Trzy pogrzeby, bez wesela?
(Okiem Zofii Mantyki)
2021-12-20
Okiem Zofii Mantyki Trzy pogrzeby, bez wesela? Romantyczna komedia Mike'a Newella „Cztery wesela i pogrzeb” bawiła nas u schyłku XX wieku, obecnie jest zdecydowanie mniej zabawnie. 10 grudnia w jednym dniu odbyły się pogrzeby trzech moich znajomych. Zaczęło się o dziewiątej rano od Janka z którym studiowałem „na roku” elektrotechnikę, a który m.in. piastował funkcję kanclerza na Uniwersytecie Pedagogicznym. Już się z Jankiem nie spotkamy w „Sylwestra u Ewy” na Woli Duchackiej. Dwie godziny później w tym samym kościele Karmelitów Bosych żegnałem Staszka, aktora Teatru Cricot-2 Tadeusza Kantora, Teatru Ludowego i Bagateli, założyciela własnego teatru MIST. Po niespełna godzinie na Cmentarzu Rakowickim nastąpiło złożenie do grobu byłego rektora Akademii Sztuk Pięknych - też Staszka. W listopadzie braliśmy udział w panelu na Festiwalu Literacko-Artystycznym Georgla Trakla i było to nasze ostatnie spotkanie. Mieliśmy się zobaczyć przed świętami u nas w Brzesku… ale się już nigdy nie zobaczymy. Cóż za okrutna koincydencja. W Brzesku żegnaliśmy panią Stanisławę, cenionego pedagoga. Odszedł mój były uczeń Marek, profesjonalny policjant, z którym miałem możność współpracować. Dość niespodziewanie zmarł też ojciec naszej kompanki Lucyny. Odchodzący odkrywają prawdę o sensie istnienia, zostawiając nas w oczekiwaniu na… nasze odejście. Jako urodzony kpiarz zaczynam tracić chęć do sarkastycznego błaznowania. W takich chwilach cytata z „Czekając na Godota” Samuela Becketta „Każde słowo jest jak plama na ciszy i nicości” staje się niesamowicie trafna. Czy życie to meandryczna droga znikąd donikąd, wypełniona zwątpieniem i śmiercią? W oczekiwaniu na odkrycie prawdy o istnieniu... wymyślanej przez człowieka, bądź przez objawienia – jak ślepiec kroczymy po szczeblach drabiny. Każda śmierć bliskiej osoby to kolejny wypadający szczebel. Coraz trudniej stawiać kroki w obliczu pustki i samotności jaka pozostaje. Kolejne pokolenia przekazując sobie dar życia - brną w nieznane. Rodzimy się ze stygmatem nieuniknionej śmierci i nic nas od niej nie uchroni. Dokąd ten proces będzie trwał? Świadomość nieuchronności nieuchronnego doskwiera. Poszukujemy ucieczki, którą jest pogoda ducha, bez radosnych uniesień nie sposób żyć. Sztuka, kultura, poczucie humoru i wesoły śmiech to atrybuty, które explicite odróżniają nas od zwierząt. Pamiętam z młodości ulubione tetmajerowskie hasło - „choć życie nasze splunięcia niewarte evviva l'arte!”. Umiejętność abstrakcyjnego myślenia z kojarzeniem pozornie przeciwstawnych wątków sprawia, że możemy „załapać” dowcip. Sąsiad chytrze zauważył – „Zdobyłeś nowych fanów swego grafomaństwa, entuzjastycznie podzielili się opinią, co też myślą o takim leniwym próżniaku… jakim bez wątpienia jesteś”. Niemal każdy z nas uważa, że ma poczucie humoru, które u każdego jest inne i często kończy się w chwili, gdy jakaś sprawa zaczyna go dotyczyć. Ciekawe, że wtedy, gdy coś ma związek „ze mną”, to – „mnie” to już nie śmieszy, choć zwykle śmieszy innych. Wyjątkiem są osoby mające dystans do samych siebie i… jak przystało na abnegackich „ślizgaczy”, potrafią bez problemu śmiać się z siebie. W dowcipach i tekstach satyrycznych występują odwołania do naszej erudycji, celowo zestawiane zbitki słów sprawiają, że śmiejemy się w miejscu, w którym autor chce, abyśmy się śmiali. Dla ludzi nienachalnie skażonych wiedzą stworzono sitcomy z dodawanym śmiechem, który instruuje co jest śmieszne i kiedy należy się śmiać. Z poczuciem humoru jest jak z kuchennymi przyprawami, niełatwo się bez nich obejść, ale przesoloną potrawę trudno przełknąć - choć czasem to mus. A mus to mus, niezależnie od tego czy jest słodki, czy pikantny. Wszystko mieści się w kategoriach poczucia smaku. „Dobry żart tymfa wart” - przy założeniu, że tymf nie jest podrabiany. Czas beznamiętnie płynie i minęło już czterdzieści lat od pamiętnego „13 grudnia”, będącego symbolem bezradności rządu wobec odwagi obywateli. Ile koślawo