Kraina questów z tysiącem tóg
(Okiem Zofii Mantyki)
2020-01-15
Okiem Zofii Mantyki Kraina questów z tysiącem tóg Po bliskowschodnim incydencie świat wstrzymał oddech. Ile też istnień ludzkich przestanie istnieć tym razem? Ruszył rok wyborczy, to też „Wuj Sam” niczym „swawolny Dyzio” plagiatuje chwyt kampanijny z 2003 roku. W Zatoce Perskiej pożegnało się wówczas z życiem około siedmiuset tysięcy ludzi, bezpowrotnie zniszczono część zabytków Babilonu, ale Jankesi mają „nowsze i ładniejsze”. Zabicie Sulejmaniego jest i nie jest podobne do polowania na arcyksięcia Ferdynanda przed 106 laty. Tamtego zamachu dokonał pryncypialny Gavrilo Princip, serbski „bohater narodowy”, któremu w stulecie mordu postawiono… pomnik w Sarajewie. Natomiast w Bagdadzie rozbłysnął fajerwerk noworoczny z wykorzystaniem sterowanego pocisku rakietowego. Poza wszystkim, wszystkiemu winne są władze miasta, bo te niedojdy pokpiły sprawę, nie wydając zakazu odpalania noworocznych rac i fajerwerków. Odwet jest boleśnie osobliwy, ostrzeliwują bazy Jankesów, humanitarnie ich o tym uprzedzając, a przy okazji „przez pomyłkę” dramatycznie figlują, skracając czas trwania lotu samolotów, zabijając – jak dotąd – 176 pasażerów. Zaś w Polsce żyjemy „polityką historyczną”, z questami mającymi wywoływać ducha historii. Wyzwalana przy tym energia unosi tak wysoko, że z zapamiętaniem… walimy łepetyną w sufit – jak strosmajerowska siostra Hunkowa z czeskiego serialu „Szpital na peryferiach”. Lata sanacji z flagowym hasłem „Silni, zwarci, gotowi” zdają się wracać nieodparcie. Meandrując na dyplomatycznych salonach Europy niemiłosiernie ogrywaliśmy sąsiadów, a nasz udział w rozbiorze Czechosłowacji był niebywale potrzebny i roztropny. Obecnie – chapeau bas – jako „grupa rekonstrukcyjna sanacji” trzymamy przedwojenny fason. Filtrując skarby dziedzictwa historycznego, dobierane są trasy szlaków tak, aby odkrywać ducha miejsc i genius loci świadczące o naszej wyjątkowości. Niekiedy wywołuje to niefortunne konsekwencje, ale konsekwentnie owe konsekwencje ignorujemy. Jeśli ktoś ośmieliłby się kwestionować dogmat, że jesteśmy „narodem wybranym”, to zyskuje uroczy epitet „polakożercy”. Króluje retoryka, w którą wpisuje się rezolutny tweet nowosądeckiego posła o tym, że szwedzki pisarz, który wygłaszał mowę przed wystąpieniem Olgi Tokarczuk na gali wręczenia Nagród Nobla, powinien był przeprosić za… potop szwedzki.
Zdaniem mojego zgryźliwego sąsiada: „Niezależność państwa i Kościoła zapewnia 25 artykuł konstytucji, a prawo stanowione przez władzę świecką ma stać na straży pokoju społecznego i wolności obywatelskich, gwarantując zapewnienie obiektywnych norm moralnych. Władza państwowa nie jest podporządkowana kościelnej, duchowni katoliccy zgodnie z prawem kanonicznym nie uczestniczą w procesie legislacyjnym, występują jako nauczyciele zasad moralnych. Najwyższą ustawą w państwie jest… no właśnie – Prawo Boże czy ustanowiona konstytucja? W jakim stopniu Kościół ma prawo do ingerencji w kompetencje władzy świeckiej, gdy w Jego mniemaniu działania władz zaczynają zagrażać zbawieniu obywateli? Na te pytania wybitni hierarchowie pokroju Hlonda, Wyszyńskiego, Wojtyłły czy Macharskiego umieli znaleźć racjonalny paliatyw. Można odnieść – być może mylne – wrażenie, że przeżywamy zapaść życia intelektualnego i… również moralnego. Czy następuje rozbrat Kościoła z elitami intelektualnymi wewnątrz Kościoła? W swoistym guestcie penetrującym metafizykę w relacjach z metapolityką coraz trudniej o postaci formatu księdza Tischnera, a stosunkowo nietrudno o tych, którzy uważają, że gdy leżał chory z powodu nowotworu i nie mógł już mówić, to Pan Bóg ukarał go właśnie za to, co mówił!”