Kolejny zamach na...
(Okiem Zofii Mantyki)
2021-01-15
Okiem Zofii Mantyki Kolejny zamach na... Jesteśmy świadkami przygotowań do zamachu na szpitale powiatowe. Nic w tym nadzwyczaj dziwnego, bowiem „wicie, rozumicie” - niezależność czegokolwiek i kogokolwiek musi być wykarczowana. Samorządowe instytucje to są wredne kąkole i chwasty wśród jasnych i dorodnych łanów państwowego areału. „Peerel+” z niezwykłą gorliwością odtwarza nieprzezwyciężalne trudności socjalizmu. W pocie czoła robią wszystko, by znów udawać świat normalny i trzeba z uznaniem przyznać, że znakomicie się im to udaje. Wszystko, co usiłuje wymsknąć się spod czujnego oka władz i minimalnie śmie wystawać ponad przeciętność, traktowane jest jako niebywale niebezpieczne. Centralizacja państwa – krok po kroku – ogranicza samorządy i słusznie, bo to koczowiska wolnościowych fanaberii. Powiedzmy otwarcie - od obrzydliwie sfałszowanych wyborów samorządowych w 2014 roku - prawdziwej samorządności w Polsce nie ma! Dla obrony demokracji „narodowej”, nie wolno się wycofać z oczyszczania samorządności z... resztek samodzielności. Żyję – jak większość bezzębnych, gderliwych staruszków – wspomnieniami. Wspominam czasy jakie towarzyszyły nam przed ponad dwudziestu laty, gdy odtwarzano powiaty. Utworzony powiat brzeski nie został niestety odtworzony w kształcie z 1976 roku, gminy Radłów, Wojnicz i Zakliczyn uprowadzono do powiatu tarnowskiego - by otrzeć łzy szacownych tarnowian, pozbawionych splendoru województwa. Przed samorządem szczebla powiatowego stanęło niemałe wyzwanie. Stan dróg powiatowych był bardziej niż żałosny, przejazd pomiędzy dziurami i muldami udającymi drogi przypominał kaskaderski motocross szaleńca. Okryte patyną, szacownie zmurszałe obiekty szkolne stanowiły miłą egzemplifikację troskliwej opieki kuratorium nad „substancją oświatową”. Dojmująco można było odczuć gospodarskie spojrzenie „centrali”, dającej fachową pomoc, sprowadzającą się do trzeźwej oceny sytuacji i trafnej sugestii, by gdy przecieka dach... podstawić jakieś większe naczynie, a śmierdzące toalety często wietrzyć. O opiece nad niepełnosprawnymi nie ma co wspominać, bo – jak rosyjskich żołnierzy z Ukrainy nie można wycofać, bo ich tam nigdy nie było – tak i u nas niepełnosprawnych... nie było. No i opieka zdrowotna, czyli powiatowy szpital jako SPZOZ. Jakżeż wykwintnie prezentował się ten obiekt przed 22 laty, jego eleganckie otoczenie i niesamowicie nowoczesna baza sprzętowa, no palce lizać - kto to jeszcze pamięta? Dla dzisiejszych pięknych dwudziestoletnich przypominanie tego zalatuje naftaliną. Łatwo przyzwyczajamy się do cywilizacyjnych osiągnięć, a pojęcie o czasach przeszłych cieszy się zdumiewająco precyzyjną niepamięcią. Szpital przeżył gruntowną modernizację i... przeżył. Kolejne organy powiatu i dyrektorzy SPZOZ pracowicie zmieniali jego oblicze. To był przecież „nasz” szpital. Przeszedł bolesną restrukturyzację, wydobył się z zadłużenia i w porównaniu z większością innych szpitali ma perspektywiczny, progresywny plan rozwoju. Zatem najwyższy czas, by przestał być zarządzany przez nieudolne lokalne władze i powrócił pod jedynie słuszną administrację centralną. Podobnie powinno się niebawem stać z „narodową” edukacją, mającą wychować „nowego” Polaka. Wybudowane i odremontowane szkoły z boiskami i halami sportowymi, z bardzo dobrze wyposażonymi pracowniami dojrzały, by powrócić w pełni pod kuratoryjną pieczę. Po „drobnych” zabiegach kompetencyjnych organy powiatu decydować będą samodzielnie o... kolorystyce ścian w pokojach biurowych i długości spódniczek urzędniczek - chociaż to też wcale nie jest takie pewne. Będą się toczyć zażarte spory, w którym też miejscu linii brzegowej umieścić tablicę z napisem „tu kończy się powódź, a zaczyna rzeka”, jako niezmiernie istotną dla centrum zarządzania kryzysowego w czasie cyklicznych powodzi. Na dobrą sprawę, przy tak ograniczonych kompetencjach decyzyjnych, organ stanowiący, czyli rada, będzie pełnić zaszczytną rolę przysłowiowego kwiatka do kożucha, a starosta - ho, ho - będzie... postacią o randze, kto wie, być może nawet dorównującej drugiemu asystentowi kolejowego dróżnika! Siedząc z sąsiadem przy kominku, gwarzymy sobie niestrudzenie o niezapomnianych, zapomnianych zamachach, oczywiście „zdalnie”, by nie zachowywać się – za przeproszeniem – jak nieszczęśliwie zakochani