Nieoficjalny Portal Miasta Brzeska i Okolic 
  Home  |   Almanach  |   BBS  |   Forum  |   Historia  |   Informator  |   Leksykon  |   Linki  |   Mapa  |   Na skróty  |   Ogłoszenia  |   Polonia  |   Turystyka  |   Autor  
 

Stety i niestety, czyli impotencja omnipotencji  (Okiem Zofii Mantyki)  2020-06-19

Okiem Zofii Mantyki

Stety i niestety, czyli impotencja omnipotencji

I to się dzieje naprawdę?! Żyjemy w kraju, gdzie najważniejsze wyzwania stojące przed państwem brawurowo i ze smakiem zdefiniowano w znakomitej „debacie prezydenckiej”. Waga i poziom widowiska urągały wyszukanej inteligencji „menela+” co dowcipnie i czujnie zauważył jeden z uczestników.  Numer jaki wycięli propagandyści TVP jest niedościgniony, a ich pogarda w stosunku do „suwerena” zatyka dech w piersiach mocniej od najostrzejszego wirusa. Brakowało pytania: Czy teściową należy okładać kijem zaraz po śniadaniu czy może dopiero wieczorem? Niestety nie dowiedzieliśmy się również ile centymetrów  mierzy ucho prezesa i czy aby wolno podawać tę miarę w calach? Śmieszno i straszno, a jak pisał Hegel, „zasada sprzeczności sięga głębiej w istotę bytu niż zasada tożsamości”. Demoniczni manipulatorzy glajszachtują widzów niczym prymitywnych durniów, łykających papkę demagogii jak zgłodniałe pelikany. Czy oni naprawdę myślą, że ludzie są aż tak głupi? Potraktowali Polaków jak „Vicewersy dzikie”, zamieszkujące Naszą Okolicę w zbiorze opowiadań „Bromba i inni”. Jakże fascynująca bywa rzeczywistość w swoich paradoksach.

Skoncentrowanie w jednych rękach ogromnej władzy nieuchronnie doprowadza do sytuacji, że Guru, który hipotetycznie może wszystko, wpada w paradoks impotencji omnipotencji. W środowiskach autorytarnych to mechanizm stary jak świat. Zwolennicy wielce czcigodnego prezesa - rzecz jasna - nie zgodzą się z tezą, iż dąży on do wprowadzenia autorytaryzmu na poziomie państwa, ale nawet oni nie zaprzeczą, że styl sprawowania rządów w strukturach ich partii jest autorytarny. Analogiczny styl rządów w PO realizował wnuk żołnierza Wermachtu, doprowadzając do intelektualnego wyjałowienia tej formacji i spektakularnych klęsk wyborczych. Nie ma racjonalnego powodu, by w wypadku „dobrej zmiany” miało być akurat inaczej. Przywódca, chcąc zachować władzę i intelektualną świeżość, musi być dostatecznie autorytarnym satrapą, aby władzy nie stracić i… na tyle daleki od autorytaryzmu, by jego najbliższe otoczenie było dla niego nadal intelektualnym wyzwaniem. Na ile protagonista jest i nie jest w stanie ograniczyć swoją domniemaną wszechmoc – oto jest pytanie.

W „demokracjach” zwanych przez Ozjasza Goldberga „dupokracjami” buszuje totalitarny system kolektywnej większości. Niedouczone przygłupy, których jest przecież zdecydowanie więcej niż mądrych, wybierają sobie kacyków. Tacy pomazańcy suwerena nieuchronnie popadają w paradoks omnipotencji - transcendując logikę, nieporadnie usiłują podnieść kamień, który sami stworzyli. Pieszczotliwie głaszczą przy tym kota Schrödingera, okazując poddanym swą wszechmoc. Tak po prawdzie, to trudno się im dziwić, skoro są wytrwale utwierdzani o swej wyjątkowości przez – było nie było - głosicieli boskiego prawa, koniunkturalnie pomagającym wynieść ich na ołtarze. Modlitwa biskupa Długosza podczas Apelu Jasnogórskiego jest tego osobliwą egzemplifikacją. „Ewangelista Mateusz premier Morawiecki pochyla się nad egzystencją naszego narodu, by żyło się lepiej, a z kolei ewangelista Łukasz prof. Szumowski jest przedłużeniem czynów Jezusa, troszcząc się o nasze życie i zdrowie”. Tyle i tylko tyle, można by jeszcze niedbale dodać  – „złote, a skromne”. To krzepiące, iż Kościół w najmniejszym stopniu nie angażuje się w politykę, jak ośmielają się bałamutnie bredzić kłamcy. Nad Wisłą ministrowie nie robią za ministrantów, kuluary nie odgrywają roli proscenium, sufler to nie mózg i główny aktor, a prapremiera nie jest ważniejsza od premiery, w której premier i prezydent to drętwi statyści z halabardami.

