Misje 1904, czyli jak ks. Józef Sokołowicz postrzegał mieszkańców Borzęcina
(Lucjan Kołodziejski)
2021-01-25
Misje w Borzęcinie, 1904 r. Sprawozdanie z misii przeprowadzonej w 1904 r. w Borzęcinie przez 5. Misjonarzy z Kleparza, opublikowane zostało w numerze Nr. 3 „Roczników Obydwóch Św. Zgromadzeń Wincentego a Paulo”, periodyku wydanym w Krakowie w 1905 r., na stronach 151-159. Ze względu na wartość socjologiczną i historyczną sprawozdania warto zapoznać się z jego przesłaniem. Z zawartymi w artykule stwierdzeniami można by dyskutować, a nawet podważać je. Patyna czasu pozwala jednak z dystansem spojrzeć na ówczesne poglądy i sposoby wyrażania opinii. Pisząc korzystałem z publikacji zamieszczonej na stronie fides.org. [Dostęp 2021-01-23]. Pisownia expressis verbis. Sprawozdanie z misyi, danych w roku 1904 przez XX. Misyonarzy z Kleparza w Galicji Zachodniej Najczcigodniejszy Księże Wizytatorze ! Dał nam Bóg zeszłego roku pod jesień nieco wypoczynku, by świeże do misyi zaprzągnięte siły stężały; starsi zaś konfratrzy, już dawniej na tem polu pracujący, żeby nieco wytchnęli lub pomogli innym, podejmując exkursye[1] z rekolekcjami do domów sióstr i ich zakładów. Tak nam spokojnie zeszła jesień 1903 r. Za to ten rok 1904, świeżo zamknięty był przepełniony żniwem mozolnem. Daliśmy 15 misyi w tym roku, co się rzadko zdarza – a bodaj czy to nie pierwszy wypadek w tym czasie, odkąd po misyach jeżdżę, żeby jedno koło misyjne tyle razy się obróciło. Cośmy wyjechali z Kleparza w tym roku, to albo czekała potężna misya na 4 stany, albo kilka pomniejszych, które jednym zamachem trzeba było odbyć; a czasem jedno i drugie się zeszło. W dyecezyi krakowskiej już od dziesiątka lat mamy renomę ustaloną i J. Em. X.[2] Kardynał regularnie rokrocznie po dwakroć do żniwa w swej owczarni nas zaprzęga ; w tarnowskiej dyecezyi wydał niedawno N. X.[3] Biskup Wałęga kurendę polecająca po parafiach misye, gdzie i nasze Zgromadzenie słowa gorącego uznania znalazło. Stąd nowy ruch po parafiach a dla nas zwiększony nawał pracy. Będzie znowu o czem pisać ku pociesze N. X. Wizytatorowi, który, jak wiem bardzo zawsze misye poważał, ku rozrywce kochanym konfrantom[4], którzy nas mile żegnają, kiedy wyjeżdżamy, jeszcze milej witają, kiedy wracamy – a podobnie i pacierze mówią, żeby nam Bóg w tych pracach błogosławił. Borzęcin Jest to wieś ogromna w powiecie brzeskim, ciągnąca się nad rzeczką Uszwicą, dopływem Wisły, kilka kilometrów, a licząca przeszło 5000 dusz. Przed laty i wieki należał Borzęcin do dóbr biskupów krakowskich. Bodzanta Porai z Jankowa wybudował tu kościół jeszcze w r. 1364, a Zbigniew Oleśnicki, kardynał, i Jędrzej Trzebicki fundowali szpital dla ubogich, co dotąd przetrwało. Zaledwie nasi konfratrzy na Stradomiu osiedli, dali tu misyę przez 4 tygodnie, inni kilkadziesiąt lat po nich drugi raz się tu wybrali; ale za każdym razem twardo szły sprawy. W r. 1687 na św. Antoniego, skończywszy gdzieś w pobliżu misye, zjechali do Borzęcina we czterech. Posłał ich Jan Nałęcz Małachowski, książę - biskup krakowski, nie powiadomiwszy o swym zamiarze prepozyta borzęckiego. Na domiar nieszczęścia ówczesnym obyczajem wzmiankowany prepozyt nie rezydował w Borzęcinie ale
