Nieoficjalny Portal Miasta Brzeska i Okolic 
  Home  |   Almanach  |   BBS  |   Forum  |   Historia  |   Informator  |   Leksykon  |   Linki  |   Mapa  |   Na skróty  |   Ogłoszenia  |   Polonia  |   Turystyka  |   Autor  
 

Właściwie dlaczego nie?  (Okiem Zofii Mantyki)  2021-10-10

Okiem Zofii Mantyki

Właściwie dlaczego nie?

Korzystając z okazji, że jeszcze nie ma większych ograniczeń w możliwości pójścia do kinowej sali, wybraliśmy się z sąsiadem nie tyle do kina, co raczej na film. Jak przystało na niewydarzonych wapniaków, wybraliśmy film ilustrujący czasy naszej błogiej młodości. „Żeby nie było śladów” to film trochę podobny i niepodobny do filmu „Tylko nie mów nikomu”. Podobny, bo opisujący mechanizmy wypierania z przestrzeni publicznej niewygodnych zdarzeń i niepodobny, bo fabularny, a nie dokumentalny. Komfort oglądania mięliśmy więcej niż wyśmienity, żadnego popcornu czy innych smakowitych frykasów towarzyszących projekcji bardziej wziętych obrazów kinowych. Na sali oprócz nas były jeszcze cztery osoby – nie licząc biletera – czuliśmy się prawie jak w domu. Patrząc na frekwencję, konstatacja dość oczywista - film „do dupy”, zwłaszcza że żadnej atrakcyjnej gołej dupy zobaczyć się nie dało, nie licząc ciała denata w prosektorium. Całość nieco mroczna, a seans skończył się kwadrans przed 24, stąd z zaśnięciem był spory kłopot, nawet pomocny w takich razach browarek, nie był w stanie pomóc. Na dodatek, jak przystało na sklerotyka, zostawiłem na sali czapkę.

Na blisko trzy godziny wróciliśmy do czasów minionych, scenografia doskonała, dokładnie oddająca realia w jakich wtedy żyliśmy. Pomimo tej ponurej szarzyzny, podobnie jak ci młodzi, niefrasobliwi bohaterowie filmu, cieszyliśmy się wówczas z życia i właśnie taka była nasza młodość… której nie oddałbym za dzisiejsze „kolorowe” czasy. Czytając książkę-reportaż Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów” nagrodzoną literacką nagrodą „Nike”, człowiek czuje się jak znokautowany, takie książki to znaki czasów. Nakręcony na jej podstawie film Jana P. Matuszyńskiego dla dzisiejszego widza jest mało atrakcyjny, bez seksu, strzelaniny i efektów specjalnych, to jakby nie przymierzając „auto bez klimy”. Smętne hamletyzowanie przypomina mozolną wspinaczkę na Rysy, młodych widzów to zwyczajnie nudzi, a starszych wkurza - przypominając im czasy oportunistycznych postaw. Siedlecka rodzina Popielów wyśmienicie reprezentuje mentalność tamtych lat. Jeśli miało się łeb na karku i trzymało się w miarę daleko od polityki, można było żyć jak śpiewał Perfekt: „telewizor, meble, mały fiat, oto marzeń szczyt”. Konformistyczna postawa zawsze daje szansę na jako taką stabilizację.

