„Ale wkoło jest wesoło”!
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-09-12
Okiem Zofii Mantyki „Ale wkoło jest wesoło”! Nie dalej jak wczoraj spotkałem się z sąsiadem, który niedbale zwrócił mi uwagę, iż od ubiegłorocznego morderstwa pani Zofii, coraz trudniej w moich tekstach znaleźć brzeskie akcenty. Faktycznie, wyłuskiwanie lokalnych subtelności jakby przygasło. Wariactwa globalne dotykają Brzesko, ale w drugą stronę to nie działa. Wydarzenia w naszym mieście rzadko mają szerszy kontekst znaczeniowy, choć trafiają się i chwalebne wyjątki. Nasi nowo wybrani samorządowcy zasiedli w radach i zaczynają dopiero „się opierzać” lub – jak kto woli – obrastać w piórka. Pewnie będziemy mogli z ukontentowaniem cieszyć oko ich wiekopomnymi dokonaniami. Lokalne wygibasy schodzą na dalszy plan, gdy Świat powraca do świata konfliktów przebiegających wzdłuż „starych jak świat” linii podziału – narodu, rasy czy religii. Abraham Lincoln wypowiedział kiedyś słowa: „Można oszukiwać wszystkich przez pewien czas, a pewnych ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas”. Islamiści usiłują skopiować system proroka Mahometa z Medyny sprzed tysiąca czterystu lat. W nadziei na odtworzenie izraelskich granic z czasów biblijnych żydowscy fundamentaliści chcą się cofnąć – bagatela o… dwa i pół tysiąca lat. W sto lat po bolszewickiej rewolucji wielce czcigodny W. Putin zamierza wskrzesić imperium carów w oparciu o… prawosławną pobożność. Co by nie powiedzieć buńczucznym Sarmatom, „stojącym po stronie prawdy i polskiej racji stanu”, takoż odrastają husarskie skrzydła – strach się bać. Każdy akt przemocy – zarówno w skali makro, jak i mikro – zaczyna się od pragnienia przemocy w czyimś umyśle, zakłócając spokój i szczęście tej osoby, zanim zakłóci spokój kogokolwiek innego. Wystarczy, że w umyśle pojawi się zazdrość i chciwość przeradzające się w gniew czy wręcz nienawiść. Trudno doznawać radości i harmonii, gdy gdzieś w zakamarkach duszy kipimy z zawiści i złości. Wcześniej niż człowiek kogokolwiek zrani, już własny gniew boleśnie rani spokój jego umysłu. I w tym momencie sąsiad przerwał mi te wynurzenia i bezceremonialnie wycedził: » Dobra kochany, przejdźmy wreszcie od ogółu do szczegółu. Szczęśliwie mieszkamy w Brzesku, więc otaczającą nas komedią sprzeczności możemy bawić się setnie – czy jak kto woli – do rozpuku. Ludzie tu nad wyraz pobożni i figlarnie operatywni, świadczy o tym pierwsze miejsce w kraju w ilości donosów do Urzędu Skarbowego. Obywatelska postawa jest egzemplifikacją naszego zatroskania i chrześcijańskiego poczucia sprawiedliwości. Znakomicie wpisuje się ona w oczekiwania władz, liczących na aktywność sygnalistów, reagujących na niemiłe bogacenie się bliźniego. Możemy stanowić wzór dla reszty Polski. Zatopieni w szarej codzienności, marnie doceniamy swą niezwykłość i jak imć Onufry Zagłoba – najzwyczajniej nie znamy swojego męstwa. A potrafiliśmy już niejednokrotnie okazać swą nietuzinkową niezwykłość. Weźmy tak głośny temat jak walka z ekspansją ideologii LGBT. Na scenie potyczek ze wzbierającą falą propagowania ekscentrycznych odmienności zaistnieliśmy już kilkanaście lat temu. Bodaj w lipcu 2003 roku daliśmy się poznać jako społeczność mająca określone spojrzenie na tych wyuzdanych wesołków. Ówczesna medialna awantura o niemal pokolenie wyprzedziła dzisiejsze epigońskie „chryje i udry”. Byliśmy – co należy z uznaniem podkreślić – prekursorem obecnych jazgotów. Zadziwiających ciekawostek ci