. Szczęśliwie i dziś mamy głosy intelektualistów kościelnych, takich jak choćby ksiądz profesor Wiesław Przyczyna, który uważa, że ksiądz jak każdy obywatel ma swoje poglądy i sympatie polityczne, ale jeśli wchodzi do kościoła i rozpoczyna eucharystię, przestaje być obywatelem, a staje się wysłannikiem Chrystusa, o czym świadczą szaty liturgiczne! Czy Kościół pełni w kraju nad Wisłą funkcję zwornika wspólnoty? Czy przez zbyt ścisły związek z określoną partią polityczną nie roztrwania aby swego autorytetu? Czy nadwątlanie owego autorytetu nie uwalnia w społeczeństwie antyklerykalnej i antyreligijnej retoryki, prowadząc do zaostrzenia sporów światopoglądowych i marginalizacji swej roli? Rozdymany związek tronu i ołtarza może zniechęcać i wyprowadzać ludzi z Kościoła, którzy w jego wnętrzu przestają się czuć jak u siebie. Warto, cytując księdza Przyczynę, zadedykować duchownym myśl arcybiskupa Józefa Michalika: „Jeśli Kościół dziś poślubi jedną partię, to po kolejnych wyborach może zostać wdową”. Natomiast politykom słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego: „Byłoby dobrze, gdyby politycy oszczędniej odwoływali się do Boga i chrześcijaństwa, a w zamian za to żyli i działali po chrześcijańsku”. Znany aktor Marian Opania zaliczony został do zdrajców narodu, bo ladaco nie chciał zagrać w filmie o katastrofie smoleńskiej. W jednym z wywiadów stwierdził był: „Czwarty film z moim udziałem niestety spada – komisja scenariuszowa nie zatwierdza. Nie wiem, czy dlatego, że Marian Opania jest zdrajcą narodu czy też może boją się o swoje stołki czy coś". Niestety coraz wyraźniej widać „rządzenie krajem za pomocą słów”, arbitralność w używaniu słów jest dojmująca: lewakiem (i nie chodzi tu o średniowieczny sztylet o zamkniętej rękojeści), postkomunistą, ubekiem itp. jest ten, kogo nazwiemy lewakiem, postkomunistą czy ubekiem. Działania mające na celu sortowanie ludzi wspierane są – a niekiedy wręcz wywoływane – przez tych, którzy powinni zjednywać, uczyć miłości, wybaczania i tolerancji. Czy hołubienie minoderyjnych polityków, którzy instrumentalnie wykorzystują autorytet Kościoła nie jest moralnie dwuznaczne? Czy nie jest to mroczna pułapka swoistego questingu? Jaką też pieczęć znajdziemy w… ostatniej skrzyneczce? Akcja wysyłania kopert do obleśnego niegodziwca ze Szczecina, wygrywającego plebiscyt na największego łapówkarza w kraju, to nie jest szczucie, tylko akt dobrodusznej życzliwości. Koperty mają zastąpić kamienie, których rzucanie przypisane jest oczywiście tym, którzy są bez winy i skazy. Organizowane juwenaliowe procesje "tysiąca tóg" dobrodziejów w szacownych Togach Virilis nieodparcie przypominają czasy Nerona i tchną cyrkową obłudą. Frazeologiczny związek ducha i litery prawa być może uwodzi jajogłowych mędrków, ale zupełnie „wisi” poczciwemu Kowalskiemu. Wkraczając w dwie dwudziestki (2020) jak „Piękni dwudziestoletni” beztrosko ignorujemy myśli ukute przez Marka Hłaskę. Ten „niewykształcony szofer” – jak barwnie sam siebie określał – pisał był: „Absolutna bezradność piszących o totalitaryzmie polega na tym, iż prawd przez nich napisanych nikt nie jest w stanie przyjąć”. Czy ten niechciany awanturnik, od którego „Wszyscy byli odwróceni”, chciał być śmieszny pisząc „Ucieczka w śmieszność i groteskę stała się jedyną możliwością uniknięcia śmieszności: lepiej być błaznem grającym przed pełną salą niż Hamletem przemawiającym do pustych krzeseł”? „Kiedy zapytali mnie, jaką rolę wyznaczyłem sobie w literaturze, odpowiedziałem, iż rolę świadka. Zapytano mnie, o jaki proces chodzi, powiedziałem, że jestem świadkiem procesu przeciw człowiekowi”. „– Do czego pan zmierza? – Nie wiem; o to właśnie chodzi, że nie wiem. Wiem tylko, że będę biegł przez całą drogę; i że będę mówił cały czas”. „(...) szaleństwo jest jedyną rzeczą, której można zaufać”. W wieku 35 lat zaufał szaleństwu i niestety odszedł. Ryszard Ożóg
|