Maleją moje szanse, aby wejść w skład rady nadzorczej jednej ze spółek miejskich w Brzesku
(Zb. Stós)
2020-09-14
Z cyklu "Warto wiedzieć" Maleją moje szanse, aby wejść w skład rady nadzorczej jednej ze spółek miejskich w Brzesku. Dzisiaj chciałem nawiązać do fragmentu artykułu "Co zrobi burmistrz z kolejnym problemem prawnym?", z maja br. Napisałem tam m.in.: "Fakt, iż burmistrz lokuje swoich kolegów w dwóch radach nadzorczych, zapewne może wynikać z braków kadrowych osób posiadających stosowne uprawnienia. A są to m.in. egzamin państwowy, tytuł adwokata lub radcy prawnego, stopień naukowy doktora nauk prawnych, ekonomicznych lub technicznych. Jak widać, takich osób w gminie Brzesko nie jest zbyt dużo" Powyższe stwierdzenie tylko częściowo było prawdziwe, gdyż w polskich realiach posiadanie stosownych uprawnień nie jest wystarczające, aby być powołanym do tej czy innej rady nadzorczej spółki z udziałem Skarbu Państwa lub z udziałem jednostki samorządu terytorialnego dowolnego szczebla (gmina, powiat, województwo), mających ponad 50% akcji lub udziałów, dalej nazywanymi „spółkami państwowymi i samorządowymi”. Stanowiska te w większości przypadków przydzielane są wg tzw. klucza politycznego. Nierzadko jest to forma "wdzięczności" za zaangażowanie, a nawet finansowanie kampanii wyborczej. Dlatego też nie powinno dziwić nikogo, że przy ostatnich zmianach w składzie rad nadzorczych spółek miejskich w Brzesku znaleźli się ludzie spoza gminy, a nawet spoza powiatu brzeskiego, w osobach Marcina Mikosa, który reprezentuje gminę Brzesko w Miejskim Zakładzie Gospodarki Mieszkaniowej sp. z o.o. (w ostatnich wyborach startował do Sejmu z listy KO-PSL z Krakowa), oraz Jakuba Kwaśnego przewodniczącego Rady Miejskiej w Tarnowie, byłego kandydata SLD na Prezydenta Tarnowa, od marca tego roku zastępca członka Komitetu Regionów, czyli unijnego organu doradczego. Jak widać, zasiadanie w unijnym gremium nie koliduje z możliwością dalszego przewodniczenia tarnowskiej Radzie Miejskiej, a także zasiadania w Radzie Nadzorczej Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej sp. z o.o. (MPEC) w Brzesku. Ponadto Pan Jakub Kwaśny jest etatowym pracownikiem naukowo-dydaktycznym w Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Oczywiście, to też nie stanowi żadnej przeszkody, aby dobrze i solidnie wykonywać swoje obowiązki w radzie nadzorczej miejskiej spółki gminy Brzesko. Na marginesie warto wspomnieć, że miasto Tarnów jest współrządzone przez Polskie Stronnictwo Ludowe. Wiceprezydentem Tarnowa jest Pan Tadeusz Kwiatkowski, wieloletni starosta i radny powiatu dąbrowskiego z ramienia PSL-u, który przez krótki okres czasu był również członkiem Rady Nadzorczej w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym sp. z o.o. w Brzesku. Obecnie jego miejsce zajął Pan Wojciech Szczepanik, który przez prawie rok był wicewojewodą małopolskim w czasie trwania rządowej koalicji PO-PSL. Pan Wojciech Szczepanik swoje doświadczenia zawodowe zdobywał również w strukturach Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A., gdzie pełnił funkcje wiceprezesa (w tej samej Agencji funkcję wiceprezesa pełnił obecny burmistrz Brzeska). W tym miejscu może warto przypomnieć, że powołany wcześniej do rady nadzorczej MPEC-u pan Michał Dziubak to kolejny przedstawiciel gminy Brzesko tyle tylko, że bardziej związany z powiatem położonym bliżej stolicy Polski, aniżeli siedzibą gminy Brzesko. Można sobie zadać pytanie, kto pokrywa jego koszty podróży na posiedzenia rady nadzorczej, które odbywają się w Brzesku? Z dużym prawdopodobieństwem można sądzić, że koszty te pokrywa spółka MPEC. Pan Michał Dziubak zasiadał wcześniej w nadzorze Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego S.A. w Krakowie, a także był członkiem rady programowej komitetu wyborczego PSL. Aby lepiej zrozumieć zasady powoływania do tego zacnego gremium, należy wcześniej wyjaśnić, w jaki sposób można uzyskać uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych spółek państwowych i samorządowych? Otóż, wymogi te zmieniały się na przestrzeni ostatnich kilku lat. Na początku odpowiednie uprawnienia otrzymywały osoby, które zdały egzamin państwowy przeprowadzany przez Ministerstwo Przekształceń Własnościowych, zmienione potem na Ministerstwo Skarbu Państwa. W obecnym stanie prawnym egzaminy dla kandydatów do rad nadzorczych organizuje i przeprowadza Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Aby uzyskać takie uprawnienia, należy zdać egzamin, który składa się z dwóch części, tj. pisemnej i ustnej. Egzamin pisemny składa się ze 150 pytań testowych wielokrotnego wyboru. Każdy zdający ma 150 minut na zaznaczenie prawidłowych odpowiedz, czyli minutę na jedno pytanie. Aby przejść do drugiej części egzaminu, wystarczy odpowiedzieć prawidłowo „tylko” na 100 pytań. Jak wynika z relacji osób, które wielokrotnie próbowały swoich sił i podchodziły do tego egzaminu (również z okolic Brzeska), zaznaczenie stu prawidłowych odpowiedzi jest bardzo trudne ze względu na bardzo ograniczony czas, złożoność pytań i - przede wszystkim - ogromny zakres materiału, dlatego też zdawalność tego egzaminu oscyluje w granicach 25-30%. Jak już wyżej wspomniałem, egzamin nie był i nie jest jedynym sposobem, aby uzyskać uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych państwowych spółek, w których można by „ulokować” swoich partyjnych kolegów. Uzyskanie pozostałych alternatywnych kwalifikacji wcale nie było łatwiejsze. Co zrobili w takiej sytuacji politycy? Wpadli na całkiem prosty pomysł, a mianowicie rozszerzyli krąg osób uprawnionych, których egzamin nie będzie obowiązywał. Początkowo do grupy osób uprawnionych do zasiadania w radach nadzorczych dodano osoby posiadające stopień naukowy dr. hab. prawa lub ekonomii. Pomysł był jak najbardziej szlachetny, gdyż ludzie z dorobkiem naukowym mogli wykorzystywać swoją wiedzę w praktyce. W gronie osób, od których nie był wymagany egzamin, byli również: adwokaci, radcowie prawni, biegli rewidenci oraz doradcy inwestycyjni. Oczywiście mówimy o osobach czynnie wykonujących powyższy zawód i wpisanych na tzw. listę korporacyjną. Z biegiem czasu wymagania dotyczące stopni naukowych zostały dalej rozszerzone. Niekonieczna była już habilitacja, ale wystarczył tylko doktorat z prawa lub ekonomii, co w sposób oczywisty zwiększyło pulę osób uprawnionych do zasiadania w radach nadzorczych. Warto podkreślić, że nabycie alternatywnych uprawnień, o których mowa powyżej, wcale nie jest takie łatwe, bo na przykład, aby uzyskać tytuł biegłego rewidenta, należy zdać 10 egzaminów państwowych przed komisją powołaną przez Izbę Biegłych Rewidentów. Wcale nie łatwiejszy jest również egzamin na doradcę inwestycyjnego, który jest trójetapowy i organizowany przez Komisję Nadzoru Finansowego. W styczniu 2017 roku, na skutek zmian w Ustawie o zasadach zarządzania mieniem państwowym, grono osób uprawnionych do zasiadania w radach nadzorczych zostało poszerzone ponownie. Do listy uprawnionych dołożono doktora nauk technicznych oraz absolwentów studiów Master of Business Administration (MBA) oraz paru innych certyfikatów (zainteresowanych odsyłam do Art 19. Ustawy o zasadach zarządzania mieniem państwowym, tutaj ») Jak zobaczyć można na portalach społecznościowych, dodanie absolwentów studiów MBA do grupy osób uprawnionych do zasiadania w radach nadzorczych szczególnie ucieszyło lokalnych samorządowców i polityków niższego szczebla.
