Borzęcanie w Auschwitz-Birkenau i innych niemieckich obozach koncentracyjnych
(Lucjan Kołodziejski)
2020-01-27
Borzęcanie w Auschwitz - Birkenau i innych niemieckich obozach koncentracyjnych W Obozie Koncentracyjnym Auschwitz – Birkenau osadzono 26 mieszkańców Borzęcina aresztowanych przez gestapo podczas II wojny światowej. Kilkunastu z nich (?) w tymże obozie zginęło. Ciała ich zostały spalone, a prochy rozsypano. Byli nimi aresztowani 18 I 1941 r. przez gestapo (za posiadanie karabinu) dwaj bracia: Andrzej i Józef Danielowie. W tarnowskim więzieniu przebywali do 14 IV 1942 r. W dn. 15 IV przybyli do Oświęcimia, którego nazwę Niemcy zmienili na Auschwitz. Ze stacji kolejowej pod bramę obozową dowieziono ich stłoczonych w ciężarówce… około godz. 16. Nowo przybyłych więźniów poprowadzono do bloku 26, w którym odbywała się procedura przyjmowania do obozu. Więźniom ogolono włosy na całym ciele, po czym wpędzono ich kijami pod lodowaty prysznic. Następnie także bici i poszturchiwani, musieli pobiec po obozowe ubranie i naszywki z numerami obozowymi. W końcu zapędzono ich na piętro bloku 11, gdzie mieli kwaterować. Resztę dnia przeznaczono na musztrę, wykonywanie poleceń wydawanych po niemiecku oraz męczące ćwiczenia fizyczne. Nazajutrz zostali sfotografowani. Trzeciego dnia rozpoczęli pracę w Monowicach, przy budowie zakładów chemicznych. Andrzej Daniel miał numer obozowy 29682. 17 VI 1942 r. został rozstrzelany w masowej egzekucji pod Ścianą Straceń. Józef Daniel miał numer obozowy 29711. Na jednej ze stron księgi stanów dziennych obozu wymieniony jest wśród zmarłych w dniu19 czerwca 1942r. W innych obozach koncentracyjnych i pracy (Dachau, Gross-Rosen, Mauthausen, Pustków, Płaszów, Ravensbrück, Sachsenhausen–Oranienburg) zginęło w niewyobrażalnym poniżeniu i cierpieniu 21 mieszkańców Borzęcina i Warysia. *** Kania Józef (…) powołany został na 10 tygodniowe ćwiczenia już w czerwcu 1939 roku. Brał udział w całej kampanii wrześniowej i w końcowej jej fazie dostał się do niewoli niemieckiej. Przewieziony do Niemiec, znalazł się w obozie jenieckim na terenie Bawarii. Wysłany raz z komandem do pracy na zewnątrz obozu, zmylił czujność strażników, uciekł i wrócił do Borzęcina w roku 1942. Tutaj włączył się do działalności w ruchu oporu i należał do drużyny zorganizowanej w Czarnawie. Z tego tytułu został aresztowany w dniu 16 maja 1943 roku i znalazł się w więzieniu w Tarnowie. Przesłuchiwanie go przez gestapo tarnowskie trwało dosyć długo, chodziło bowiem o broń a Józef do niczego się nie przyznawał. Trzymano go więc w siedzibie gestapo na ulicy Urszulańskiej cały tydzień i co jakiś czas doprowadzano na przesłuchanie. Podczas gdy na jednym przesłuchaniu wisiał na łańcuchach, bili go nie tylko bykowcami, ale nawet pałaszowali szablami. Obracając wiszącego w koło, polewali wodą otrzeźwiając go, ponieważ od bicia tracił przytomność. W dniu 10 września 1943 roku, wywieziony został do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Przebył tam do końca października 1944 roku, kiedy to znów został przewieziony do następnego obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen – Oranienburg. Stąd został skierowany do podobozu we Frankfurcie nad Odrą. Około 25 lutego 1945 roku, przewieziono go do dalszego obozu w Mauthausen. Stamtąd już nigdzie wywożony nie był aż do oswobodzenia przez wojska amerykańskie. Po odpoczynku i wyleczeniu się z nabytych chorób w obozach, powrócił do wsi 2 sierpnia 1945 roku. Józef Leopold Kołodziej (…) był aresztowany w dniu 9 maja 1943 roku i osadzony w więzieniu w Tarnowie. Wspominając pierwszą noc więzienną przypomina mi pluskwy, których w tej celi zbiorowej było tyle, że rano wszyscy pokrwawieni byli na twarzach od rozgniecionych insektów, a już brat Leopolda, Tadeusz Kołodziej to był jakby umalowany na czerwono na całej twarzy, którą od zadanych ran miał jakby zapuchniętą. Ponieważ Leopold posądzany był o posiadanie broni, przesłuchania więc jego były bardzo twarde. Przerywane i wznawiane kilkakrotnie. Wisiał na łańcuchach i specjalnie był torturowany. Chociaż był młody, dwudziestoletni nie zdradził nic co wiedział o ruchu oporu i ludziach biorących w nim udział. W dniu 10 września 1943 roku wywieziony został do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Całą podróż z Tarnowa do Oświęcimia odbył transport 66 więźniów w wagonie towarowym na stojąco w ciągu 12 godzin bez jedzenia i picia. Wysiadanie z wagonu i przemarsz od bocznicy kolejowej do właściwego obozu odbył się w asyście SS- manów przy nawałnicy przekleństw, ciosów i kopniaków, które u niektórych więźniów spowodowały złamania żeber, rąk i nóg. Liczenie przybyłych na placu obozowym trwało około 5 godzin. Następnie wszystkich umundurowano i oznaczono numerami oraz według narodowości