w Kielcach - a tu inni księża za niego parafii pilnowali. Przybywają nasi, a tu miejscowi nie dadzą misyi zacząć. Pozwolili z biedą; ale znowu, skoro się naród ruszył do konfesyonałów, nie pozwolili im spowiadać. Dowiedział się o tem biskup i wpływem swoim burzę uspokoił. Misya trwała 4 tygodnie, w którym to czasie 3000 wyspowiadali. Na zakończenie misyi zjawił się i on prepozyt. Lud licznie zebrany, wzruszony wpływem misyi bardzo go ucieszył; z drugiej strony nasłuchał się rozmaitości od miejscowych księży malkontentów. Żeby sobie ulżyć i zaznaczyć swoją dbałość o parafię, wypisał do biskupa żałobę, że Misyonarze misye przeciągają, nie pracują propter Jesum sed propter esum et ad amplianda sua latifundia, że Komunię św. do 8 dni odkładają etc. etc. W konsystorzu nie wiedzieli zrazu, co z tym fantem zrobić. Dopiero gdy nasi przedłożyli krótkie wyjaśnienie, jak ś. Wincenty misye pojmował i jak je prowadzić kazał, odczytali to sobie na sesyi - i wszyscy Capitulares pochwalili ich i ich prace - a sam biskup jeszcze gorętszym stał się Zgromadzenia naszego przyjacielem. To zdarzenie (nawiasowo mówiąc) daje do zrozumienia, że już wtenczas mieli nasi takich „przyjaciół w Chrystusie”, co im łatki z boku, gdzie mogli, lepili. W r. 1775 inni znowu przybyli: ale wybuchła wojna, to znowu zaczynał się jubileusz - i musieli z niczem wracać.  Wnętrze kościoła parafialnego w 1899 r. Fot. T. Mroczkowski. My, dzięki Bogu, podobnych niespodzianek nie mieliśmy tym razem. Najtrudniejszy był chyba sam wyjazd. Zasiedzieliśmy się przeszło ½ roku - to i bieda wyruszyć z miejsca. Dawni druhowie, co już wprawnie na misyach wywijali, porozjeżdżali się po Ameryce, po szpitalach; zostaliśmy tylko obaj z X. Kamińskim na tym posterunku. Na szczęście bawił u nas na Kleparzu JMć[5]. X. Tyczkowski, niedawno zwolniony z przełożeństwa w Samkach, a wybiegany kursor misyjny ze wschodniej Galicyi: on też udział przyjął. To by było trzech: a do tych przyprzągnąwszy dwu kapłanów młodych, znalazło się nas aż pięciu. I tak razem wyruszyliśmy na placówkę zaraz po N. Roku, tj. dnia 2. stycznia. Proboszcz to nie taki, jak ów „predicator“[6], o którym stare dzieje piszą, że naszym misyi nie dał zacząć, potem spowiadać nie pozwolił, ale człowiek serdeczny[7], szczery - więcej niż brat rodzony. Poznaliśmy zacne jego serce w Łososinie pod Limanową, gdzie 10 lat pasterzował, a w tym czasie 3 razy u siebie zajął nas pracą... Gdyby się obok Łososiny przejeżdżało, a do niego nie wstąpiło, za grzech śmiertelny to by uważał. Tylko się do Borzęcina dostał, już o nas myśli. W r. 1903 świeccy księża pod kierownictwem X. Dra Górki z Tarnowa, a tutejszego rodaka, dali tu rekolekcye, kilka lat temu OO. Jezuici głosili tu z ognistym św. Ignacego duchem płomienne kazania misyjne - wszystko to u tego proboszcza niczem; nas zwerbował. A jak starannie, najdrobniejszy szczegół obmyślił, żeby Misyonarzom niczego nie brakło, to chyba i matka lepiej nie potrafi. List za listem pisał, jak się mamy urządzić, jak co będzie, żeby jak najlepiej wypadło. Pozwolę sobie tu niektóre urywki z tych listów przytoczyć. Pisze np. tak: „Dziękuję za szczere zajęcie się mojemi misyami: lecz dzień zaczęcia musicie Ojcowie opóźnić. Dominica vacat[8] jest mi ogromnie niedogodna. To są święta, a jakże w taki czas