Wakacyjny kogel-mogel w alei gwiazd
(Okiem Zofii Mantyki)
2021-08-11
Okiem Zofii Mantyki Wakacyjny kogel-mogel w alei gwiazd Okres wakacyjny zyskał miano sezonu ogórkowego, ważne figury bawią w kurortach, a gawiedź korzystając z bonu turystycznego takoż… tyle, że z małym poślizgiem i w diametralnie odmiennym standardzie. Podczas kanikuły mizerną uwagę wzbudzają frontowe meldunki dwu przemiłych pań, redaktorek Olejnik i Ogórek. Krwawa wojna pomiędzy TVP i TVN bezdyskusyjnie dowodzi, że - cytując kabaretowego klasyka - „kto ma telewizję, ten ma władzę”. Sążniste krople potu ściekające z czół polityków uparcie przekonujących, że to właśnie „ich” telewizja przekazuje najprawdziwszą prawdę, budzą szacunek. Symbolem „trwania w prawdzie” jest niezłomny prezes TVP. Pierwszą rocznicę swego uroczego ślubu młoda para obchodzić raczyła znów pod Wawelem. Skromna sesja zdjęciowa na dachu Hotelu Copernicus przy ulicy Kanoniczej - na wyciągnięcie ręki do kamienicy sławnego kardynała - to pokaz bogobojnej agapy medialnego superiora. Można rzec - „złote, a skromne”. Bezgranicznie uczciwi politycy – co rusz – stwarzają nam dogodne warunki, byśmy mogli cieszyć się z nadchodzącego nieuchronnie „Polskiego Ładu”. Wyjątkową radość wzbudzają planowane nowe podatki i „normalizacja cen” na poziomie europejskim. Zatroskani dolą suwerena notable za swój karkołomny trud zostali uhonorowani kilkudziesięcioprocentowymi podwyżkami na mocy rozporządzenia, które błyskotliwie podpisał najbardziej zapracowany Polak. Cytując klasyka „im się te pieniądze po prostu należały”, nie tak jak tej wstrętnej obłudnicy, która kiedyś bredziła była, że… „sorry, taki mamy klimat” i że „za sześć tysięcy to pracuje złodziej, albo idiota”. Cyrkowo bezradna opozycja, która pobłaża zmysłom, nie zasługuje na pobłażanie, atoli tak zdaje się uważać „wypasiony na brukselskim wikcie”, szwargocący po niemiecku, wnuk żołnierza Wermachtu.
Nasi polityczni wybrańcy to ekskluzywni erudyci, którzy w przeciwieństwie do przaśnych prostaków przewodniej siły narodu z okresu PRL-u stanowią elitę elit, godnie reprezentując swych wyborców. Suweren ma powody, by być z nich dumny, to nie tylko krystalicznie uczciwi ludzie, stanowiący jakoby alegorię z obrazu Delacroix, prowadząc „ciemny lud” na barykady zmian, ale również merytoryczni wizjonerzy. Od czasu ustrojowej transformacji z 1989 roku przewinęła się cała plejada wielkich gwiazd. W każdej partii znajdujemy wybitnych polityków, to oni wiodą nasz kraj ku… przepaści dobrobytu, w którym będą pławić się rodacy. Ich głęboka wiedza i analiza historyczna przeraża, a wypowiedzi notabli chcących spotkać się z Katarzyną Wielką czy świętować uroczystość Sześciu Króli, muszą budzić podziw. Jeśli minister w płomiennym przemówieniu głosi, że Piłsudski i Dmowski korzystali z doświadczeń Powstania Warszawskiego to wie, co mówi. Politycy, nie bacząc na okres żniwnej kampanii, peregrynują obecnie po kraju i natarczywie nagabują biednych ludzi, jedni zachwalają „Polski Ład”, a drudzy wręcz przeciwnie. I nie w tym rzecz, że ich nie obchodzi, czy ludzi to obchodzi, rzecz w tym, że oni nie są w stanie pojąć, że kogoś może to nie obchodzić! To podobnie jak z namiętnymi, sportowymi kibicami, którzy nie dopuszczają nawet myśli, że kogoś może nie interesować, kto wygrał czy przegrał w jakiejś mniej lub bardziej durnej sportowej rywalizacji. Sąsiad mający dość osobliwy stosunek do zawodowych sportowców - uznając ich za celebryckich „cyrkusów” - nie znajduje powodu, dla których postaci te cieszą się szczególną estymą. Jego zdaniem zdobycie medalu przez zawodnika reprezentującego jakiś kraj to żaden powód do narodowej dumy, tym bardziej, że oni barwy narodowe zmieniają podobnie często jak miłosnych partnerów. Czy to, że ktoś dalej od innych potrafi rzucić jakimś dziwacznym przedmiotem, udatniej wytnie hołupca, pobiegnie szybciej, celniej wepchnie piłeczkę do dołka czy może siarczyściej splunie – i do takiej rywalizacji pewnie kiedyś dojdzie – to wybitny sukces