Nawiasem pisząc, w takich ateistycznych Czechach, które zwykliśmy traktować z należytą pogardą, najpopularniejszym księdzem jest… Polak, ksiądz Zbigniew Czendlik, który przyjechał do Czech w 1992 roku. „Postel, hospoda, kostel” po polsku: łóżko, knajpa, kościół -  to książka, w której ksiądz odpowiada na pytania Markéty Zahradníkovej. W Czechach stała się ona bestsellerem i zdobyła literackie nagrody. Ksiądz Zbigniew mamrocze w niej, że Bóg zupełnie nie jest ciekaw tego, co zrobiliśmy źle, natomiast żarliwie ciekawi go to… co zrobiliśmy dobrze. Uważa też, że nie istnieje ani jeden powód, aby podlizywać się Bogu, co niektórzy robią nieustannie. Jego zdaniem szalenie trudno wyobrazić sobie ojca, który płodzi dzieci tylko po to, żeby mu były za to bezdennie wdzięczne. Boża miłość to coś pewnego i niezmiennego. Książka ukazała się w Polsce przed dwoma laty pod tytułem „Bóg nie jest automatem do kawy” i przekonuje, że tylko Bóg nie potrzebuje niczego - ani nas, ani nawet siebie. Jak widać, dłuższy pobyt w Czechach robi swoje i ogarnia człowieka swymi mackami niczym bezmiar wymiaru sprawiedliwości.

A propos, znajomy mojego sąsiada ma żonę Czeszkę, z którą od dawna mieszkają w Polsce. Miałem okazję i dużą przyjemność ich poznać. Pamiętam zdarzenie sprzed kilku lat, kiedy w lecie odwiedziła ich rodzina z Czech. Znajomy sąsiada zaprosił nas na miłe przyjątko, rozmowa płynęła wartko, pomimo naszej śladowej znajomości czeskiego. Gospodarze byli świetnymi tłumaczami. W telewizji transmitowano mistrzostwa świata w lekkiej atletyce z Pekinu, ukradkiem zerkaliśmy na zawody, w których Polacy całkiem zgrabnie sobie radzili. Biegaczka Zuzana Hejnowa zdobyła tytuł mistrzowski i w momencie, gdy wciągano na maszt czeską flagę w akompaniamencie hymnu, niewinnie zaproponowałem byśmy może powstali. Czesi popatrzyli na mnie z lekkim przestrachem, jakby zobaczyli dorodnego Marsjanina. Tacy oni są i co im zrobisz? Patosu nie znoszą jak grzanego piwa. „Czesi to śmiejące się bestie” jak mawiał Reinhard Heydrich, a rozpropagował Bohumil Hrabal w „Pociągach pod specjalnym nadzorem”. Przeciętny Czech czyta średnio siedemnaście książek rocznie, a w Polsce raptem dwanaście procent rodaków czyta więcej niż… sześć. Czeskie odrodzenie narodowe stawiało nie na powstania zbrojne, ale na książki.

U nas patos to fundament, a fukająca para w gwizdek to nieodłączny towarzysz życia. Praga i Warszawa są miastami skrajnie różnymi. Architektura, sztuka, kultura, mentalność ludzi, klimat ulic i kawiarni są nieporównywalne - to zupełnie dwa odrębne światy. Warszawa to miasto-bohater, symbol patriotyzmu ocierającego się o szaleństwo, a Praga to „miasto-tchórz”, kpiące z patriotycznych uniesień. Wielce pouczający może być spacer poświęcony na oglądanie pomników Dawida Cèrnýego i porównanie ich z warszawskimi monumentami. Kafka czy Haŝek to nie Prus czy Sienkiewicz. Kiedy jesteś w czeskiej knajpie odnosisz wrażenie, że oni żyją po to, aby się najeść, zamówić piwo i zastygnąć nad nim w błogiej szczęśliwości. Są diablo obojętni i zadowoleni z miejsca, w które rzucił ich los, prawie nic i nikt nie jest w stanie ich zdenerwować, ot nasze przeciwieństwo. Poeta Jiŕi Žàček pisze tak:

Co chcecie do piwa? Może dwa topielce?
One tworzą czeską egzystencję.
Topielce czeskie z historycznej lekcji
obrastają w tłuszcz, ale bez erekcji.
Topielce czeskie straszna perspektywa,
mózgi utopione w oceanie piwa.

Dla niewtajemniczonych warto dodać, że utopenci czyli „topielce”, to są… marynowane kiełbaski.

Spotkałem wczoraj mojego miłego sąsiada, który podzielił się ucieszną opowiastką o wizycie u lekarza. Po zakończonym badaniu sąsiad pozwolił sobie na śmiałość i… nieśmiało zagadnął - czy aby na pewno dobrze usłyszał, że ma jakoby twarz arystokraty? W odpowiedzi łapiduch niedbale stwierdził, iż jak widać, to i ze słuchem też nietęgawo, chodziło mu bowiem o… raka prostaty. Na pocieszenie dodał, aby się tym zbytnio nie turbować, bo u wiekowego mężczyzny to jest ponoć przypadłość powszechna. Miał i drugą dobrą wiadomość – zdiagnozował sąsiadowi symptomy Alzheimera, zatem o tym całym rabanie niebawem zapomni. Pokrzepiony fajnymi informacjami wstąpił do „spożywczaka” i zaszalał - zostawił prawie pół „trzynastej emerytury”, przypominając sobie studenckie czasy. Jak też zusowskie stypendium umożliwić może sentymentalny powrót do frywolnej młodości. Stan emerytalny to jesień życia, będąca morficzną refleksją usiłującą wmówić, że nie wiemy, iż czas przystanął i niedbale się zastanawia, dokąd…  odjechać na zawsze. Najlepiej zrobić to nową „sądeczanką”, która stety niestety powstanie za jakieś dwadzieścia pięć lat - niezależnie od tego, kto wygra prezydenckie wybory.

Ryszard Ożóg

comments powered by Disqus


Copyright © 2004-2024 Zbigniew Stos Wszelkie prawa zastrzezone.
Uwagi, opinie i komentarze prosze przesylac na adres portal.brzesko.ws@gmail.com