia nie trzeba było używać sowieckich armat ani pocisków. Od czegóż patriotyzm polski! Jest on wielki i wspaniały. (...) Ale patriotyzm polski ma właściwość bezrozumnego dynamitu. Wystarczy do niego przyłożyć zapałkę prowokacji, aby wybuchł". Przerażeni Warszawiacy w owych wspaniałych 63 dniach „wolności” znowu oczekiwali na cud i pomoc aliantów. W archiwaliach Muzeum Powstania Warszawskiego, można przeczytać i taką wypowiedź powstańca: - Nieszczęśni ludzie, którzy siedzieli w piwnicach z dziećmi, z wariatami, którzy uciekli ze szpitala Jana Bożego i chodzili po piwnicach, to był koszmar – oni mieli nas dosyć. Nie wiedzieć czemu mówili: "Co wyście zrobili? Jak z tego wybrniemy, przecież tu jest strasznie". Pomyśleć, że i dzisiaj zdarzają się osobnicy kwestionujący sensowność tamtych ofiar. Jak można nie dostrzegać majestatycznego piękna…rozrzuconych po ulicach bohaterskich ludzkich szczątek?! Jakież ogromne walory wychowawcze ma – ciągle nam towarzyszący - kult poniesionej totalnej klęski, podnoszonej do rangi zwycięstwa! Niegodne wątpliwości mogą mieć jedynie tchórze i nihilistyczni zaprzańcy. Szczęśliwie nie są traktowani poważnie, gdyż wysublimowana dieta historyczna usuwa ich słowa ze swojego jadłospisu. Olbrzymią rolę w kształtowaniu „prawdy historycznej” odgrywa „Tele-superheterodyna z okiem elektrycznym”. Jesteśmy już tuż, tuż przed osiemdziesiątą rocznicą emisji jej pierwszego programu. Dzięki telewizji pytania, na które nie można uzyskać odpowiedzi stają się zazwyczaj dużo mniej nurtujące niż odpowiedzi o które nie można zapytać. Zostaliśmy skrzętnie omotani rozlicznymi wszechogarniającymi pajęczynami krepującymi nasze ruchy. Sąsiad na zadane przeze mnie pytanie: Słuchaj czego – z perspektywy lat - dowiedziałeś się o sensie życia? Sarkastycznie - jak to u niego w zwyczaju - odpowiedział : „Ludzkość ma wiele nierozstrzygniętych problemów, niekiedy tak nobliwych jak choćby kłopot z Filioque. Moja perspektywa czasowa jest jednak szalenie krótka i krucha. Zrozumiałem – a przynajmniej tak mi się wydaje – że być może sensem mojego bycia tu na ziemi, jest może… miłość i pomaganie innym. Tyle, że jakoś wciąż nie mogę dojść do tego po co są tu… ci inni. Popatrz jak to się fikuśnie układa, jako Polacy mieliśmy i mamy wypróbowanych alianckich sojuszników na pomoc których możemy zawsze „niezawodnie” liczyć. Przypuszczam, że nasi przyjaciele sens swojego bycia też podobnie rozumieją i dlatego bez mrugnięcia okiem w imię „ obrony Zachodu” akceptują kolejne zmiany europejskiego status quo. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale przypomniało mi się mało znane stwierdzenie Kisiela: „W Hiroszimie okazało się, że cień człowieka przetrwać może… człowieka”. Może przypomniało mi się dlatego, że 6 sierpnia mieliśmy kolejną rocznicę atomowego show „Little Boy” w efekcie którego ot tak „wzięło i sobie zginęło” 250 tysięcy ludzi, a 90% miasta legło w gruzach. A może dlatego, że ostatnimi czasy wspominanie w Polsce tego faktu jest jakby trochę „passe” i w naszej obecnie przyjętej diecie jakoś niekoniecznie się mieści?” Zauważyłem, że moje rozmowy z sąsiadem coraz częściej uderzająco zaczynają przypominać cytaty z „Paragrafu 22” Josepha Hellera: „Wierzę tylko w to, że Ameryka wygra wojnę! - Przywiązuje pan zbyt dużą wagę do wygrywania wojen - szydził niechlujny, niegodziwy staruch. - Prawdziwa sztuka polega na przegrywaniu wojen i na tym, żeby wiedzieć, które wojny można przegrywać. Włochy od stuleci przegrywają wojny i niech pan popatrzy, jak dobrze na tym wychodzą. Francja wygrywa wojny i znajduje się w stanie ciągłego kryzysu. Niemcy przegrywają i kwitną. Niech pan spojrzy na naszą historię ostatnich lat. Włochy wygrały w Abisynii i natychmiast wpadły w poważne tarapaty. Zwycięstwo zrodziło w nas taką manię wielkości, że pomogliśmy rozpętać wojnę światową, której nie mieliśmy szansy wygrać. Teraz jednak, kiedy znowu przegrywamy, wszystko idzie ku lepszemu i jeżeli tylko uda się ponieść klęskę, na pewno znowu będziemy górą.” Ryszard Ożóg
|