Majowe sortowanie asortymentów
(Okiem Zofii Mantyki)
2020-05-08
Okiem Zofii Mantyki Majowe sortowanie asortymentów Zawrotną karierę robi słowo „odmrażanie”, cierpliwie oczekując na swoje pięć minut, doczekało się i… zostało odmrożone. Wszystko jest entuzjastycznie odmrażane. Zaczęło się od odległych lodowców, które widocznie musiały dowiedzieć się o wymyślonym przez „zielonych” popaprańców efekcie cieplarnianym, straciły cierpliwość i dostając zmarzlinowej biegunki… uparcie topnieją. Moi rówieśnicy - wytwornie zwani „wapniakami” - pamiętają film „Hibernatus” z niezapomnianym Luisem de Funesem i kłopotliwe perturbacje, jakie z niespodziewanego odmrażania wyniknąć mogą. To, co się ze zmarzłoci wyłoni, może być nie lada niespodzianką. Drzemiące nieznane wirusy, wisusy, bakterie, urwipołcie i inne sympatyczne ciekawostki to spraszani nieproszeni goście sprzed setek tysięcy lat. Matka natura poirytowana butą człowieka - „gestem Kozakiewicza”, czy jak kto woli „znakiem pokoju Lichockiej” – zaczyna odpłacać pięknym za nadobne. W pierwszych tygodniach zesłanej plagi ilość śmiertelnych ofiar nad Wisłą była śladowa, to też władze wprowadziły ostre ograniczenia. Natomiast, gdy ilość zgonów lawinowo wzrasta i osiąga wysokie wskaźniki, przystępujemy do… „odmrażania” życia – cokolwiek to znaczy. Mniemać należy, że nie chodzi tu o „nadliczbowe” kriokonserwowane ludzkie embriony metody in vitro, ani tym bardziej o waletów prosektoryjnych lodówek? Jednak w „nowej normalności” z jej osobliwym rollercoasterem i kazuistycznymi eksperymentami - nic nie jest pewne. W trakcie „prezydenckiej debaty” szeregowy poseł potraktował jej uczestników jak mrożonki w warzywniaku. Wiadomo, że może ich dowolnie odmrażać i zamrażać, w zależności od okresu przydatności do... spożycia. W filmie „Seksmisja” w podobny sposób „Jej Wysokość” ustanawia z domu… Święta Państwowe. Panujący groteskowy galimatias to wypisz wymaluj hocki-klocki ze w scenek kabaretowych Jacka Federowicza. Pogardliwe sortowanie asortymentów przypomniało mi moją szkolną praktykę w Zakładach Tytoniowych na ulicy Dolnych Młynów w Krakowie. Mam przed oczami zabawną scenę, gdy bubkowaty robotnik dumnie sortował… gumofilcami tytoń na „Sporty” i „Klubowe”. On również „zdalnie” decydował. Swoją drogą praca w systemie home office i liczne webinaria funkcjonują efektownie i efektywnie. Ludzie pozamykani w „kapsułach domowych” osiągają zaskakujące wyniki i może się okazać, że w niektórych branżach pozostanie to jako rozwiązanie trwałe. Natomiast spacerowanie w maskach jawi się jako coś dziwacznego. Można nosić kolczyki, tatuaże, peruki, kapelusze i nikogo te „dekoracje” specjalnie nie trapią? Ale człowiek w masce to człowiek bez twarzy, maska w naszej kulturze ma rzekomo „skrywać prawdę” i odzierać człowieka z tożsamości – nic… bardziej mylnego. No, może w przypadku brata Ludwika XIV to się akurat sprawdziło, pensjonariusz Bastylii żelazną maskę zawdzięczał bowiem osobliwie pojętej braterskiej miłości. Na co dzień przywdziewamy maski i udajemy, że nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, a chcemy by nas właśnie takimi odbierano, ale to zgoła inna sprawa. Natomiast strojąc się w maski karnawałowe udajemy, że traktujemy te maskarady na serio. W czasach słusznie minionych noszący czarną maskę legendarny „Zorro” przykuwał widzów do ekranów telewizyjnych równie skutecznie jak Zenek Martyniuk, „W tyle wizji” i „Szkło kontaktowe” razem wzięte. Dowcipnisie przeciwstawiali złą robotę „Zorro”, lansowanemu systemowi dobrej roboty „DORO” - która z masek trafniej krzywiła rzeczywistość? Gospodarskie zatroskanie z uroczą „nowomową” jako językiem władzy to zjawisko ponadczasowe. W krainie pleonazmów złotouści politycy głoszą: „W miesiącu maju sukcesywnie odmrażamy potencjalnie możliwe zasoby, cofając się do tyłu - wracamy z powrotem. Uciekając