„Wszystko już było, czyli jak tu wymyślić coś… nowego”.
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-09-24
Okiem Zofii Mantyki „Wszystko już było, czyli jak tu wymyślić coś… nowego”. W czasach „słusznie minionych” ludzie mieli spore poczucie humoru, osobliwie Czesi byli pod tym względem wyjątkowo oryginalni. Podczas wsiadania do pociągu niejaki pan Havranek został zagadnięty przez konduktora: – Panie Havranek, co pan robi, przecież ten pociąg przemian jedzie do socjalizmu. On na to ze stoickim spokojem odparł: – A ja się nie boję… ja mam raka! To zupełnie niezrozumiałe, że ludzie tak uparcie niedoceniali roli państwa, które niestrudzenie opiekuńczy socjalizm im budowało. Egalitarne hasła, typu: „wszyscy mamy jednakowe żołądki i wszystkim należy się po równo” są nieodparcie wspaniałe. Mimo to zawsze znajdą się tacy, którzy uparcie dryfują, kontestując altruizm władz. Przechery nie chcą chcieć wierzyć, że państwo chce dla nich dobrze. W „demoludach” praktyka rozmijała się nieco z teorią, stąd pojawiały się przejściowe braki… tego czy owego. Mimo to ludzie byli na swój sposób szczęśliwi, przynajmniej dotąd, dokąd nie wiedzieli, jak wygląda życie poza granicami socjalistycznego raju. Dla roztargnionych gap, którzy by nie zauważyli, jak jest klawo, na murach fabryk widniały stosowne napisy informujące, że milowymi krokami zbliżamy się do dobrobytu i żyje nam się daleko bezpieczniej niż na zgniłym Zachodzie. Państwowa telewizja rzetelnie pokazywała imponujący rozwój, a indagowani przez dziennikarzy ludzie okazywali zachwyt i uwielbienie dla władz. Pierwszy sekretarz partii rzeczowo doglądał rząd i decydował, co komu wolno, a co nie. Grupy zawodowe miały swoje samorządy branżowe, starannie dbające o prestiż zawodu, rugując przejawy niesubordynacji. Sejm bezzwłocznie realizował partyjne wytyczne z „Białego Domku” przy Nowym Świecie. W sądownictwie zgrabnie orzekano, a arbitralne wyroki wydawano zgodnie z zasadami sprawiedliwości ludowej. Życie było szczęśliwe i uporządkowane, wszystko zaplanowane i przewidywalne. W kłopotliwych chwilach system kartkowy gwarantował sprawiedliwy przydział dóbr konsumpcyjnych. Oświata i ochrona zdrowia były ogólnie dostępne, a na studia dzieci wiejskie i robotnicze miały punkty preferencyjne. Niestety znaleźli się wichrzyciele i warchoły, którym to przeszkadzało. Podżegani – a jakże – przez zagranicę, poczęli siać zamęt, a ich dysydenckie „wolnościowe” hasła doprowadziły do tragedii. Poczciwi ludzie otumanieni przez „łże-elity” – w swej naiwności – zakwestionowali reguły państwa opiekuńczego. No i stało się, zamiast zagwarantowanej socjalistycznej równości stworzono kraj gigantycznych nierówności i ubóstwa. Naród pierwej rozgrabiono, uwłaszczając nomenklaturę, a później obrócono państwo w ruinę. W PRL-u był wprawdzie kryzysowy okres z kartkami na cukier czy mięso, ale co miesiąc można je było zrealizować. Buty, sprzęt AGD, meble czy talony na samochód – co zrozumiałe – wymagały nieco dłuższego oczekiwania. Książeczki mieszkaniowe po kilkunastu latach dawały szansę na własne M-ileś tam. Dzisiaj dostępne jest poniekąd wszystko … dla tych, których na to stać. A ilu takich jest? Stan ochrony zdrowia jest satysfakcjonujący i terminy przyjęcia do lekarza specjalisty – jeśli nie masz kasy – dają szansę na spotkanie z nim może nawet ciut wcześniej niż ze Św. Piotrem. Po 26 latach bestialskiego rujnowania kraju i tworzenia swoistego kondominium, rozbłysła jutrzenka zmian. Piętnując postkomunizm – odzyskujemy możliwość budowania socjalizmu… z ludzką twarzą, czyli „solidarnego państwa”. Przed czterdziestu laty o takim modelu państwa – tak naprawdę – marzyli robotnicy zrzeszeni w „Solidarności”. Wolny rynek, który bezlitośnie niszczy egalitaryzm, poddany zostaje umiejętnemu rozmontowaniu. Państwo chcąc zapewnić ludziom dobrobyt i równość zamiast „śpiącego nocnego stróża”, ma pełnić rolę aktywnego strażnika niwelującego dysproporcje. Zapowiadana jest „rewolucja godności” i … właściwie wszystko przebiega dosyć planowo. Rysowany jest obraz „aktywnego” państwa socjalnego bez lewackiego „socjalizmu”. „Byt określa świadomość”, ale pst, pst… broń Panie Boże, nie wolno się zająknąć o bezecniku, który to stwierdzenie ukuł był. Pokiereszowana świadomość, odżegnująca od czci i wiary lewicowy ustrój socjalistyczny, zamierza upodmiotowić pracowników – reaktywując go pod sztandarami… chadeckiego konserwatyzmu. Nasz konserwatyzm różni się od czeskiego. U nas wsiadający do pociągu przemian dają prawo Kościołowi do udzielania państwu admonicji. Dzięki temu Polacy nie mają wątpliwości, że państwo wprowadzając reformy naprawdę chce ich dobra. Zaiste powiedziane jest – „Nie można służyć Bogu i mamonie” (Łk 16, 1-13). Przeżywany eksperyment łączenia elementów narodowo-katolickich, opartych – jak się wydaje – na encyklice „Rerum novarum” z oczekiwanymi przez suwerena socjalistycznymi postulatami, jest niezwykle ekscytujący. Co się z tej mieszanki urodzi… zobaczymy. Wzorem ma być ponoć urokliwa Bawaria. Odnawiane media i szkolnictwo zapowiadają lokowanie ambicji Polaków w izolacji przed zgubnymi zachodnimi naleciałościami. Czy to możliwe? Mój nobliwy sąsiad powiedział mi tak: „ Każda zmiana czy modernizacja musi coś zburzyć, aby coś zbudować. Widzisz, będąc na otwarciu zmodernizowanego bloku operacyjnego brzeskiego szpitala, niektórzy goście zwrócili uwagę na uroczy landszaft, rozpościerający się z okien byłej przychodni okulistycznej, ukazujący ich oczom okolice Okulic. Jak widać, dokonana zmiana nie zmieniła pięknego widoku z okna, które szczęśliwie nie zostało zamurowane.” Na ile epatowanie wartościami chrześcijańskimi jest autentyczne, a na ile jest obłudnym kostiumem, który należy przyodziać, aby uchodzić za zacnego szafarza? Dla polityków przesiadanie się z jednego pociągu do drugiego, jadącego w zupełnie przeciwnym kierunku to zgoła nic nadzwyczajnego. Swoje życiowe skazy i „przejścia” skwapliwie upychają na dnie podróżnego plecaka, a w wesołym terrarium kameleonów doskonale wiedzą, co należy z pełnym przekonaniem głosić. Ile potrafią "naterkotać", czy jak kto woli „nabzdęceć”. Wyrzucane słowa niby coś oznaczają, ale stosunkowo niewiele z nich coś znaczy. Pomni, nie pomni słów „na początku było słowo”, namiętnie faryzejsko szczebioczą. To niesamowite, jaką ilością sekwencji dźwięków można się porozumiewać i jakie bywają wymyślne, chociażby język... gwizdany silbo gomero z wyspy Gomera. Swoją drogą – ciekawe, czy gwiżdżąc można coś bliźniemu oszukańczo „gwizdnąć” bez obawy, że się zostanie wygwizdanym? Dość figlarnym przykładem adaptowania się do zmiennych okoliczności był – nieco już zapomniany – niepośledni poeta Konstanty Ildefons Gałczyński. W swym jakże poplątanym życiorysie niejedną woltę i piruet wykręcił. A oto fragment jego „Piosenki z historii świata” z… 1947 roku, śpiewany przed kilku laty w kabarecie Olgi Lipińskiej: „Różne takie reformy drażnią nas w naszych czasach, lecz w końcu wszystko wraca do normy, jak najcudowniej wraca; więc grunt to mieć dobre chęci, nie bądźmy tacy zacięci, bo świat się w kółko kręci jak gdyby nigdy nic. Wszystko już było - rzekł Ben Akiba, a gdy nie było, śniło się chyba; trzeźwi, urżnięci - i rak, i ryba, a świat się w kółko kręci hupaj siup.”
Ryszard Ożóg
|