łóżka urządzać etc. Przed misyami muszę sobie dużo rzeczy z dalsza zapisać, sprowadzić, fury posyłać, a to podczas świąt niemożebne. Dlatego proszę, abyście Ojcowie przyjechali 2/1 i zaczęli 3/1 albo od Trzech Króli; przecież i wam potrzeba po adwentowej robocie trochę wypocząć". Kiedy indziej znowu tak: „Przy spowiedzi kobiet i dziewcząt damy sobie radę! Was 5, nas 2, do tego ze Szczepanowa wytrwały pracownik - w ośmiu jakoś pojedziemy! Na chłopów i parobków[9] będę prosił o jednego lub 2 zakonników z Tarnowa lub Krakowa, ale na to mamy czas. Do Biadolin droga okropna i moglibyście się Ojcowie na parę kawałków rozlecieć, dlatego absolutnie proszę wysiąść w Słotwinie. Fury będą na godz. 9 ½ a jeszcze dobrze przed południem staniecie loco[10]. Napycham dla was śtruzaki[11], kopolstry znoszą ze wsi, mogę też każdemu po 2 pierzyny dać, bo w to Borzęcin bogaty. Żeby Ojcowie mieli dobry głos, przysłały mi baby parę kóp jaj, możecie pić na surowo. Zima się robi: oby choć nie było dużo gradusów[12], boby te baranki, co się najbardziej boją misyi, mieli dobrą wymówkę - i niepokazaliby się zupełnie” etc. etc. Nie mogę jeszcze pominąć korespondencyi, w której moralny stan parafii doskonale ujęty, a zwykle o tę grzeczność prosimy proboszcza, nim wyjedziemy na misyę, żebyśmy wiedzieli, jak się do parafii brać. Jeżeli zaś o tem w sprawozdaniach wspominam, to dlatego, że one zostają dla nas nie tylko wspomnieniem z odbytych prac, ale i wskazówką cenną dla samych misyonarzy (tych samych czy innych - mniejsza o to), kiedy im w tej samej parafii wypadnie dać renowacyę. Będzie to zresztą obrazek maleńki potrzeb ludu, z któremi w dzisiejszych czasach tu w zachodniej Galicyi przecie wszędzie Misyonarz się spotka. „W Borzęcinie panuje: 1) Pycha okrutna. Mając się dobrze i spokrewnieni z panami, urzędnikami i księżmi, głowę noszą wysoko; każde kazanie jest znicowane, każde zarządzenie omówione, księży nie bardzo szanują - ot za pan brat. Jest to wieś, ten Borzęcin, ale stojąc gęsto, ma cechy i wady małego miasteczka. 2) Pijaków dużo; wódkę piją prawie wszyscy z wyjątkiem ślubowanych, których niestety mało. 3) Naród tu dziwnie krwisty, namiętny sexciarze na wszystkich klawiszach biegli; u dziewcząt mało wstydu, chłopaki lubią po nocach uganiać. 4) Bitki krwawe, a nawet zabójstwa z lada powodu często się trafiają. 5) Kradzieże i wypasanie. Każdy chłopak i dziewczyna kradnie rodzicom, co może, wynosząc to do żydów na wódkę, papierosy, stroje: zdzierstwo, drożyzna. Grunta nawet plebańskie (przez niedozór) są tak obgryzione, że na wiosnę trzeba będzie kilka procesów wytoczyć. Mesznego[13] niektórzy po kilka i kilkanaście lat nie składali; z kościoła nawet kradną. 6) Są tu i tacy, którzy całemi latami byli w krajach protestanckich, w Ameryce, a wrócili stamtąd zdeklarowanymi socyalistami, anarchistami a nawet ateuszami. 7) Najgorsze parobczaki: tych można co drugiego wieszać na szubienicy. 