do przodu przestajemy spadać w dół, a przy pozytywnej aprobacie i wzajemnej współpracy, będziemy dalej kontynuować numerację antykryzysowych tarcz. To autentyczne fakty, obrazujące pełny komplet naszego wysiłku w sortowaniu asortymentów dla dobra suwerena”. I oni mogą tak namiętnie pieprzyć bez masek. Przyjaciel mojego sąsiada podrzucił mi „mikroopowiadanie na obecne czasy”, opatrując je tytułem - „Ósmy dzień”. „Pan Bóg spojrzał na swój niebiański zegar. »Dochodzi północ, kończy się kolejny, długi dzień. Trzeba zerwać kartkę z kalendarza« – pomyślał. Wstał z tronu, powoli podszedł do ściany, na której wisiał kalendarz z kartkami do zrywania. Odczytał datę – »Dzień siódmy«. Poniżej zauważył jeszcze mocno wyblakły dopisek, który zrobił bardzo, bardzo dawno temu. »Finis coronat opus« – przeczytał. Zadumał się, patrząc na tę kartkę, poskubał lekko siwą brodę, trochę wspomnień przeleciało szybko przez głowę. Wtem zegar wybił północ. Pan Bóg zerwał starą kartkę z kalendarza, wyrzucił ją do kosza. »Dzień ósmy« – odczytał na głos, by o nowym dniu usłyszeli wszyscy aniołowie i święci. Odchodził już w stronę tronu, ale czysta kartka sama prowokowała do napisania jakiejś pamiątkowej sentencji. Bóg wziął gęsie pióro, ostrym nożykiem zaostrzył końcówkę, zanurzył je w kałamarzu i napisał »Virus coronat opus«”. Chińskie przysłowie „obyś żył w ciekawych czasach” dopadło nas wraz z wirusem. Nie dość, że żyjemy w koszmarnym rozłamie z niechęcią do innych sięgającą granicy nienawiści, to jeszcze ten tajemniczy wirus. Zacietrzewienie zagłuszyło rozsądne głosy o tolerancji dla odmienności poglądów. Utwierdzając w słuszności do swych przekonań potrzeba kogoś, kto ma czelność śmieć myśleć inaczej niż my. Wskazanie takiej „czarnej owcy” podkreśla naszą nieskazitelną „biel”. Sortowanie na „My” i „oni” znakomicie buduje własne ego, by nasza racja była narzucana w imię jedynie słusznej racji. Siedzącym okrakiem „symetrystom”, którzy nie chcą się mieścić w żadnym asortymencie, czyli takim „ni pies, ni wydra”, należy nakłaść po ryju za całokształt. Te rozmemłane farfocle robią sobie - za przeproszeniem - jaja ze wszystkich i wszystkiego. Na zakończenie znany, nieznany satyryk Bartłomiej Brede, który dosłownie przed chwilą napisał taki tekst: „Virus coronat opus” „Gdy dzieło me ukoronuje Ten słynny wirus z koroną, To nie chcę tam sam… Czuję, Że wolałbym tam z Tobą, Żono. Garnitur wyczyszczę do czysta, Ty przygotujesz sukienkę I kiedy przyjdzie Koścista, Pójdziemy razem pod rękę. Pójdziemy schodami do nieba, Pójdziemy tanecznym krokiem, Bo fason i humor mieć trzeba Przed ostatecznym wyrokiem. Tam powiem, jaką-ś mi żoną, Ty – jakim ja mężem, ladaco… Grunt, żeby nas nagrodzili Na cumulusie daczą. Wszystko będzie tam eteryczne: Te sprzęty, te meble, że chuchnij. Ty obłoczkiem odkurzysz ślicznie, A ja pofrunę do kuchni. Upiekę niebiańską lasagnę, Śmierć tego kunsztu nie zmienia, A na kolację przy fortepianie Zaprosimy sobie Szopena. Beethovena nie, bo był głuchy, Bo opłacać się mają muzyką, Bo jeśli dziedziczą duchy Choroby, to żarłby za friko. W niebie nie ma problemów z kasą, Bo nic tam nie kupisz za nią, Więc ściany ozdobi Picasso, A sufity sam Michał Anioł. Na wiadra z Gałczyńskim piłbym Spirytus „Sancti”, kto pierwszy, A on przez wieczność chwaliłby Ten oto w jego stylu wierszyk. I będzie nam w raju jak w raju, I tak wieczność nam będzie się sączyć, Gdyby Śmierć przyszła tak po nas w maju, By nas zgładzić, lecz nigdy rozłączyć. Taką pieśń Ty zakończysz klapsem, Co spadnie na mnie z łoskotem! Bo przecież już tęsknisz za psem! No i co z kotem? Co z kotem?! No i nici z pożycia po życiu… Ono nie będzie nam dane. Tak nas trzymają przy życiu Te nasze sierściuchy jeba kochane! Tu zstępują cherubiny, By paszcze drzeć w takie roty: Gloria in excelsis sukinsyny! Gloria in excelsis sukinkoty!” Ryszard Ożóg
|