literą "P". Nadane numery kolejne znajdowały się nie tylko wymalowane na wierzchniej odzieży, ale były jeszcze wytatuowane na lewej ręce. Po czym rozprowadzono wszystkich po barakach, a Leopold znalazł się na baraku 18. Wejście do obozu Auschwitz (fot. Stanisław Mamot) [3] Opowiadał Leopold, że zaraz w pierwszym dniu odbyło się coś w rodzaju obozowej próby sprawności fizycznej przybyłych więźniów. W tym celu utworzono kilka zwartych kół więźniów i pędzono w kółko po wyboistym terenie, pełnym dużych kamieni, ponaglając krzykami i biciem bykowcami oraz częstując gęsto kopniakami. Zabawa taka trwała kilka godzin, wytrzymali tylko najsilniejsi mężczyźni, słabsi pozostali leżeć na kamiennym bruku z pokrwawionymi stopami i pobici. Takich odstawiono na barak szpitalny, ale nie do leczenia, lecz z przeznaczeniem do komór gazowych i do pieca krematoryjnego. W dalszych dniach wypytywano więźniów o zawód i przydzielano do odpowiednich prac. Najgorzej w tym wypadku wychodzili inteligenci, którzy jako nie posiadający żadnego fachu przydzielani byli do kamieniołomów i najgorszych obozowych prac. Leopold jako fachowiec pracował w warsztatach ślusarskich. Pracował przeważnie w nocy po 12 godzin. Z miejsca pracy miał możność zaobserwować co się działo na sąsiednim placu, specjalnie zagrodzonym drutem kolczastym, a ponadto był obstawiony licznymi posterunkami niemieckich oddziałów obozowych. Widział Leopold, że przywożono tam całe rodziny żydowskie z różnych krajów okupowanych. Tam wszystkich rozbierano do naga, mężczyzn, kobiety i dzieci. I tak czekając na swoją kolej do komory gazowej, stali nieraz całą noc bez względu na pore roku i warunki atmosferyczne. Przerażenie brało patrzeć gdy tak nadzy ludzie stali na mrozie i w śniegu, i z przerażeniem można było słuchać straszliwych jęków ludzi cierpiących. Przeważnie na rano byli wszyscy zagazowani i ciała rzucone na kupę. W dzień piece krematoryjne obracały wszystko w popiół. Pozostałe ubrania i walizy przenoszono do olbrzymiego baraku, zwanego przez więźniów "Kanadą", gdzie wszystko rozpakowywano i segregowano. Pracowały przy tym sortowaniu dziewczęta żydowskie. "Kanadą" nazwano barak, ze względu na wielką w nim obfitość różnorodnych rzeczy. W dniu 18 czerwca 1944 roku, Józef Leopold Kołodziej, został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Przydzielony był do pracy w fabryce broni i amunicji. Przeżył tam ogromny nalot bombowy i pozostał jednym z nielicznych więźniów którzy ocaleli, cała bowiem fabryka została zrównana z ziemią przez spadające bomby. Leopold został przeniesiony do zakładów naprawy samochodów i motocykli. w pewnych okresach widywał się z Julianem Oświęcimskim i Józefem Dyrdałem, aresztowanymi razem z nami w Borzęcinie. (…).
Auschwitz, Ściana Straceń [3] Boże Narodzenie 1944 w Obozie Koncentracyjnym Buchenwald wg Józefa Leopolda Kołodzieja 1 Nie mogę zapomnieć tego straszliwego obozu bo wspomnienie jest również silne jak rzeczywistość. Może więc zacznę cofać się pamięcią wracając we wspomnieniach, krok za krokiem usiłując przejść jeszcze raz życie w Oświęcimiu od początku. Ale wspomnienia te będą juz mgliste i szare niczym starzyzna przysypana siwizna i jakby warstwą kurzu. Przed oczami wiruje natrętnie i ogarnia mnie przejmujący smutek na myśl, że nawet śmierć nie wyzwoli mnie z obozu Oświęcim, wchłonie mnie na zawsze rozpraszając bezimienne popioły z krematorium za drutami obozu. Nigdy nie wyjdę z tego strasznego miejsca. Będę po wieki przykuty do niego śmiercią pozbawiony nawet grobu, zieleni i słońca. Bałem ssie tej pozagrobowej niewoli więcej niż śmierci własnej. Tam przezywałem wyobrażenie człowieka żyjącego na wolności, usiłowałem odtworzyć najmniejszy szczegół. Niczego już nigdy nie przezywałem tak silnie jak tego. Chwilami ogarniała mnie dławiąca rozpacz, że mogę umrzeć zanim pragnienie się spełni. 2 Martuniu! Urodziłem się w wolnej Polsce, byłem inaczej wychowany, tak w domu , jak i w szkole. Dlatego patriotyzm zakorzenił się głęboko w moim sercu i umyśle, byłem gotowy oddać młode życie za wolność ojczyzny. Dlatego później doznałem tyle upokorzeń, cierpień i goryczy. Opiszę Ci Martuniu przeżycia z ostatnich Świąt Bożego Narodzenia w obozie (o które prosisz). Opowieść moja może nie jest typowa gdyż dzień ten, a raczej wieczór Wigilijny spędzany bywa w gronie rodzinnym lub bliskich osób, w radosnym nastroju świątecznym, jaki jest udziałem wielu Polaków. Tymczasem moje wspomnienie jest zgoła inne. Znalazłem się, bowiem z dala od rodzinnego domu. Święta w latach 1943-45 spędzałem za drutami obozu koncentracyjnego. Siedząc na łóżku na garstce słomy zastanawiałem się, co też porabiają moi rodzice, rodzeństwo. Rozmyślając popadłem w zadumę. Myślami byłem w domu rodzinnym, oczami wyobraźni widziałem mamę