Właściwie, to po co się męczyć z dojeżdżaniem na wielotygodniowe kursy przygotowujące do egzaminu w celu zdobycia uprawnień, których koszt wynosi ok. 4 tys. złotych? A potem jeszcze stres związany ze zdawaniem trudnego egzaminu (opłata za egzamin wynosi co prawda niewiele, bo tylko 850 złotych), ale szansa na zdanie egzaminu za pierwszym razem wynosi ok. 30% . Czy jest sens powtarzać i ryzykować? Skoro jest szansa, to dlaczego nie można z niej korzystać? Przecież łatwiej zapłacić od razu czesne, które wynosi już od 5,5 tys. zł do 10 tys. złotych za tzw. podyplomowe studia MBA i mieć bez stresu, niemalże ze 100% pewnością, jakże cenne i upragnione uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych. Graduacja słuchaczy studiów podyplomowych Executive MBA
lipiec 2020r. Grzegorz Gołąb (radny powiatu brzeskiego z listy PiS), Janusz Kwaśniak (wójt Borzęcina, Porozumienia Jarosława Gowina) i Sławomir Pater (były kandydat na burmistrza Brzeska z ramienia PiS) źródło: Facebook Justyna Wójtowicz-Woda (radna powiatu brzeskiego z listy PiS) źródło: Facebook
Na wielu renomowanych uczelniach zachodnich, w tym również w USA, tego typu studia cieszą się wielkim uznaniem i prestiżem. Poza tym są one bardzo kosztowne i znacznie podnoszą kwalifikacje zawodowe absolwenta i jego wartość na rynku pracy. Do niedawna studia MBA w Polsce były prowadzone w języku angielskim i trwały cztery semestry. W większości przypadków były one finansowane przez pracodawców, rzadko przez samych studentów, a właściwie słuchaczy. Teraz, takie studia można skończyć nawet w jeden rok. W praktyce są to „tylko” wybrane weekendy. W tym miejscu zwracam uwagę na bardzo niską cenę takich studiów, oferowanych nawet w trybie on-line. Swego rodzaju „wabikiem” i zachętą do podejmowania edukacji na wyższych uczelniach oferujących tego rodzaju studia jest widoczna informacja, że dyplom MBA nadaje uprawnienia do zasiadania w radach nadzorczych spółek państwowych i samorządowych. Czy potrzeba coś więcej? Nie ma się więc czemu dziwić, że uczelnie oferujące studia podyplomowe typu MBA przeżywają wręcz oblężenie i mają się coraz lepiej. Poza tym zwiększa się zasób kadrowy lokalnych polityków uprawnionych do zasiadania w radach nadzorczych.
No cóż, a ja miałem taką cichą nadzieję, że ze swoim tytułem naukowym doktora inżyniera Politechniki Krakowskiej (z wyróżnieniem i nagrodą MNiSW), okresem pracy w Harvard Medical School, a także sporym doświadczeniem inżynierskim, będę mógł wesprzeć niejedną spółkę mojego rodzinnego miasta. W tej sytuacji realnie jestem pozbawiony jakichkolwiek szans. Sprawa organizacji studiów podyplomowych typu MBA przypomina mi sytuacje, jakie miały miejsca w okresie transformacji ustrojowej, kiedy lokalni lub regionalni politycy kończyli studia na powiatowych uczelniach, np. w Miechowie, lub w drugiej dekadzie drugiego tysiąclecia przeprowadzali przewody habilitacyjne na Słowacji, czytaj » (był wśród nich wieloletni radny wojewódzki i wicemarszałek małopolski, czytaj »). Na szczęście, o ile mi wiadomo, te ostatnie praktyki zostały już ukrócone przez polski rząd, a w szczególności dzięki staraniom ówczesnego Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Zbigniew Stós
|