Cmentarze epidemiczne w Gminie Borzęcin
(Lucjan Kołodziejski)
2021-05-25
Cmentarze epidemiczne w Gminie Borzęcin Epidemie towarzyszyły mieszkańcom poszczególnych wsi Gminy Borzęcin od średniowiecza. Niestety nie zachowały się informacje odnoszące się do XV, XVI i XVII wieku. Najstarsza zachowana księga zmarłych parafii Borzęcin rozpoczyna się w 1683 r. Prowadzący zapisy nie podawali jednak przyczyny zgonu (poza nielicznymi wyjątkami) oraz zgonów dzieci. Drugim źródłem informacji jest Mapa Topograficzna Galicji (1779–1783), zwana też Mapą Miega, powstała w latach 1779-1783 [1]. Zaznaczono na niej m.in. krzyże, kapliczki przydrożne i kościoły. Trzecim jest mapa pochodząca z 1914 r.[2] i podobnie jak Miega uwzględnia m.in. krzyże i kapliczki przydrożne. Rzeźby, zazwyczaj kamienne, wznoszone były na posesjach chłopów jako wotum wdzięczności będącej jedną z form pobożności ludowej. Drewniane krzyże wznoszono na zbiorowych mogiłach ofiar epidemii, a także na rozstajach dróg. Wykonywane były z drewna dębowego. W polach, poza domostwami, przy drogach polnych wykopywano doły grzebalne pełniące rolę cmentarzy epidemicznych. Dół miał około jeden sążeń głębokości (1,8 m). Natomiast jego wymiary zależały od ilości osób zamieszkującej w danej części wsi. W przypadku wspólnego cmentarza grzebalnego dla kilku wiosek powstawał na ich obrzeżach. Mógł osiągać wymiary nawet i 20-30 metrów szerokości i długości. Ciała zmarłych zwoziła specjalna grupa osób poddawanych wcześniej ochronnej dezynfekcji. Zazwyczaj raz w ciągu kilku dni zabierano zmarłych owijając ich ciała w prześcieradła. Przetrwała wśród ludności wiadomość, że zdarzyło się czasem potraktować jako rzekomo zmarłego, człowieka,który jeszcze żył. Po prostu zabrano go po drodze, by powtórnie w tamtą stronę nie jechać, gdyż było pewne, że jak był chory to na pewno umrze. Zmarłych nie grzebano ani w trumnach, ani też oddzielnie. Zwożono ich codzienne na wozach konnych, zrzucano z drewnianych wozów ciała, przesypując warstwą niegaszonego wapna i ziemią. Wokół palono ogniska, których dym miał powstrzymywać „morowe” powietrze i odstraszać zwierzęta. Być może spalano w nich również odzież osób zmarłych na epidemię. Od czasu otwarcia grobu do jego zamknięcia pilnował go stróż. Epidemie trwały od kilku tygodni do nawet 2-3 miesięcy. Na szczycie grobu osadzano jakiś czas później drewniany krzyż. Miejsca pochówku otoczone były złą sławą, część zmarłych przed śmiercią bowiem nie zdążyła pojednać się z Bogiem. Stąd wynikło przekonanie, że dusze te w postaci ogników pokutują, strasząc żyjących. Opowiadano też o zdarzeniu, że gdy raz wrzucono na wóz zwłoki dopiero co zmarłego, a w czasie jazdy płótnianka, w która był ubrany wkręciła się w koło wozu, to tak pociągnęła umrzyka, że znalazł się w pozycji siedzącej. Gdy to członkowie brygady zwożącej zobaczyli, porzucili cały transport, pouciekali i pochowali się w różnych zakamarkach między domami. Po dłuższym dopiero czasie, ktoś światlejszy wyjaśnił przyczynę „usiądnięcia” zmarłego, ale odszukanym członkom brygady długo trzeba było wmawiać, aby bez obawy podjęli na nowo swoją czynność zwożenia zmarłych na jedno miejsce grzebalne. Pogrzebów z obrzędem religijnym na miejscu pochówku nie urządzano, aby nie stwarzać sytuacji sprzyjających rozprzestrzenianiu się epidemii. Nabożeństwa żałobne odprawiane były tylko w kościele [3]. Czytaj całość TUTAJ » (pdf) Lucjan Kołodziejski
|