Jak cię widzą, tak cię piszą
(Okiem Zofii Mantyki)
2019-11-21
Okiem Zofii Mantyki Jak cię widzą, tak cię piszą Od dawna powszechnie wiadomo – strój zdobiąc człowieka krzyczy nieodparcie: patrzcie jakiż ja jestem elegancki, bogaty, nowoczesny, modny, kulturalny… itp. W poprzednich wiekach na takie „desingerskie” sztuczki stać było jedynie ludzi zamożnych, okraszających się szykownymi szatami, biretami, perukami, gorsetami, stelażami „panier” z blejwajsowskim makijażem, upstrzonym gustowną muszką. Gadżetowa charakteryzacja ma przygotowywać na spotkanie z publicznością i jak maska uzbrajać kiepskiego aktora obwoźnej trupy do lichego przedstawienia. Chcąc zaimponować, pracowicie się „sterylizujemy”, stylizując na „Kogoś”, za kogo koniecznie chcemy uchodzić. Niestety, ale tak już jest, że nowo poznawanego człowieka lustruje się przez zaledwie kilkanaście pierwszych sekund. Przywdziewana atrapa jest zatem nader ważna, aby móc zostać wrzuconym do szuflady z wymarzonym stereotypem. Uwarunkowania kulturowe i intelektualne lenistwo mózgu robią swoje, zwłaszcza w czasach, gdy typizujące informacje wysypują się z gazet i telewizora niczym plażowy piasek z sandałów. Nabożne dbanie o wizerunek i poprawianie wyglądu jest tak wszechogarniające, że stało się czymś zupełnie „naturalnym”. Sztuczne brwi, rzęsy, paznokcie, włosy, zęby, korygujące silikonowe „wstawki” czy wreszcie botoks sprawiają, że ludzie przypominają dziwaczne lalki. Mój jowialny sąsiad autorytatywnie stwierdził: „Wiesz co, prawie w ogóle nie spotyka się już nieatrakcyjnych pań i – co niemniej zaskakujące – coraz trudniej natrafić na flejtuchowatych panów”. Niejako przy okazji opowiedział mi ucieszną dykteryjkę. „Pewna poddająca się systematycznemu liftingowi kobieta uległa wypadkowi samochodowemu. W wyniku obrażeń zmarła na miejscu. Szczęśliwie nieszczęśnica odnalazła szczęście, gdyż znalazła się w niebie. Z wyraźnym rozżaleniem zapytała jednak pana Boga – dlaczego nie zechciałeś uchronić mnie od tej strasznej tragedii? Autentycznie zatroskany pan Bóg, miał rzec – Halina na Boga… ja cię nie poznałem!”. Wszystko staje się coraz bardziej sztuczne, nie tylko kwiaty czy choinki, ale i ludzie stają się… manekinowaci. Obok zmałpowanego wyglądu, pojawia się kolejny trend – ostatnio wyraźnie dominujący – lans w Internecie. Wirtualna obecność w mediach społecznościowych jest obowiązkowa, a laptop i telefon komórkowy robią za przenośny ołtarzyk. Mówi się, że Peg Fitzpatrick, jeśli po śmieci trafi do nieba, to święty Piotr z uśmiechem powita ją słowami: „Obserwuję twój profil na Pintereście”. Są i tacy, którym nie wystarcza chcieć wyglądać jak „ów Ktoś”, ale chcą jeszcze zostać „tym Kimś” i tu wyłania się mały kłopot, gdyż do upozowanego wyglądu trzeba jeszcze wydobyć z siebie jakieś dźwięki. Pojawia się zatem konieczność posiadania choćby skromnej umiejętności sztuki mówienia. Można jednak z tej drobnej opresji brawurowo wybrnąć. W sukurs przychodzi tu… celebra, będąca emanacją kreacji wizerunku. Przed ołtarzem, czyli tzw. „ścianką”, błyszczą cekinowi kapłani zwani „celebrytami”, którzy niezależnie od ilości przeżytych wiosen znajdują się nadal w okresie adolescencji z zasobem słownictwa sprowadzonym niekiedy do monosylab. Te osobliwe figury w blasku ukrytym poza własnym światłem, zawzięcie wbijają ostre, szklane gwoździe charyzmatycznym młotkiem z papieru. Czyli najogólniej rzecz ujmując, są to ludzie znani z tego że… są znani. Szczególną grupę celebrantów stanowią politycy, uparcie przebijający się przez zetlały ekran prokurowanych przez się wydarzeń. Aby choć trochę wychynąć spod pokrywy popelinowego kurzu nijakości, muszą nieustannie czymś szokować, aby tak czy siak zdążyć na wezwanie codziennego tu i teraz. Ich ingracjacja jest tak bezgranicznie infantylna, że herbetowskie poczucie smaku zostało przez nich upodlająco sprowadzone do upierdliwej natarczywości pijaka. Niestrudzenie, niczym nieokrzesany hałaburda, prą do przodu z gracją i skutecznością przynależną uroczym cyklopom. Niezapomniany Aleksander Fredro podrzuca nam garść niezmiernie przydatnych określeń, traktujących o takich figurach: „I kura ma skrzydła jak orzeł, ale… cóż z tego?”, czy może nieco mniej wytworne, acz nie mniej dosadne: „I cap się wyszczególnia, bo bardzo śmierdzi”. Tworzone przez twórców wizerunku wystudiowane schematy starają się pomóc nawet i troglodycie, by mógł uchodzić za oślizgłego quasi-inteligenta. Czyli jest jak w „Rymowankach języka potocznego” Marii Nagajowej: „Tak czy owak… zawsze Nowak”. Inna sprawa, że jako żywo nierzadko „się im udaje” i stąd tylu lśniących inaczej besserwisserskich „bystrzaków”. W świecie kastrującym utrwalone wartości, gładko zastępuje się je wizerunkowymi protezami. Wrażliwość, kultura, takt, subtelność, erudycja czy kurtuazja to epigońskie przeżytki, mocno utrudniające życie. Jeśli ktoś – nie daj Boże – został tak niefortunnie wychowany, że takie ewidentne wady posiada, to ma najzwyczajniej „przerąbane”. Jednak nie powinien tracić nadziei, bowiem – choć wprawdzie nie jest to łatwe od razu – może przecież wyzbyć się tych paskudnych przywar. Jeśli kilkakroć dostanie od bliźnich solidnie po dupie, to zrozumie, że najwyższy czas na aklimatyzację i dostosowanie się do panujących reguł gry. Ba, mówiąc otwarcie – ludzie tacy mają szansę, by być jeszcze większymi gnojkami od swych konkurentów, bowiem intelekt nie musi im w tym akurat jakoś nadmiernie przeszkadzać. Muszą się jedynie przemóc i przekonać, że przecież się da! Z pragmatyzmem jest jak z socjalizmem – wszystkiemu da radę. Wspomniany uprzednio – znakomity prześmiewca i obserwator życia – Fredro, podrzuca nam na okoliczność przepyszne stwierdzenie: „Socyalizm nierówności wszelkie prędko utrze, szlachtę powiesi jutro, nieszlachtę pojutrze.” I na koniec sięgnijmy może po bajkę Ignacego Krasickiego „Malarze”: „Dwaj portretów malarze słynęli przed laty: Piotr dobry, a ubogi, Jan zły, a bogaty. Piotr malował wybornie, a głód go uciskał, Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. Dlaczegóż los tak różny mieli ci malarze? Piotr malował podobne, Jan piękniejsze twarze.” Ryszard Ożóg
|