przygotowującą Wieczerze Wigilijną, siostry i braci, zamyślonego Ojca. Widziałem ich smutne twarze, gdy zasiadali do stołu. Cicho jakby ktoś odebrał im mowę łamiąc się kawałkiem opłatka, drży ręka i serce, mowę odbiera wzruszenie. Czy znasz tęsknotę, czy znasz wewnętrzny ból? Tęsknota jest teraz silniejsza niż głód i pragnienie. Jak bardzo pragniesz usłyszeć z ust matki jedno słóweczko, jak bardzo tęsknisz do niego. Być może Matka w tej chwili trzyma w ręce łzami zroszony opłatek i myśli o tibie. Jak długo to trwało nie wiem. Z rozmyślań wyrwały mnie rozlegające się na korytarzu krzyki i wrzaski SS-manów, którzy prawdopodobnie byli pod wpływem alkoholu. W roku 1944 dzień wigilijny minął dość spokojnie. Praca okazała się jakby lżejsza, trwała krócej niż w inne dni. SSmani kapo byli milsi i łagodniejsi. Po powrocie do obozu apel odbył się bez zakłóceń, blokami odmaszerowaliśmy do swoich pomieszczeń. Po spożyciu normalnej porcji, składającej się z tak zwanej pajdki chleba, jakiejś zupki i czarnej kawy, życzyliśmy sobie wzajemnie, aby ten dzień był ostatni za drutami obozu. Myślami byliśmy wśród swych bliskich. Po wieczerzy czekała nas niespodzianka ze strony blokowego. Po odsłonięciu zasłony na jego stoliku ukazała się mała, żywa choinka z napisem Wesołych Świat. Jak ja zdobył tego nie się nie dowiedzieliśmy. Skupiło się wokół tego małego drzewka mnóstwo więźniów zwłaszcza Polaków, jako że był to blok Polski. Blokowy zaintonował cichym głosem ,,Stillge Nacht Heilige Nacht”, podjęliśmy cicho wtórując mu. W błogim nastroju mijał czas, w oczach ukazały się łzy. Przypomniały nam się dawne szczęśliwe dni spędzone w rodzinnym gronie. Następnego dnia nie przeprowadzono apelu. Był to pierwszy dzień wolny od pracy, dzień prawdziwie świąteczny. Przed południem przyszedł do naszego bloku stary niemiecki więzień. Od czasu dojścia Hitlera do władzy spędził on wiele lat w więzieniach i obozach. Przyniósł instrument zwany cytrą. Spod strun popłynęły dźwięki kolęd oraz innych pieśni, które śpiewaliśmy w takt granej melodii. Trwało to nieomal do obiadu. Na zakończenie zagrał nam melodie pieśni ,,Boże coś Polskę” Zamilkliśmy wszyscy, a łzy same zaczęły płynąc z oczu. Słychać było tylko łkanie strun i ciche westchnienia słuchaczy. Staruszek widząc nasze wzruszenie zagrał jeszcze fragment naszego hymnu ,,Jeszcze Polska nie zginęła” i wyszedł żegnany przez wszystkich ze łzami w oczach. Dopiero blokowy przywołał nas do rzeczywistości. Tak minął ostatni wieczór wigilijny i pierwszy dzień świąteczny Bożego Narodzenia w 1944 roku, za bramami obozu koncentracyjnego Buchenwald. 3 Te dni stały się dla mnie jednym z największych przeżyć. Każdego roku, gdy nadchodzi Boże Narodzenie od razu przypominają mi się tamte chwile pełne smutku i tęsknoty. Pozostaną na zawsze w mojej pamięci. Do wspomnień tych często wracam myślami zasiadając do stołu wigilijnego w gronie mojej rodziny.
Wejście do bloku nr 15. Oświęcimski Julian O Julianie Oświęcimskim z Borzęcina, opowiedzieli mi jego współwięźniowie obozu w Buchenwaldzie - Józef Leopold Kołodziej i Józef Dyrdał. Julek w październiku 1944 roku, z obozu w Buchenwaldzie, dokąd z Oświęcimia był przewieziony, został wysłany do Bochum, gdzie przeznaczono go do pracy w chemicznej fabryce, gdzie produkowano gumę. Ciężka praca, złe odżywianie i trujące działanie na organizm różnych substancji chemicznych, spowodowały, że w stosunkowo niedługim czasie stał się niezdolnym do pracy. Zwrócono go do obozu w Buchenwaldzie celem dokończenia tu życia i spalenia w krematorium. Wrócił do Buchenwaldu w marcu 1945 roku. tam spotkali go Kołodziej Dyrdał. Według ich opowiadań Julek był fizycznie wycieńczony tak że wyglądał jak cień człowieka, zupełnie otępiały na wszystko co go otaczało, słaniający sie na nogach, z oczyma spuszczonymi w dół, jakby szukający czegoś na ziemi. Zatracił orientację umysłową, wypowiadał jakieś nieskoordynowane słowa. Głowę miał całą owrzodzoną. Nie pomagała mu już zorganizowana przez wymienionych kolegów pomoc żywnościowa. Jak mi pisał Józef Dyrdał, mieszkający obecnie w Warszawie, gdy przygotowali pomoc dla Julka, mimo poszukiwań w obozie, już go wśród żyjących więźniów nie znaleźli. Po jakimś dopiero czasie znalazł Dyrdał w baraku zwanym kostnicą, drobniutkie ciało człowieka, zwinięte w sztywny już kłębek. Był to Julek Oświęcimski. Zmarł biedny w dniu 27 marca 1945 roku. Tragizmu dodaje okoliczności, że śmierć nastąpiła na piętnaście dni przed oswobodzeniem obozu w Buchenwaldzie. Oswobodzony on bowiem został w dniu 11 kwietnia 1945 roku. Oczywiście oswobodzeni zostali więźniowie pracujący w zakładach osobowych, którzy, jak mi opowiedział Leopold Kołodziej, z tego względu że pracowali w takich zakładach, nie zostali wyprowadzeni z obozu w marsz ewakuacyjny (…).