państwa? Cyrkowe wyczyny sportowych gwiazdorów wywołujące łzy szczęścia i rozpaczy kibiców traktowane są jako… wiekopomne osiągnięcia ludzkości (sic!). Kto wie, w jakiej dyscyplinie – również co cztery lata - zdobywa się Medal Fieldsa, i ilu Polaków go dotychczas zdobyło? Ilu tegorocznych noblistów z poszczególnych dyscyplin naukowych jest w stanie wymienić napotkany na ulicy przechodzień, być może żadnego i… to żaden obciach. Natomiast nie znać sportowego medalisty to gigantyczna kompromitacja towarzyska i w dodatku skrajny brak patriotyzmu. Jak można sobie poradzić z tym, że nasi siatkarze nie zdobyli medalu? Toż to trauma i żałoba narodowa tragiczniejsza od huraganów i powodzi czy nadmiarowych zgonów w ostatnim roku. Szpagatowy inteligent nie może nie wiedzieć, co też sportowy gwiazdor powiedział w udzielonym wywiadzie, czego nie powiedział, z kim chce, a z kim nie chce sypiać i kogo to cieszy, martwi czy oburza. Niesfornego sąsiada nurtuje fascynujące pytanie - czy uprawianie sportu przez polskie dziewczęta mieści się w preferowanym przez pierwszego pedagoga kraju katalogu „cnót niewieścich”? Czy biegające swawolnie po boiskach, skąpo odziane białogłowy nie kaleczą aby owego katalogu i nie są gorsze od hord rozwydrzonych bab okraszonych nazistowskimi błyskawicami. Takie gorszące sceny to swoiste memento przed rzeczywistością „Seksmisji” Machulskiego z hasłem „Liga broni, liga radzi, liga nigdy cię nie zdradzi”. Wprowadzając do szkół dobre zmiany należy się uważniej przyjrzeć bezeceństwom przemycanym w czeluściach szkolnych hal sportowych. Zło czai się wszędzie i nie wolno tracić „narodowej” czujności, tropiąc oznaki wybujałych kobiecych fanaberii. Konserwatywny model wartości sytuuje kobietę w należytym miejscu, bezdyskusyjnie trzeba przywrócić jej uświęconą przez tradycję pozycję. Niemiłe figury pokroju Marii Skłodowskiej – tfu , za przeproszeniem Curie – to ewidentny przykład rozpychającej się liberalnej zarazy. Prawdziwa Polka ma wiedzieć jaka jest jej przypisana rola, nie taka jak w Hondurasie, ale na pewno nie wolno ulegać jej lewackim podszeptom oślizgłych burzycieli społecznego ładu. W ramach „Polskiego ładu” pokażemy gnijącej Europie naszą drogę rozwoju, opartą na tradycyjnych narodowych wartościach. W sezonie ogórkowym można sobie odetchnąć nieco od tych niezmiernie ważnych dylematów, oglądając najwyższej próby programy telewizyjne w rodzaju „Lato, muzyka, zabawa. Wakacyjna trasa Dwójki”. To rewelacyjne widowiska z całą plejadą piosenkarskich gwiazd disco polo, błyszczących na scenie jaśniej od pełnego gwiazd firmamentu sierpniowego nieba. Gwiazdozbiory: Lutnia, Łabędź i Orzeł, których odnalezienie wieczorem na rozgwieżdżonym niebie jest dość łatwe, są przy nich lichymi błyskotkami. Obecnie najjaśniej świeci Wega, Deneb i Altair, a niebawem dobrze widoczna będzie i Droga Mleczna, będąca skupiskiem 200 miliardów gwiazd stanowiących naszą Galaktykę. Ale kto by się jak jakiś gapiowaty debil gapił wieczorem w nieboskłon, mając możliwość podziwiać autentyczne gwiazdy, skrzące się z ekranu telewizornii i poczuć się jak w prawdziwym niebie. Gwiazdom takim jak boski Zenek czy niebiański Bayer Full nie dorastają niestety do pięt polityczne tuzy, ani nawet sportowi idole, bo to są w końcu tylko wygimnastykowane małpki, robiące małpie figle. A tu mamy przedstawicieli wytwornej kultury w najlepszej odsłonie, odsłaniające… swój talent i swe gorące ciała - co ciekawe - to się akurat dobrze wpisuje w katalog „cnót niewieścich”. Jak uczenie mawia Ferdynand z wyświetlanego od 22 lat kultowego sitcomu: „Są na tym świecie rzeczy, które się nie śniły fizjologom” - pysznie parafrazując szekspirowskiego Hamleta. Jeśli już kłapiemy o rzeczach na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło, to na zakończenie podsumujmy to może w ten sposób. Zapytano kiedyś filozofa - co jest w stanie zastąpić honor? Filozof odpowiedział, że honorarium. Ale wymyślił mądrala.
Ryszard Ożóg Od admina: Poprzednie felietony przeczytać można TUTAJ
|