w prezydencie górale, którzy się znarowili jak każda wydymana kochanka i żywią teraz do swego wybranka jakby mniej namiętne uczucia. Sąsiad lubujący się w ciekawostkach i didaskaliach przypomniał mi o kolejnych naszych bohaterach, którzy zasłynęli ze swej nietuzinkowej postawy. »Widzisz, jak przystało na polskich prawdziwych patriotów, dokonywali oni zgrabnych zamachów na carów Rosji, zapisując się w historii nie tylko Polski, ale i Rosji. Poruszeni mickiewiczowskimi „Dziadami” zapragnęli ziścić sen romantycznego bohatera - „Tak, zemsta, zemsta, zemsta na wroga. Z Bogiem i choćby mimo Boga”. I niczym tytułowy bohater dramatu Słowackiego „Kordian” zawzięcie kombinowali, jakby tu cara zabić, ważąc sobie lekce, że polskiej tradycji to jakoby obce miało być. Mniej lub bardziej udanych przymiarek na ukatrupienie cara Aleksandra II było całkiem sporo. W czerwcu 1867 roku w Paryżu, powstaniec styczniowy Antoni Berezowski, podczas rewii wojskowej urządził sobie polowanie i strzelił do cara, ale bystry koniuszy cesarza Napoleona III zauważył wycelowaną broń i koniem zasłonił majestat władcy. Oddany drugi strzał rozerwał... lufę broni, raniąc zamachowca i trzy przypadkowe osoby. Car i cesarz w najmniejszym stopniu nie ucierpieli. Ponoć cesarz miał powiedzieć: „Jeśli strzelali do mnie, to najpewniej jakiś Włoch, a jak do ciebie, to pewnie Polak”. Schwytany zamachowiec podczas przesłuchania oznajmił skromnie, że „Pragnął świat i cara uwolnić od wyrzutów sumienia, które go męczą”. Wyrokiem Naczelnego Trybunału Sekwany resztę życia Berezowski spędził w malowniczej Nowej Kaledonii na Oceanie Spokojnym. Czytelnicy powieści „Ikar” i „Wyspa” Jana Józefa Szczepańskiego wiedzą, jak to tam było. Ale, jak to mówią, „co komu pisane, to go nie minie”, a już zwłaszcza, gdy zadziera z zadziornymi Polakami. W marcu 1881 roku prężna organizacja „Narodnaja Wola” dokonała niebanalnego zamachu na cara Aleksandra II w Petersburgu. Przygotowali elegancką zasadzkę wzdłuż Kanału Jekateryńskiego w iści bowlingowym stylu. Po niezbyt udanym rzucie szklaną kulą – wypełnioną nitrogliceryną – w kierunku karety carskiej przez Nikołaja Rysakowa, bomba raniła raptem kilka osób, piekłoszczyk car znów uparcie ocalał. Szczęśliwie Ignacy Hryniewiecki, gdy car ruszył piechotą w stronę Mostu Teatralnego, zdetonował drugą kulę - tym razem z pełnym sukcesem. Strącając najważniejszy pin, sam również zginął w zamachu. Dodać należy, że sześć lat później udaremniono zamach na cara Aleksandra III, syna Aleksandra II, którego też chciano radośnie strącić z tronu bombami. Szefem grupy Frakcji Rewolucyjnej Narodnej Woli był... a jakże - Polak Józef Łukaszewicz, a wśród spiskowców między innymi wymienić wypada braci Bronisława i Józefa Piłsudskich oraz Aleksandra Iljicza Ulijanowa, starszego brata Włodzimierza Lenina. Zamach niestety się nie powiódł, a to przez ruski bałagan i spóźnialskiego monarchę. Zamachowcy czekający na Newskim Prospekcie nie mogąc doczekać się na cara, zmarznięci udali się do knajpy, a tam doczekali się... na agentów policji. Spiskowcy stanęli przed sądem, część skazano na powieszenie, część na katorgę«. Na zakończenie kominkowego biesiadowania, jak przystało na stypendystów ZUS-u, zaszczepiliśmy się... bez zapisywania do kolejki, ale – było nie było w konspiracji przed małżonkami – wyśmienitymi, wysokoprocentowymi szczepionkami, których skutki uboczne są zazwyczaj przewidywalne. Sąsiad zaproponował odsłuchanie nostalgicznej i aktualnej piosenki mistrza nastroju B. Meca „Coś śmiesznego”. „Na ogół smutków mamy w bród, lecz prawie co dzień zdarza się Cud... Coś śmiesznego, coś takiego, o czym długo opowiada potem lud! Wciąż nie śpi ktoś, by spać mógł ktoś, w bezsenną noc obmyśla nam coś: Coś śmiesznego, coś takiego, że się brzuchy nawet głuchym będą trząść! Znasz-li ten kraj, znasz-li ten ląd, gdzie pięknie tak, powstaje żart, dojrzewa żart, urasta w błąd... Nie pytaj mnie, czy uda się normalnie żyć? - wiem, że jeszcze śmieszniej może być! Jest na to czas, jest wiara w nas, że jeszcze nam się zdarzy nie raz: Coś śmiesznego, coś takiego, na co nie wpadł Harold Lloyd, ni bracia Marx!
Więc bawi nas to - póki co, lecz kiedyś może rozlec się krzyk! Gdy się zdarzy coś takiego, że ze śmiechu nie pozbiera się już nikt! Coś śmiesznego, coś takiego, że ze śmiechu nie pozbiera się już nikt!” Ryszard Ożóg
|