Piece krematoryjne. (fot. Stanisław Mamot) [3] Prokop Emil Już po napisaniu tej części dziejów Borzęcina, dotyczącej okupacji niemieckiej, przekazał mi jeszcze swoje wspomnienia kolega Emil Prokop z Borzęcina, obecnie zamieszkały w Łękach. Jak podałem na stronie 58, kolega Emil aresztowany był 28 czerwca 1942 roku. Ponieważ kolega Emil swoje wspomnienia zawarł w szczegółowym opisie, podaję je tak jak zostały przez niego opisane. - W Tarnowskim więzieniu przebywałam pół roku, w tym sześć tygodni w siedzibie Gestapo na ulicy Urszulińskiej. Byłem wciąż w trakcie przesłuchań. W pierwszej chwili obiecywali zwolnienie mnie i ojca, w co wcale nie wierzyłem. Ponieważ nie mogli w dobry sposób nic ode mnie wyciągnąć, zastosowali swoją metodę i na chwilę pozostawiono mnie samego, nagle wpadło do tego pomieszczenia przesłuchań pięciu drabów, którzy zaczęli okładać mnie takimi narzędziami jak karabinem, łańcuchem, bykowcem czy też lagą bambusową. Zostałem zbity do nieprzytomności. Kiedy oprzytomniałem leżałem na podłodze we krwi z wybitymi zębami. Nie mogłem się podnieść o własnych siłach. Po obmyciu się i spisaniu ze mną protokołu że woziłem listy do Wręgi z Bielczy do Jana Kułaka w Borzęcinie, zakończono sześciotygodniowe przesłuchanie. Do przyznania się do tego zarzutu zmusiła mnie konfrontacja z Józefem Mizerą, który wiedział tylko że woziłem, ale na moje szczęście, nic więcej nie wiedział. Po zakończeniu przesłuchań zostałem przewieziony do więzienia, gdzie siedziałem razem z ojcem do końca roku 1942. 3 stycznia 1943 roku, wraz z ojcem i innymi więźniami, zostałem wywieziony do obozu w Oświęcimiu, gdzie zaczęła się nowa gehenna. Na stacji przyjęli nas smarkacze pijani, którzy nas konwojowali do obozu. Po drodze kopali i bili krzycząc „ polnische schwerin”. Po paru dniach na zbiorowym bloku 8, wywołali wszystkich starszych i chorych, których zebrało się koło 150 osób, między nimi znalazł się i mój ojciec – (Jan Prokop). Wszystkich odprowadzono do Brzezinki i tam w paru dniach zostali wykończeni. W Oświęcimiu przebywałem do kwietnia. W tym czasie pracowałem przy budowie kanału. Mieszkaliśmy na bloku piętnastym. Blokowy robił z nami co mu się podobało. W niedziele robił przegląd czystości rozbierając nas do naga. Coś mu się nie spodobało, to nas prowadził do umywalni, tam kazał sobie dać parę wiader zimnej wody i polewał nas przy otwartych oknach i kilkunastostopniowym mrozie. Niektórych kładł w korytach do mycia i przy otwartych kurkach zimnej wody, kazał ich myć ryżową szczotką. Drugi zabieg to kąpiel w łaźni. Musieliśmy się rozebrać w bloku do naga, ubranie złożyć i związać do parowania i z tymi betami z bloku piętnastego przejść na blok drugi gdzie była łaźnia i kocioł parowy. Szliśmy nago, tam po wykąpaniu czekaliśmy na ubranie aż przyjdzie z kotła i takie wilgotne wkładaliśmy na siebie. Po kąpieli wracaliśmy na swój blok. W bloku było miliony pcheł które nie dały spokojnie posiedzieć, ani spać. W nocy musieliśmy wychodzić do umywalni i trzepać bielizną. Trzeba to było robić parę razy na noc. Przy wychodzeniu do pracy zauważyłem za bramą parę razy po kilka samochodów załadowanych ludźmi, którzy nigdy nie wjechali nawet za bramę obozu, poszli prosto do komina. Byli to prawdopodobnie Cyganie i Żydzi. Pod koniec mojego pobytu w Oświęcimiu, pewnej nocy, wpadł na salę blokowy około północy, wyczytał kilkanaście numerów/nazwiska w obozie nie istniały/ i więcej tych ludzi nie zobaczyłem. Tak było przez trzy noce, tak że na sali zostało nas tylko kilkunastu, a było nas około stu, a może i więcej. Po kilku dniach przyszłą kolej na nas, ale rano dowiedzieliśmy się ze jedziemy do innego obozu. Zabrano nas tysiąc chłopa, samych młodych, część z Oświęcimia i cześć z Brzezinki. Jeden z bloków w Auschwitz. Wyjechaliśmy do Flassenbürga. Był to obóz gdzie pracowało pięć tysięcy więźniów w kamieniołomach przy obróbce kamieni. My mieszkaliśmy w osobnych dwóch barakach, po 500 na jednym baraku. Pracowaliśmy przy wybieraniu ziemniaków z kopców, których było tam setki. Później stworzone było komando z 30 ludzi i budowaliśmy drogę która miała połączyć dwie góry ze sobą. Budowana była odpadami z obróbki kamienia a reszta pracowała dalej przy kopcach i planowaniu terenu. Drogę ubijaliśmy walcem ciągniętym przez nas, któremu niejednokrotnie nie mogliśmy podołać. Wtedy rozlegał się wrzask kapo "los" i styl od łopaty lądował na naszych plechach. Trwało to parę miesięcy. W obozie panował głód i związane z nim choroby. Jadło się bowiem co popadło: surowe ziemniaki, czasem się spotkało brukiew lub buraka ćwikłowego. Ale to był już rarytas. Byli tacy co się stawali kotami i jedli myszy. To jest fakt, który sam widziałem idąc z pracy, jak na bramie stało czterech więźniów z których jeden trzymał mysz w zębach, a trzech trzymało ziemniaki surowe. Naturalnie wpadli podczas rewizji na bramie. Ja także jadłem jak i moi koledzy z którymi pracowałem, surowe ziemniaki. Przynosiliśmy je z roboty tylko utarte i krochmal był wyciśnięty. Z utartej masy robiłem sobie i kolegom wykłady na ramionach pod