Spowiedź chuligana
(Okiem Zofii Mantyki)
2020-08-15
Okiem Zofii Mantyki Czy wiecie Państwo, kto ma najmocniejszą głowę? Abstynent – on nigdy nie jest pijany. Podobnie z zarażonymi COVID-19, przy śladowej ilości testów, chorych było jak kot napłakał. Chełpliwie obwieszczający, że pokonaliśmy wirusa i jesteśmy wzorem bezpieczeństwa dla Europy, oczywiście jak zawsze mieli rację. Ale co to za psota, okazuje się, że ten cały wirus to jednak straszna menda jest i chyba nie dosłyszał słów premiera. Za to my znowu słyszymy, że nie wolno go ignorować, bo to nie… konstytucja. Zapewne korzystając z „covidowej okazji” zostaną do kolejnej „tarczy” – jak zawsze nocą – wrzucone sprawy mające z wirusem tyleż wspólnego, co walc wiedeński z walcem drogowym. Pod tą przykrywką można ukryć i… zalegalizować każde bezprawie. Ale, co by nie bełkotać, d…kracja święci tryumfy, dowcip w tym, aby w imię obrony demokracji umiejętnie brać ludzi za mordę, niekoniecznie zdradziecką. Po agonii PRL-u trwają „demokratyczne przeobrażenia”, czyli ucieszny teatrzyk krzykliwej pantomimy. Wcześniej była demokracja „socjalistyczna”, a jeśli ktoś ośmielił się kwestionować jej demokratyczność – w najlepszym razie - zostawał reakcyjnym wichrzycielem i nieprawdziwym Polakiem. Demokracja to lisi chwyt farmazońskiego „upupiania” społeczeństwa, będący butwiejącą atrapą obywatelskiego paradoksu. Wybrani „wybrańcy” ofiarnie sprawują „kratos” z mandatu i w imieniu „demos”. Poczciwy „demos” uwierzył Mazowieckiemu, Tymińskiemu, pokochał Wałęsę, Kwaśniewskiego, Leppera, Tuska, Kaczyńskiego i inne równie wesołe figury. Tumult dający tłumom miły upust dla zawiści i złudne poczucie sprawiedliwości wzniecają jednostki egoistyczne, a siostrą każdej władzy jest pycha, domagająca się admiracji. Hopsztosy jakie drzewiej wycinali dzisiejsi opozycyjni politycy mieniący się „obrońcami demokracji’ i ich krokodyle łzy - budzą uśmiech politowania. Tęczowe rządy „liberałów” stanowiły czarno-biały pejzaż eksterminacji wszystkiego, co zdolne i utalentowane. Niedościgle czcigodni panowie Tusk i Schetyna z lubością wycinali konkurentów, tolerując numery „kolekcjonerów zegarków”, aż w końcu rzucili się na siebie. Ta ich zakulisowa wojna trwa zresztą do dziś. Celem PO wcale nie jest pokonanie PiS, jak myślą naiwni, ale zaspakajanie indywidualnych ambicji rywalizujących, mściwych natur. Oni walczą o swoją pozycję i o nic więcej. Piszący te słowa był przez dwa lata w partii – jak mu się wydawało - polskiej inteligencji i co nieco poznał urocze mechanizmy życia politycznego „od środka”. Co tu dużo gadać, sam ma grzeszki za pazurami, bo czasami postępował w sposób niegodny. W polityce nie ma pojęcia honoru, to fantazmat i jedynie naiwny idealista może myśleć, że jest inaczej. Polityka niczym kobieta-wamp wysysa z człowieka resztki godności, a komunały o szacunku dla „suwerena” i rzekome dbanie o jego „dobro” to obślizgła dekoracja, będąca przynętą na haczyku. W partiach liczą się nędzne intencje i skuteczność w zniszczeniu konkurenta. Do 2015 roku mieszkańcom wielkich miast wmawiano snobistycznie, że są „lepsi” i tym samym mogą mieć głęboko w d…. to, co się dzieje na prowincji. Trudno się zatem dziwić, że przyszła pora na odwet. Ludzie zepchnięci na margines podczas festiwalu rozkradania narodowego majątku, teraz cieszą się z krótkotrwałych socjalnych łakoci. Wierzący w cnotę „demokratycznego” państwa pozostali ze swą uczciwością jak Himilsbach z angielskim. Aktualnie rządzący wyczuli, co ludziom w duszy gra, podsuwając chadecki „socjalizm z ludzką twarzą”. Ich uczestnictwo w disco polowych festynach jest zdecydowanie bardziej autentyczne niż poprzedników. Oczywiście gardzą ludźmi tak samo jak tamci, a gdy się zapomną i… zagalopują - pędzą do kruchty ojca dyrektora. Z opresji ratuje ich bogoojczyźniana retoryka i sojusz „tronu z Ołtarzem”. Teraz przefiltrują własne szeregi, zaciukają niepokornych i przyciągną cugle „poddanym”. Aby utrzymać „kratos”, wezmą się za samorządy, które