8) W ogóle Borzęcin bardzo mądry - ale do złego: anonimy lubią pisać, podawać do gazet, skargi do biskupa stylizować. Ale przecież są i dobrzy, bobym chyba z moimi Borzęciakami wjechał żywcem do piekła, gdyby nawet 5 sprawiedliwych nie było. Są dusze pobożne, tercyanki: z tych atoli będzie kilkunastu zwariowanych, chcą co dzień chodzic do Komunii św. bez spowiedzi. Służba kościelna znarowiona, niedołęgi, pijaki, a przy tem draby skończone. Krótko mówiąc: gniazdo jaszczurze. Oby Bóg dał, aby coś zrobić, bo jest źle - za dużo bezbożności. Tak tedy nastrojeni i rozstrojeni podwójnem uczuciem: pociechy z życzliwego sreca proboszcza, ale i obawy, że pole naszej obecnej pracy tak zachwaszczone, wyruszyliśmy na misyję w Borzęcinie jak na krucyatę jaką nas trzech starszych: XX. Kamiński, Tyczkowski i ja, tudzież dwóch młodziutkich kapłanów: XX. Szymbor i Steinsdorfer. Nam starszym to i nie dziwne podobne zapasy, bośmy ich wiele w życiu przeszli; o tych świeżych atletów baliśmy się więcej. Pierwsze tu próby mieli przejść: siły wątłe, przy książkach wycieńczone; uszy nie obsłuchane, serca delikatne - a tu praca tak poważnie się zapowiada. Oby się tylko nie przestraszyli, nie zniechęcili!.. Według planu, na którym ostatecznie stanęło, wybraliśmy się d. 2. stycznia rannym pociągiem z Krakowa, stanęliśmy w Słotwinie po godzinie 9, a za godzinę przybyliśmy do Borzęcina. Mrozik trzymał szykowny, dobrze nam futra posiwiały - ale się zgrabnie jechało. Zaraz po południu, wezwawszy na pomoc Ducha św., zaczęliśmy na nieszporach pracę. Kościół dosyć obszerny, jednak na pomieszczenie całej parafii za mały; ale gdy się parafian na 4 stany podzieliło, w sam raz się pomieścili. Wciągu tej misyi wypadły 3 niedziele i uroczystość Trzech Króli; wtenczas na sumach był ścisk nieznośny, aż ławki i konfesyonały łamali; kiedy indziej szła praca swobodnie. Na pierwszy ogień przyszły kobiety, wdowy, do których się przyłączyła spora paczka „ciotek”, a w te ostatnie bardzo obfitował Borzęcin. Były to albo staruszki - Bogu ducha winne, albo mężatki, którym już pustoty z głów wywietrzały, albo wreszcie i pustotnice, które porzuciwszy zbytki, poważnie myśleć i żyć zaczęły. Wszystkich było 1300. Spowiadało nas misyonarzy 5, miejscowych księży 2 - i daliśmy radę. Dziennie miewaliśmy po 2 nauki, to było można więcej konfesyonałów pilnować. Zapamiętały sobie dobrze nauki, choć naród na oko jakiś nieudatny: chyba i jedno słowo na marne nie poszło z nauki lub rachunku sumienia; ale szczególnie poruszały je X. Tyczkowskiego gromy. Jak im rozebrał jaki morał, a potem groźno spojrzał po narodzie (a przytem i persona groźna) a krzyknął: Ej ty, kobieto z Borzęcina, ej ty, dziewczyno z Borzęcina, powstawał w kościele jęk, że go przynajmniej do Tarnowa słyszano. Dziewcząt przyszło 800, z tych większa część takich, co po Prusach i Saksach jeżdżą, a reszta drobiazg i szkolarki. Już to poważniejszy materyał; ale przy Boskiej pomocy i temu daliśmy radę. Dalej nadciągnął regiment chłopaków i starszych drągali i podrostków; tych było 750. Miny prawie u wszystkich zgodne z opisem proboszcza wyżej podanym: ale coś było jednak w nich, żeśmy ich bardzo polubili. Cośmy się też naprosili, żeby dziewczęta i kobiety, idąc do kościoła lub wracając do domu, śpiewały drogą kolędy, to ładnie po lodach i śniegach głos poleci; nie posłuchały: a chłopaki, tylko im się o tem wspomniało, śpiewali. Zawodził każdy, jak mógł i umiał, ale śpiew był. Trafiliśmy na czas zimowy: nocy długie, ciemne, a żeby im było kazać przyjść o 3ciej po północy, toby byli przyszli. Pewnego dnia - po takiej zachęcie do kolęd - jeszcześmy sobie ranną medytacyę odprawiali, słuchamy, a tu cała gromada chłopaków, ustawiwszy się między dzwonnicą a naszą rezydencyą, wyśpiewuje :„Dziś w Borzęcinie... wesoła nowina" (zamiast kolędy Dzisiaj w Betlejem). Rano sobie „na courage"[14] pośpiewali, przyszły pacierze, po nich exhorta, której klęcząco słuchają; wyklęczeli się tak z godzinę, to im się i zbytków odechciało. Zaczęła się spowiedź, co który z tych zwłaszcza większych wywijasów od księdza odszedł, to się wyciągnął krzyżem przed wielkim ołtarzem. Kiedy księża tak z godzinę pospowiadali, to się nie można było dostać do zakrystii. Ludzi taki widok zbytników, mieszających łzy ciche z kurzem, rozczula, jakżeby i P. Bóg nie miał darować choćby i najgorszemu, takiemu marnotrawcy? Potem i ślubowali i do róż się zapisywali - i zrobiliby wszystko dla P. Boga. Na tę seryę przybył do pomocy O. Paweł, Paulin ze Skałki, grzeczny i gorliwy księżyna i tak przecie żeśmy te kloce (sit venia verbo[15]) obrobili na czas. Wreszcie ostatnia serya, senatory borzęckie. Przyszło ich 1.100. Mieszanina najrozmaitszej rozmaitości: i poczciwe chłopiska z kośćmi i z butami; to znowu pijaki, zbytniki, gazeciarze... no, wszelki wybór dobrego i złego. Niektórym przytwardą zdała się nasza mowa i nauka; inni przyjmowali ją z nieudanem wzruszeniem i prawem sercem. Jak się sami poruszali, zaczęli i innych wabić. Upolowali też ciekawy jeden okaz. Gdzieś w lasach pod Bielczą, mieszkał człowiek na pół zdziczały. Od całego szeregu lat jeździł światami, w kościele nie był, kto wie kiedy - a u spowiedzi jeszcze dawniej. Wabili go sąsiedzi, jak mogli, żeby na misyę przyszedł, to mu perswadując, jak to ładnie w kościele teraz jedno po drugiem idzie, jacy Jegomoście przyjechali, to znowu stawali mu pod chatą i śpiewali, aż pewnego rana wpadło ich kilku, powiązali chłopa - i wzięli ze sobą do kościoła; podobno 2 go ciągło, 2 pchało, a 1 dowodził - i tak związanego przyprowadzili do zakrystyi. Chcę się do Mszy św. ubrać, a tu wołają: „Pójdźcie jeno JMość, mowa ptoska, boiwa się, zeby nom nie uciekł”. Zbliżyłem się (nie bez tremy) do tego dzikusa. Zaczyna mi opowiadać, że był w Stryju, w Samborze, Kołomyi. - I ja go pytam: A byliście też u Pomrów - a we Wrocławiu, a w Chełmie, a w Bysławku? a wiecie, to jeszcze dalej niż Kołomyja i Stryj - i co chcecie. Pokręcił głową - otworzył gębę - i nie wiedział, co mi dalej powiedzieć. Pytam go tedy - a mówiliście dziś pacierz - mówiłem: no, przeżegnajcie się; a gdy się przeżegnał, podsunąłem mu spowiedź powszechną - z pacierza zeszliśmy na spowiedź - wyspowiadał się, potem do Komunii św. z innymi przystąpił, i jeszcze książeczkę na pamiątkę mu dałem. Aż się popłakał z radości. To ładna była zdobycz na czczo serca! Jest tu staruszek, 84 lat liczący, Antoni Bach, który nasłuchawszy się nauk, rozpowiadał ludziom pod kościołem: Ej, wiecie chłopy, wszystko dobrze nauczają - tylko za późno. Miałeś tu dawniej taką naukę?!" Podobno kiedyś za młodu pisywał on wierszyki okolicznościowe na wesela, chrzciny etc. W czasie misyi jeszcze raz konceptem ruszywszy, taki nam wierszyk wypisał ciesielskim ołówkiem: Tytuł: „Podziękowanie Oycom Duchownem za ich ciężkie prace, które podięni dla naszego