marynarkami. Chociaż była rewizja na bramie, to mojego pomysłu nikt nie odkrył i tak nam się udawało przenosić surowe ziemniaki. Po otrzymaniu zupy /wody/, kładło się do niej te utarte ziemniaki aby się zaparzyły i to jedliśmy. Głód zmusi do wszystkiego. Ale na skutek takiego jedzenia zaczęło coraz więcej więźniów chorować, przeważnie na silną biegunkę. Zmarło bardzo dużo więźniów. Obok naszych baraków, były dwa baraki do których przywieziono więźniów z Lublina, około tysiąca. Do pracy jednak już nie chodzili bo nie byli do niej zdolni. I tak wykończono wszystkich. Po paru miesiącach, znów została przeprowadzona selekcja na transport. Z tysiąca więźniów którzy razem przyjechaliśmy, do transportu zdolnych było tylko trzystu, reszta zginęła lub pozostała niezdolna do pracy. Mało kto przeżył. Nas trzystu zaliczono do ciężko pracujących i wysłano do obozu w Dachau. Po przyjeździe do Dachau zostałem skierowany na rewir /Izba Chorych/, lecz nie na leczenie, ale przeprowadzono na nas różne doświadczenia medyczne. Przebywałem tam kilka miesięcy. Po wyjściu na lager pracowałem na plantacji różnych upraw polnych, gdzie pracowało również paręset księży. Po skończeniu pracy na polu, pracowałem przy oporządzaniu koni wierzchowych aż do wyzwolenia. Było to komando złożone z pięciu ludzi. W obozie były baraki dla pracujących i dla tych co nie pracowali, ale dlatego że nie mieli już sił do pracy i tak pomału umierali z wycieńczenia i głodu. Byłem i ja na takim baraku ale niedługo, bo ratując się od śmierci ostatkami sił, zgłosiłem się do pracy. Miałem wielkie szczęście, bo właśnie tej nocy po moim wyjściu stało się coś tak że drugi dzień rano w całym baraku były same trupy. Do wywożenia trupów do krematorium, które znajdowało się poza obozem, było specjalne komando. Jak nie zdążyli spalić trupów w piecach krematoryjnych, to układano z nich stos, polewano benzyną i tak palono. Były wpadki że gdy za jakieś przewinienie został więzień powieszony na terenie obozu, to wisiał przez dwa, trzy dni, jak mówili dla postrachu pozostałych. Około połowy kwietnia 1945 roku, przyszła wieść do obozu że będą wszystkich więźniów rozstrzeliwać poza obozem. I faktycznie pewnej nocy zarządzono zbiórkę całych bloków przed barakami i tak staliśmy dosyć długo, ale w końcu powróciliśmy do baraków. Jak się później dowiedzieliśmy, szło do Dachau pięć tysięcy SS- manów na wykończenie całego obozu. Nie doszli jednak bo zostali skierowani do Monachium na uśmierzenie buntu jaki podniosła ludność cywilna w mieście. SS- mani stacjonowali w lesie pod Monachium. W tym czasie wojska alianckie szybko zbliżały się w kierunku obozu. Baza SS- manów w lesie została wytropiona przez samoloty alianckie i rozbita artylerią. To wszystko działo się na trzy dni przed oswobodzeniem obozu. Już w piątek 27 kwietnia 1945 roku obóz był zamknięty, do pracy nikt nie szedł, wszyscy musieli siedzieć na barakach, nie wolno było wychodzić. Po obozie chodziła tylko straż obozowa złożona z więźniów. Administracja obozowa i SS - mani uciekli zawczasu. Na posterunkach byli zupełnie obcy żołnierze. Posterunki wzmocniono do 8 ludzi. W sobotę 28 kwietnia zauważyliśmy białe flagi wywieszone w mieście. W niedzielę 29 IV 1945r., zobaczyłem żołnierzy alianckich między barakami SS- mańskimi. Byli to żołnierze armii amerykańskiej, ochotnicy różnych narodowości, którzy przybyli oswobodzić obóz. To co się działo w obozie to trudno opowiedzieć, to trzeba było zobaczyć i przeżyć. Ogromna radość, płacz, śmiech, okrzyki "Wolność", całowanie się i ściskanie wzajemne. Idący z wojskiem korespondent wojenny podał przez radio w świat wiadomości o oswobodzeniu obozu w Dachau. Równocześnie przyjechały samochody z żywnością, którą rozdawano więźniom, co nie było wskazane, ponieważ wygłodzeni ciężko przechodzili sytość jedzenia i wielu z tego powodu zmarło. Żołądki bowiem nie wytrzymały. Na terenie obozu założono szpital polowy, w którym pomieszczono wszystkich chorych. Zdrowych przewieziono do ośrodków według narodowości. Tak wyleczeni w szpitalach jak też i zdrowi powoli wracali do kraju lub wyjeżdżali gdzie kto chciał. Po wyleczeniu wróciłem do Ojczyzny w sierpniu 1946 roku. I tak zakończyła się moja droga cierpień zadanych przez okupanta hitlerowskiego. Fragment ogrodzenia obozowego. Piotr Prus (…) aresztowany w dniu 23 września 1942 roku, przez więzienie w Tarnowie, obóz w Pustkowie, znalazł się w dniu 30 lipca 1944 roku, w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen - Oranienburg, razem z nami. Stamtąd skierowany został do pracy gdzieś w kamieniołomach. Gdy po kilku miesiącach zobaczył go Stanisław Witek z powrotem w obozie głównym Sachsenhausen, wyglądał jak żyjący szkielet. Na pewno wrócili go do obozu, by skończył swoje męczeńskie życie. Stanisław Witek z Warysia, już więcej Piotra Prusa nie widział i do domu po wojnie nie wrócił. Na pewno spalono go w krematorium obozowym. Ludwik Ptasiński (…) aresztowany dnia 18 sierpnia 1942 roku, wspomina że już po drodze do Tarnowa bito go straszliwie. Zaraz w lesie radłowskim ucięto tęgiego dąbka i grubym końcem, jakby