stanowią sól w oku „demokratycznej” władzy. Poprzednio miłościwie panująca ekipa traktowała samorząd dość podobnie, czyli jak nie przymierzając wrzód na d…. . „Demos” jako rzekomy suweren straci wpływ nawet na to, co dzieje się w jego najbliższym otoczeniu. Bezpośrednie wybory prezydentów, burmistrzów i wójtów utrudniające zwycięstwo partyjnych kandydatów, trzeba jakoś ukrócić, aby partyjny obuch mógł oczyszczająco wymłotkować niezrzeszonych. Czy nastąpi powrót do 49 województw, likwidacja powiatów i samorządowych województw? Dlaczego nie? Władza, kontestując PRL, konsekwentnie go kalkuje, „bon turystyczny” jest obrazowym reprintem FWP. Krzykliwie karczując socjalizm werbalnym toporem, stają się jego renegackimi keryksami. Któż to widział, aby decyzję o ilości rolek papieru przypadającej na „oczko” klozetowe w jednostkach budżetowych podejmowano bez wytycznych z centrali. Aby skończyć z komuną, muszą… przejąć media komercyjne. Oczekiwana „repolonizacja” zdusi krytykę, która - jak kłapią wstrętni symetryści - jest ponoć istotą d…kracji. Należy zdecydowanie bronić demokracji przed nią samą, a ścieżka wydeptana przez Węgry nie musi być wyboista. Mój sąsiad zasugerował, abym zamiast w czambuł wykpiwać rzeczywistość, podzielił się z Czytelnikami jakimś pozytywnym programem. Myśl przednia, niestety felieton rządzi się swoimi prawami i jako filuterna „pogawędka z Czytelnikiem" zwraca uwagę na negatywne zjawiska w życiu codziennym. Żywiąc się ciętą i cierpką ironią - chcąc nie chcąc - kręci się w kole hermeneutycznym. Według Madame de Staël dowcip to „wiedza o podobieństwie różnych rzeczy i różnicy podobnych”. Felieton nie jest esejem czy majestatycznym moralitetem. Zgoda - o wiele łatwiej sarkastycznie punktować rzeczywistość, niż usiłować ją kreować, co wymaga odwagi i patentu na wypisywanie znachorskich recept. To trochę podobnie jak z obecnie wszechwładnym kultem młodości. Ludziska „botoksują” dosłownie wszystko i w wieku późno balzakowskim odzyskują jędrne i ponętne pośladki, okazałe piersi i dorodne penisy - pojawia się tylko drobny kłopot z… przypomnieniem sobie, do czego też one mogły służyć? Tytuł felietonu zapożyczyłem od Siergieja Jesienina. Jako młody człowiek byłem nim co nieco zafascynowany. Ten niepospolity poeta w wieku trzydziestu lat odebrał sobie życie w scenerii łudząco przypominającej „samobójstwo” Leppera. W czasie krótkiego życia napisał sporo niezwykle pięknych wierszy, niestety artystyczna dusza i alkohol zrobiły swoje, a jego zachowania bywały czasem tragicznie kontrowersyjne. W Polsce nie jest i nie był szczególnie popularny, bo to… „Rusek” – i jeszcze w dodatku dość ekscentryczny. U nas pogarda dla „Ruskich” połączona z fascynacją Zachodem wypijana jest z mlekiem matki i wpisana w kod historyczny. W czasach słusznie minionych Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej jako dziecko zadekretowanej miłości do sowieckiego „wielkiego brata” liczyło 3 miliony członków. Czy dziecko będące owocem gwałtu ma prawo do szczęścia i życia? No właśnie, co by nie powiedzieć, towarzyszy nam nieustannie dylemat wagonika, czy jak kto woli zwrotnicy - dotyczący granic aksjomatów moralnych. Nu, i chwat’it! Wojciech Młynarski napisał był kiedyś fikuśny tekst piosenki „Nowe jElita”. Miłe Panie i Panowie bardzo mili, nie przechodzi mi ochota na kuplety, więc opowiem wam o chorym, co wspaniałych miał doktorów, lecz wyzdrowieć nie potrafił nic niestety. Aż tu nagle pewien lekarz zmienił zdanie. Puls pomacał i diagnozę taką strzelił: „Proszę Pani, proszę Pana, tu potrzebna jest wymiana, tu potrzebna wreszcie jest wymiana jElit”. Bąknął ktoś, że jElit łatwo się nie zmienia. Na co lekarz niezrażony tak odpalił: „Czas już do cholery jasnej, by rozwiązań szukać własnych, gdy nareszcie się we własnym jest szpitalu”. I tak myślę sobie kończąc ten kuplecik, że ten lekarz będzie eksperymentował, i jak dobrze się postara, to choroba będzie stara, lecz jElita to się nam szykuje nowa. Ryszard Ożóg
|