u nas dostatek. Jako „rozpolitykowane” miejsce pracowicie dostarczamy krajowi parlamentarzystów, co dla prowincjonalnie pogubionej Bochni stanowi zupełnie niedościgły fenomen. Ale, jest i osobliwe „ale”, otóż w brzeskim samorządzie jak – nie przymierzając – w wielkich polskich miastach, wygrywają ludzie niezwiązani z ekipami rządowymi. To zaskakujący paradoks. Do władz miejskich i powiatowych trafiają więc nie ci… którzy – na zdrowy rozum – powinni trafiać. Ba, można pokusić się o diaboliczne stwierdzenie, że wybierani są jakby na przekór! To trudne do zrozumienia, dlaczego lokalny suweren jest tak kapryśny i schizofrenicznie potargany, eksplikując przewrotnie, iż… pod latarnią najciemniej.« Najciemniej nie było za to w brzeskim kinie, gdy przed projekcją filmu "Na bank się uda" zorganizowano kameralne spotkanie z reżyserem. Było jasno i całkiem miło, ba… powiało "wielkim światem". Pomysł trafiony, a ci którzy przyszli, na pewno nie żałują. No może poza – sui generis – osobnikami dziarsko wkraczającymi na salę z wytwornym zestawem współczesnego "kinomana". Ale to dzięki nim można było się rozkoszować subtelną wonią smakowitego popcornu. Obok wykwintnego zapachu dało się wyczuć konsternację „stałych bywalców kina”, zaskoczonych sytuacją, w której się znaleźli. Wchodzą sobie na salę wyluzowani entuzjaści kina, a tu tfu… za przeproszeniem, jakaś dziwaczna para „gadających głów” zajmuje – zupełnie nie wiedzieć czemu – miejsce tuż przed samym ekranem! Szczęśliwie, po drobnych perturbacjach z dotarciem do fotela, stylizując się na bezpruderyjnego Powolniaka – z angielskiego serialu „Co ludzie powiedzą” – mogli nieśpiesznie przystąpić do łapczywej konsumpcji… zaprezentowanego dzieła filmowego.
W kalejdoskopie brzeskich eventów nie sposób przejść obojętnie obok przechodzącej na emeryturę szefowej „świątyni kultury”. Jak to u nas w zwyczaju, przez lata wylewano na nią obfite kubły… uroczych recenzji. A to, że zespół nie ten, a to że koncert za głośny i występ przekroczył godzinę policyjną, a to, że publiczność raczyła się raczyć trunkami uchodzącymi za czarci rarytas itd. itp. Wszystko, co organizowano, było oczywiście daleko gorsze niż w Bochni, no nie wspominając już o kulturalnej stolicy powiatu leżącej gdzieś hen na północ od Brzeska. Pojawiały się i życzliwe sugestie, aby udać się tam na korepetycje. Stara to prawda, że „krawiec kraje jak mu materii staje”, a mówiąc wprost – robić to można to… co można, czyli to, na co władza w swej łaskawości zezwolić raczy. Stąd obok udanych muzycznych, teatralnych i kabaretowych spektakli, ciekawych wernisaży czy spotkań z twórcami, były i wycyzelowane przedsięwzięcia, zaspakajające gusta władz. Wydawane brzeskie pismo samorządowe posiada u włodarzy wysoki Impact Factor. Co by nie powiedzieć, benefis podsumowujący pracę dyrektorki od poziomu czasopisma wyraźnie – niestety – odbiegał. Dokonując przeglądu lokalnych wydarzeń, z uznaniem można dostrzec, iż ilość imprez dla mieszkańców systematycznie wzrasta. Połączenie przaśnej ludowości z purytańską obrzędowością tworzy błyskotliwy koktajl, przy którym koktajle Mołotowa kopcą jak rachityczne kapiszony. Jedną z ambitniejszych inwestycji mogącej rozsławić Brzesko, ma być wspaniały niczym wiedeński Prater, park biesiadno-wypoczynkowy z ekskluzywnym… grillem, będącym jakże wyszukaną atrakcją. Należy podejrzewać, iż ściągać będą tu tłumnie miłośnicy biesiadowania, by w tak wysublimowanym miejscu upiec kiełbaskę i szaszłyk. Organizowane