bijakiem od cep, walono go z całych sił, a kaci zmieniali się przy tym, podając kij jeden drugiemu. Widział to ukryty w lesie Jan Borowiec z Warysia. Przy przesłuchaniu w siedzibie gestapo w Tarnowie na ulicy Urszulańskiej, poza wszelkimi biciami czym popadło i wieszaniu na łańcuchach, zastraszano go rozstrzelaniem. W tym celu, przy nim i tak żeby to dobrze widział, w lokalu ładowano pistolety, prowadzono go na drugą stronę ulicy pod mur, pozorując prowadzenie na rozstrzelanie a po drodze zadawano bez przerwy pytania. Pod murem, kilkakrotnie przystępowano do zawiązania oczu kawałkiem szmaty, żądając równocześnie potwierdzenia stawianych mu zarzutów. Ludwik jednak nie załamał się, nikogo nie wydał i nikogo ani niczego nie zdradził. W styczniu 1943 roku, wywieziony został z Tarnowa do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Wiadomo czym był Oświęcim dla więźniów Polaków. W kwietniu tego samego roku, został Ludwik przewieziony do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen – Oranienburg. Tam jako ślusarz został przydzielony do fabryki samolotów w podobozie „Henkel”, a mówiło się potocznie „na Henklu”. Spotkaliśmy się tam, gdy mnie i innych kolegów z Borzęcina, zawieziono w lipcu 1944 roku, zawieziono do tamtejszego obozu. Ludwik przeżył na Henklu kilka groźnych nalotów bombowych. Już wtedy kiedy nas tam dowieziono, prawie połowa zabudowań fabrycznych była w gruzach zbombardowana na wiosnę 1944 roku. Podczas tego nalotu, więźniowie pracujący w hali nr 8, a wśród nich i Ludwik, zeszli do schronów, którymi były sutereny pod halą fabryczną. Na halę wówczas upadła bomba, przebiła wszystkie stropy i wybuchła suterenach w odległości około 6 metrów od miejsca gdzie znajdował się Ludwik z kolegami. Dzięki temu że znajdowali się za dużym słupem żelbetowym, który się tylko pochylił a nie obalił, zostali uratowani. Oprócz Ludwika, był tam również Władek Wróbel z Bielczy i więźniowie, Listonik z Poznania oraz niejaki Tomasz Pietras. Nalot bombowy w grudniu 1944 roku, obrócił w gruzy resztę fabryki – montowni samolotów „Heinkla”. Pozostałego przy życiu Ludwika, sprowadzono z powrotem do głowni ego obozu w Sachsenhausen. O swoich ostatnich przejściach obozowych, opowiadał mi Ludwik szczegółowiej. Otóż około 17-18 kwietnia 1945 roku, nie wychodzono już do pracy poza obóz, a nawet nie wolno było chodzić od jednego baraku do drugiego. Wszyscy więźniowie pozostawali w barakach. W dniu 20 lub 21 kwietnia, zarządzono generalny apel z nakazem zebrania ze sobą wszystkich osobistych rzeczy. Na placu apelowym zostały utworzone kolumny piątkami, składające się każda z 500 więźniów. Na bramie otrzymywał więzień połówkę bochenka chleba, czyli około pół kilograma. To było wszystko na całą, jak się okazało, kilkunastodniową drogę. Tak został wyprowadzony na stracenie obóz w Sachsenhausen – Oranienburg. Utworzonymi kolumnami, obstawionymi przez zbrojnych SS- manów, przesuwał się obóz w kierunku zachodnim. Padali więźniowie w drodze z wycieńczenia. Słaniających się spychano do rowów przydrożnych aby nie tamowali pochodu i tam ich dobijano strzałami. Co kilkanaście kroków leżał trup od trupa. W czasie marszu nie wolno było wystąpić ani na krok z szeregu. Natychmiast strzelano. Wody po drodze można się było napić tylko wtedy jeśli, była na drodze w koleinach i tylko tyle ile można było w Przechodzie nabrać zwartą dłonią. Wystąpienie z szeregu dla napicia się wody w przydrożnych rowach, której tam było pełno, surowo było zakazane. Jeśli ktoś wystąpił, padał od kuli. Poza otrzymanym pół kilogramem chleba, nic do jedzenia ani do picia przez całą drogę nie podawano. Żywiono się roślinami polnymi i korzonkami roślin, które zdobywano podczas marszu na przełaj przez pola. Kiedy raz ukazał się rozwalony kopiec z surowymi ziemniakami, więźniów nie powstrzymały żadne rozkazy. Rzucono się masowo na te ziemniaki, gryząc zapamiętale co się dało. Nie dało się jednak wiele, bo straż SS- mańska otwarła na kłębowisko więźniów masowy ogień z karabinów. Padło kilkadziesiąt trupów. Noce spędzone w lasach na bardziej niedostępnych bagnach. Takim marszem obóz doszedł do miasta Schwerin. Nie wiedzieli więźniowie , że ich prowadza do morza na zatopienie, jak to później zeznał przed Trybunałem Radzieckim, komendant obozu Sachsenhausen - Oranienburg Anton Kaindl. Kiedy jednak wyruszyli do tego ostatniego miejsca swojego przeznaczenie, ich konwój został zawrócony z powrotem do lasu przez patrole niemieckie. Za późno już bowiem było, bo niebawem nadchodziły armie alianckie i kolumna więźniów, w której znajdował się Ludwik, została oswobodzona w dniu 4 maja 1945 roku. Pierwsze kolumny więźniów, które dotarły do morza, w których znaleźli się więźniowie z kompanii karnej, a wśród nich Stanisław Curyło z Borzęcina ( Wiarus) i Stanisław Indiarz z Warysia, zostali zatopieni w morzu. Tak Ludwik Ptasiński w maju 1945 roku, zakończył swoją „kalwarię” i powrócił szczęśliwie do domu, około połowy czerwca. Tak był wycieńczony, że po oswobodzeniu leczono go w szpitalach zorganizowanych przez władze alianckie.