zbawienia.” „Dziękujemy Oycom Duchownem, że do nas przybyli, Żeby nas dobrego życia nauczyli ; I wszyscy nad tem ciężko pracowali, Ażeby nas z rąk szatańskich wyrwali. Ażebyście z waszych prac tyle korzystali, Żebyśmy wiernymi Bogu sługami się stali. A także i ci wszyscy, którzy ślubowali, Żeby wiernymi Bogu do śmierci zostali. Niech wam P. Bóg błogosławi, da wam długie życie, W tem życiu czerstwe zdrowie, majątku obficie. Gdy po stu-letniem życiu wezwie was do siebie, Da wam za prace duchowne odpoczynek w niebie. Żeby was wasi rodzice w niebie oglądali, I wraz z wami na wieki Boga wychwalali!“ Taki ten Borzęcin w pierwszej chwili straszny, przerażający, na poczekaniu stał się potulny podobnie jak inne parafie, któreśmy przeszli. Praca szła umiarowo, regularnie, żaden stan nie zaciągał na drugi. O. Paulin odjechał na św. Pawła do klasztoru, to znowu na chłopów przybył O. Alfons, Brat Mniejszy z Krakowa; przytem sąsiedzi ze Szczepanowa i Szczurowej, co mogli urwać czasu od kolędy i szkół, to wpadali, ratowali - i zawsze wygrzebaliśmy się na czas. Między seryami było jeszcze tyle czasu, żeby sąsiedni Szczepanów, miejsce urodzenia św. Stanisława odwiedzić, pooglądać, jak co było kiedyś, a jak teraz jest; można było przejść się po wsi wieczorem, a czasem się i rozerwać grzecznymi figlami, w czem młodsi wielką biegłość okazali, a miejscowy wikaryusz X. Józef Wilkowicz pomagał. Wszystkich ogółem ślubowało świeżo przeszło 2000; inni ponawiali; więc chyba rzadka taka rybka, która by się z sieci św. Trzeźwości wymknęła. Róż mieli dosyć, a jeszcze się przymnożyło; do różańców i szkaplerzy całemi masami się garnęło - w ogóle Borzęcin dzielnie się spisał. Naród zmiękł, spokorniał (bodaj prawdziwie!); przychodzili, opowiadali, co mieli i nie mieli na sercu. Na samym końcu przychodzi jakiś chłopek, żeby chciał z którym Misyonarzem pogwarzyć o ważnej sprawie. Mnie na to wydelegowali, więc go przesłuchałem. Żali się 1° że nerwowy; poradziłem mu barszcz dobry z francuskiem uchem; 2° że go bluźniercze myśli zaczepiają; na to najlepiej tabaki zażyć; 3° często w złość wpada; na to znowu najlepiej się przespać. I pobiegł chłopina do domu, aż z tej uciechy książkę na wikaryjce zostawił. Dnia 19. stycznia odprawiliśmy jeszcze solenne nabożeństwo za zmarłych, wróciliśmy znowu na Słotwinę, do domu na Kleparz, ale prawdziwie quasi qui invenit spolia multa, jak strzelcy, co dobrze obładowani z polowania wracają. X. Józef Sokołowicz Opracował Lucjan Kołodziejski
Od admina:Relacje Misjonarzy Wincentego à Paulo z misji na ziemi brzeskiej w 1907 roku, kiedy to odwiedzili Strzelce Wielkie, Złotą, Tymowę i Porębę Spytkowską, przeczytać można, tutaj ». Przypisy: 1. ekskursja dawniej: wycieczka, wyprawa 2. J. Em. X: Jego Eminencja Książę 3. N.X: Najprzewielebniejszy Ksiądz 4. Konfrater: współbrat w zakonie 5. JMć – Jego Mość 6. Predicator – kaznodzieja 7. Ks. Teodor Oświęcimski 8. Dominica vacat - niedziele od Bożego Narodzenia do Trzech Króli 9. Spowiedź kobiet odbywała się w innym dniu niż mężczyzn 10. Loco – w miejscu, tu: w Borzęcinie 11. Śtruzaki – sienniki wypełnione słomą 12. Tutaj: wysokich mrozów 13. Podatek na rzecz plebanii, oddawany w zbożu 14. Courage: odwagę 15. Z łaciny: niech mi wolno będzie powiedzieć
|