imprezy mogą nawet przebić – zdawałoby się nie do przebicia – upojne garden party z okolicznych gmin, gdzie ucieszne biegi w gumofilcach czy inne, równie wytworne zabawy mają się świetnie. Miejsce to stanowić może również przyjazną przystań dla różnej proweniencji degustatorów win klasycznych, którym stworzy się wyśmienitą okazję, by mogli spontanicznie zagospodarować przestrzeń na swoje wykwintne rauty i melanże. Jako się rzekło, żyje się nam tu sympatycznie, pomimo drobnych wad, które mamy, ale w końcu kto ich nie ma? Obiektywnie przyznać trzeba, że większość brzeszczan to charakterni, pracowici i inteligentni ludzie. Pewnie stąd tyle tych zaskakujących sprzeczności, na które nie ma co utyskiwać. Brzeszczanie nie są bezbarwnie jednowymiarowi i potrafią być przekornie niekonwencjonalni, a figury pokroju Pokorniaka czy Kiepskiego to szczęśliwie jedynie wąski margines. Aby to dostrzec, trzeba tu trochę pomieszkać. Naprawdę fajne życie towarzyskie toczy się w niszy prywatnych spotkań, gdyż zdecydowana większość ludzi z dystansem traktuje wszelkie „oficjałki”, gdzie bywa tak pompatycznie i nudno, że chyba… jedynie krzesła tam nie ziewają. Życie jest pełne przekornych niespodzianek i w tym tkwi jego sekretny urok. Co by nie powiedzieć, nie da się ukryć, że wieczorami nasze ulice przypominają pamiętną scenę z westernu Freda Zinnemanna „W samo południe” – żywego ducha nie uświadczysz. Na przekór sąsiadowi głodnemu lokalnych ciekawostek, wróćmy może od szczegółu do ogółu. Okazuje się, że można odetchnąć z ulgą, gdyż w wypełnionych po brzegi szkołach średnich zajęcia mają się kończyć już… przed godziną 19 i uczniowie zyskają szansę, aby zdążyć na somnambuliczno-edukacyjne „Wiadomości” w TVP . A propos dobrych wiadomości, to kto wie? Czy z uwagi na deficyt sal lekcyjnych nie zostanie dokonana tak oczekiwana korekta niesłusznie wolnych sobót? Likwidując ową lewacką fanaberię „odbije się z jej brudnych łap” podstępnie zawłaszczone narodowi… robocze soboty? Zasadniczo niedziela powinna być dniem odpoczynku. Tym samym powrócimy do sześciodniowego, „konserwatywnego” tygodnia pracy. Entuzjazm z jakim suweren powinien powitać odzyskanie pracujących sobót, będzie zbliżony do radości jaką powoduje nostalgiczny powrót do dawnych połączeń PKS-owych. Zanosi się i na reformę reformy administracyjnej z tworzeniem nowych województw, gdyż jest przecież nie do zniesienia, by zostało jeszcze coś niezniesione. Wkoło jest wesoło i przed nami uwodzicielsko rozpościera się rozległe pasmo zmian „powrotnych”. Pewnie dlatego na benefisie byłej już pani dyrektor przypomniano utwór Wojciecha Młynarskiego: „Róbmy swoje”. Raz Noe wypił wina dzban I rzekł do synów: Oto Przecieki z samej Góry mam - Chłopaki, idzie potop! Widoki nasze marne są I dola przesądzona, Rozdzieram oto szatę swą - Chłopaki, jest już po nas! A jeden z synów - zresztą Cham - Rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Pewne jest to jedno, że Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce, Skromniutko, ot, na własną miarkę Zmajstrujmy coś, chociażby arkę! Tatusiu: Róbmy swoje! Róbmy swoje! Może to coś da - kto wie? Raz króla spotkał Kolumb Krzyś, A król mu rzekł: Kolumbie, Pruj do lekarza jeszcze dziś, Nim legniesz w katakumbie! Nie ciekaw jestem, co kto truć Na twoim chce pogrzebie, Palenie rzuć, pływanie rzuć I zacznij dbać o siebie! A Kolumb skłonił się jak paź, Po cichu tak pomyślał zaś: Róbmy swoje! Pewne jest to jedno, że Róbmy…
Ryszard Ożóg
|