Fragment ogrodzenia obozowego. Stanisław Witek (…) aresztowany podczas pacyfikacji w dniu 23 września 1942 roku, znalazł się najpierw w więzieniu w Tarnowie. Podczas przesłuchania wmawiano w niego udział w gromadzeniu broni i przynależność do organizacji ruchu oporu. Mimo że stosowano wobec niego podczas przesłuchania, wszystkie znane metody katowania więźniów, łącznie z łańcuchami, zaprzeczył wszystkiemu, chociaż widział o zachowanej broni u Stanisława Wijasa. Po dwumiesięcznym pobycie w więzieniu, skazany został na obóz i w dniu 22 listopada 1942 roku, wywieziony został do obozu w Pustkowie. Były to czasy w tym obozie bardzo ciężkie, po prostu najgorsze o ile chodzi o pracę, wyżywienie, odzież, mieszkanie i traktowanie więźniów. Były to bowiem początki obozu karnego dla Polaków w Pustkowie. Przeżył tam Staszek epidemię tyfusu plamistego i wyszedł z niej prawdzie żywy, ale to była tylko postać człowieka. Opowiedział Staszek że tyfus tak zdziesiątkował więźniów, że pozostałym nadano nowe kolejne numery. On, jako jeden z ostatnich według alfabetu, otrzymał numer 333, a przed tyfusem było więźniów około półtora tysiąca. Witek aczkolwiek był z zawodu wyuczonym kowalem, ale w obozie nie pracował w swoim fachu, ponieważ obóz nie prowadził kuźni. Od świąt Bożego Narodzenia 1943 roku, wyznaczony został do pracy w kuchni obozowej, gdzie pracował do końca istnienia obozu w Pustkowie, to jest do 26 lipca 1944 roku. Po zlikwidowaniu obozu w Pustkowie, przewieziony został do obozu w Sachsenhausen - Oranienburg, gdzie jako kowal, został przydzielony do pracy w fabryce amunicji, zwanej „Klimką”. Fabryka ta znajdowała się na terenie obozu koncentracyjnego, i do pracy chodzono codziennie pieszo. Podróż trwała ponad pół godziny. Wyszedł z tej pracy z życiem na skutek całkiem przypadkowej okoliczności. Jak opowiadał, niemiecki nadzorca grupy robotników - więźniów, chcąc się pomścić za jakieś ostre słowo, w marcu 1945 roku skierował go na transport do obozu w Ravensbrück. W kilka dni po jego odjeździe, w czasie gdy zmiana robotników w której pracował Witek, była w pracy, fabryka broni i amunicji „Klimka” została tak gruntownie zbombardowana specjalnymi bombami ze sprężonym powietrzem, tak zwanymi „Luft/bombami” zrównana z ziemią tak, że nikt żywy stamtąd się nie wydostał. Zamordowani w obozach koncentracyjnych III Rzeszy mieszkańcy Borzęcina i Warysia Lp | Imię i nazwisko | Miejsce zamieszkania | Nazwa obozu | 1 | Władysław Ciochoń | Borzęcin Górny | Sachsenhausen | 2 | Franciszek Curyło | Waryś | ? | 3 | Stanisław Curyło | Borzęcin Górny. | Sachsenhausen–Oranienburg. Zatopiony w Morzu Północnym. | 4 | Andrzej Daniel | Borzęcin Dolny. Wielka Droga. | Rozstrzelany w Auschwitz 17 VI 1942. | 5 | Józef Daniel | Borzęcin Dolny. Wielka Droga. | Auschwitz 19 VI 1942 | 6 | Stanisław Duda | Waryś | Mauthausen 7 XI 1944 | 7 | Stanisław Franczak | Borzęcin Górny | Dachau | 8 | Stanisław Indiarz | Waryś | Sachsenhausen–Oranienburg. Zatopiony w Morzu Północnym. | 9 | Edward Kokornaczyk | Wysiedlony z Poznania | ? | 10 | Jan Nowak | Waryś | ? | 11 | Julian Oświęcimski | Borzęcin Górny | Buchenwald | 12 | Aniela Piękosz | Borzęcin Górny. Granice | ? | 13 | Jan Prokop | Borzęcin Górny | Auschwitz. 28 III 1943 | 14 | Piotr Prus | Waryś. | Sachsenhausen - Oranienburg | 15 | Stanisław Rogóż | Borzęcin Górny. Granice | ? | 16 | Wojciech Sobota | Borzęcin Dolny.Okrajki | Mauthausen + po VI 1944 r. | 17 | Józef Staśko | Borzęcin Górny | Natzweiler + po VII 1944 r | 18 | Józef Witek | Borzęcin Górny | Belsen - Bergen | 19 | Stanisław Wijas | Waryś | ? | 20 | Andrzej Wójcik | Waryś | Pustków | 21 | Stanisław Zaleśny | Jagniówka | ? |