Co tu dużo gadać, przyzwoitym można być tak długo, jak długo nie ma się nic do stracenia! Władzuchna zawsze potrafi znaleźć, albo spreparować jakiś kwit czy donos, dzięki któremu bez trudu usadzi niepokornego delikwenta. Stare rosyjskie powiedzenie „tisze jediesz, dalsze budiesz” jest nie do przecenienia. Mechanizmy niszczenia obywatela przez władzę są ćwiczone od zawsze, a jeśli władza jest autorytarna, to nawet nie musi dbać o zachowywanie pozorów. Kapitalną sceną jest przesympatyczna „wizja lokalna”, w której dzielni milicjanci zmuszają sanitariuszy do pokazania… jak mogłoby wyglądać pobicie Grzegorza w karetce (sic!). Film jest bardzo aktualny, reżyser pokazuje jaką rolę mogą pełnić „wolne media”, gdy na sam widok dziennikarza BBC milicjanci pierzchają sprzed mieszkania Sadowskiej. Z kolei scena poszukiwania przez generała Kiszczaka „odpowiedniego” prokuratora jest znakomitym przyczynkiem do dyskusji o „wolnych sądach”. I wreszcie urzekająca i orzekająca – ciągle coś jedząca – pani prokurator, w swej groteskowo uroczej czapce, nieodparcie kogoś nam przypomina, to już jest istna „wisienka na torcie”.

Tragiczna postać Grzegorza Przemyka z kolei przypomina nieco Maćka Chełmickiego, bohatera powieści Andrzejewskiego „Popiół i diament”, której filmową adaptację zrobił A. Wajda. Czy film Matuszyńskiego zapisze się w historii polskiego kina podobnie? Oceny zdarzeń bywają po latach diablo przewrotne, a kult bohaterów niczym łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Matka Grzegorza w swym poetycko „rozczochranym” życiu należała do ówczesnej opozycji, a dysydenci pokroju J. Kuronia czy A. Michnika to było jej środowisko. Czy spodziewała się wówczas, że po latach redaktor Michnik nazwie generała Kiszczaka „człowiekiem honoru”? No cóż, wszystko jest wariabilne. Pomniki się buduje i burzy, a po bezimiennych bohaterach nie pozostaje nic. W tej materii nawet nobliści nie mają lekko i „raz są na wozie, a raz pod wozem”, przykłady Miłosza czy Szymborskiej są na wyciągnięcie ręki. Najgorsza jest jednak ta cała Tokarczuk, która ostatnio tak bestialsko osaczyła Kraków wyłudzając tytuł doktora honoris causa na UJ za „literaturę i obronę grup krzywdzonych” i jakby tego jeszcze było mało, otrzymała… honorowe obywatelstwo Krakowa! To koszmarny skandal. Czcigodni ministrowie kultury i nauki już na sam dźwięk jej nazwiska po trzykroć plują przez lewe ramię.

W felietonie z marca ubiegłego roku „Ciała rosną wolno, a umierają szybko” pisałem o podrzucanych mi sugestiach „opieczętowywania” moich mantyczących wypocin zdjęciem. Pozostawiłem ten pomysł w zawieszeniu. Czas płynie i felietony na stałe zrosły się z portalem, stając się jednym z jego trwałych elementów, zatem właściwie dlaczego nie? Bazgrzę tu od ośmiu lat, a od trzech, czyli mniej więcej od czasu przejścia na emeryturę - podpisuję je swoim nazwiskiem. Sygnowanie ich zatem swoją gębą gęby mi nie przyprawi. Obawy, aby nieżyjący już niestety brat mojej żony Marek - ceniony literaturoznawca - nie miał powodu się za mnie wstydzić, przestały być aktualne, bo teraz może już co najwyżej pokiwać mi z politowaniem głową, gdzieś tam… na swojej podniebnej chmurce. Jako potomek wojennych przesiedleńców z kresów wschodnich mam poczucie swego „świrowatego” niedopasowania i niełatwo podejmuję niektóre decyzje. Sąsiad cieszy się na film W. Smarzowskiego „Wesele”, który zdaje się być kolejną ciekawą propozycją tego niebanalnego twórcy. Obawia się jednak, że tym razem nie będzie już po domowemu, bo frekwencja zapowiada się wysoka. Tym razem do kina pójdę bez czapki, którą pewnie wicher niesie wraz z rogiem i pawimi piórami.

Ryszard Ożóg


comments powered by Disqus


Copyright © 2004-2024 Zbigniew Stos Wszelkie prawa zastrzezone.
Uwagi, opinie i komentarze prosze przesylac na adres portal.brzesko.ws@gmail.com