Puszki po Cyklonie B. (fot. Stanisław Mamot) [3] Borzęcanie - więźniowie obozu koncentracyjnego w Auschwitz / Birkenau Borzęcanie - więźniowie obozu koncentracyjnego w Auschwitz / Birkenau | L.P | Nazwisko i imię | Miejsce zamieszkania | Data aresztowania | 1. | Ciochoń Władysław | Łazy | 09.05.1943 | 2. | Curyło Franciszek | Waryś | | 3. | Curyło Stanisław | Borzęcin Górny | 09.05.1943 | 4. | Daniel Andrzej | Borzęcin Dolny | 18.01.1941 | 5. | Daniel Józef | Borzęcin Dolny | 18. 01.1941 | 6. | Duda Stanisław | Waryś | 09.05.1943 | 7. | Dyrdał Józef | Borzęcin Górny | 09.05.1943 | 8. | Franczak Stanisław | Borzęcin Górny | 1942 | 9. | Indiarz Stanisław | Waryś | 28.06.1942 | 10. | Kania Józef | Borzęcin Górny - Czarnawa | 16.09.1943 | 11 | Kokonarczyk Edward | Borzęcin Górny | 28.06.1942 | 12. | Kołodziej Józef Leopold | Borzęcin Górny | 09.05.1943 | 13. | Kurtas Jan | Borzęcin Dolny | 31.10.1942 | 14. | Mazur Władysław | Waryś | 02.1943 | 15 | Mulka Wojciech | Borzęcin Dolny - Jagniówka | 1.06. 1943 | 16. | Nasiadka Jan | Borzęcin Górny | 31.10.1942 | 17. | Oświęcimski Julian | Borzęcin Górny | 09.05.1943 | 18. | Piekosz Aniela | Borzęcin Górny - Granice | 03.1943 | 19. | Prokop - Emil syn | Borzęcin Górny | 28.06.1942 | 20. | Prokop - Jan ojciec | Borzęcin Górny | 28.06.1942 | 21. | Prokopek Władysław | Borzęcin Dolny | 31.10.1942 | 22. | Ptasiński Ludwik | Borzęcin Górny | 19.08.1942 | 23. | Rogóż Stanisław | Borzęcin Górny - Granice | 03.1943 | 24. | Sobota Wojciech | Okrajki | 06.04.1943 | 25. | Staśko Józef | Borzęcin Górny | 09.05.1943 | 26. | Wijas Stanisław | Waryś | 09.05.1943 | 27. | Witek Józef | Borzęcin Górny | 16.05.1943 | 28. | Zaleśny Stanisław | Borzęcin Dolny - Jagniówka | 20.03.1944 | *** Podczas II wojny światowej 43 osoby narodowości żydowskiej – mieszkańców Borzęcina - zginęło w Obozie Zagłady Bełżec. Dzisiaj nie można nawet ustalić ilu z nich zmarło z głodu, chorób, zostało rozstrzelanych na brzeskim kirkucie. Nie wiadomo także, ilu ze stacji kolejowej Brzesko – Słotwina zostało dowiezionych pociągiem, a następnie zagazowanych i spalonych w Obozie Zagłady Bełżec. *** Byli więźniowie obozów pracy/koncentracyjnych przed pomnikiem w Borzęcinie Górnym. (z albumu rodzinnego Heleny Kani, lata 50. XX w.) 1.Kania Józef, 2. Siudut Józef, 3. Witek Stanisław, 4. Wilk Paweł, 5. Eugeniusz Oleksy 6. NN 7.Rogóż Józef, 8. Nasiadka Jan 9. Franciszek Kwaśniak10. Pilch Piotr, 11. Charkowski Jan 12.NN, 13.NN, 14. Pudełek Józef, 15. Ludwik Ptasiński, 15. Duda Józef. *** Opracował: Lucjan Kołodziejski Piśmiennictwo: 1. Józef Bratko "Dzieje Borzęcina 1939-1945", maszynopis (Tekst pisany kursywą) 2. "KSIĘGA PAMIĘCI: TRANSPORTY POLAKÓW DO KL AUSCHWITZ Z KRAKOWA I INNYCH MIEJSCOWOŚCI POLSKI POŁUDNIOWEJ 1940 – 1944" (redakcja naukowa, Franciszek Piper, Irena Strzelecka), Tom I, Tow. Opieki nad Oświęcimiem; Państwowe Muzeum Auschwitz –Birkenau, Warszawa Oświęcim, 2002, ss.980, 981. (zdjęcia Józefa i Andrzeja Danielów) 3. "Auschwitz Birkenau: miejsce pamięci i muzeum" autorstwa Stanisława Mamota, wyd. „KROKUS” Maria Mamot, Zakopane 2004. Od admina: Listy podane powyżej nie są kompletne. W dobie internetu można znaleźć uzupełniające informacje o wymienionych i nowe informacje o niewymienionych wyżej więźniach obozów koncentracyjnych z gm. Borzęcin. Poniżej podaje informacje o więźniach obozu w Auschwitz (źródło: http://auschwitz.org)
|
WARYŚ
|