podrabianych tymfów w związku z tą rocznicą powstaje? Kto jest uprawniony do wydawania świadectw moralności ludziom przeżywającym tamtą tragedię? Najwięcej do powiedzenia zdają się mieć relatywnie młodzi osobnicy, którym – o zgrozo - uniemożliwiono… oglądanie „Teleranka”. Uważają, że najlepiej wiedzą jaką traumę ów dzień spowodował, ilu ludziom spieprzył życie i przeorał życiorysy. Stanęliśmy wówczas przed dojmującym pytaniem – co to jest „stan wojenny”? Bali się ci, którzy pisali, że „na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści”, jak i ci, którzy mieli na tych drzewach wisieć. Karnawał „Solidarności” został infernalnie przerwany, kremlowscy namiestnicy wypowiedzieli wojnę społeczeństwu w imię obrony własnych przywilejów. Pusty śmiech człowieka ogarnia, gdy dzisiejsi katońscy „bohaterowie” wiedzą i pouczają, co należało wówczas robić. Z mieszkania przy ulicy Brożka - naprzeciwko zajezdni tramwajowej w Łagiewnikach - widziałem jak ZOMO i wojsko pacyfikowało bramę zakładu. Nie znalazłem w sobie krzty odwagi by wybiec i próbować przeciwstawić się szarżującym żołnierzom. Zdawałem sobie sprawę, że byłoby to czyste szaleństwo, przypominające „konspirę” w stylu Barei - „żyrafy wchodzą do szafy, pawiany wchodzą na ściany”. Z jakąż łatwością wygłaszają płomienne mowy ludzie, którzy dzielnie… sikali wówczas w pieluszki, bo o pampersach nikomu się nawet nie śniło. Jaka heroiczna odwaga z nich emanuje, gdy walczą z „komuną” - gdy jej nie ma. Walecznych Papkinów, Burczymuchów i Rydzów Śmigłych zawsze ci u nas dostatek. Były to szalone czasy i odbiły trudne do zagojenia piętno na naszym jestestwie. Nigdy nie znajdziemy odpowiedzi na pytanie - co by się stało, gdyby cały kraj przystąpił do strajku generalnego!? Jaki był zamysł Boży względem polskiego narodu? Nazywanie „generałów” ludźmi honoru to upiorna groteska, ale wiara, że nie byłoby krwawego dramatu to infantylna utopia. Bohaterski zryw Polaków i tak nie obył się bez ofiar. Oczywiście zginęli ci „najmniejsi”, bo to utarta prawidłowość, że trafiający do niewoli dowódcy traktowani są z należnymi honorami i z kurtuazją „oddają szablę”. Słowa prymasa Glempa wygłoszone wówczas w homilii na Jasnej Górze – „Będę wzywał o rozsądek, nawet za cenę narażenia się na zniewagi, i będę prosił, nawet gdybym miał boso iść i na kolanach błagać: nie podejmujcie walki Polak przeciwko Polakowi” – miały znaczenie. Czy takich słów oczekiwali internowani i ukrywający się działacze „Solidarności”? Czy Polacy chcieli prymasa, który potępiając dyktatora zasugerowałby wyjście ludzi na ulice i niczym… ks. Ignacy J. Skorupka poprowadził ich do boju? Kazanie do dziś budzi emocje i kontrowersje, zwłaszcza wśród tych, którzy kwestionują niemożność przebijania głową muru, a pojęcie „mniejszego zła” traktują jako zdradę. Mamy legion fighterów osłoniętych heroiczną pawężą niezłomności, ceniących słowa słynnego przemówienia J. Becka: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”. Powstania narodowe z szansami powodzenia podobnymi do możności spotkania cnotliwej prostytutki, czy żywego trupa, to według nich bezdyskusyjne symbole narodowej mądrości i bohaterstwa, godne „Gwiazdy Wytrwałości”. Jedynie taki punkt widzenia jest uprawniony, każdy inny to tchórzliwe zaprzaństwo. Czasy PRL-u miały swój specyficzny koloryt, żyliśmy - jak to się pieszczotliwie mówiło - w „najweselszym baraku obozu”. Była to wierutna bzdura, wymyślona w interesie właścicieli PRL-u oraz ludzi ich służb. Służyła jako psychologiczny wentyl, kojący nasze megalomańskie kompleksy. Wiadomo „My” nie „pepiki”, czy inne zestrachane demoludy zza żelaznej kurtyny. Gwoli ścisłości, mężczyźni odbywający wówczas obowiązkową służbę wojskową przysięgali: „Stać nieugięcie na straży władzy ludowej i w braterskim przymierzu z Armią Radziecką bronić PRL przed zakusami imperializmu”! Czy pokolenie moich rówieśników składających ową przysięgę to zdrajcy? Dość dużo nas jeszcze żyje, szczęśliwie pewnie już nie nazbyt długo. Ryszard Ożóg P.S. Życzę Państwu zdrowych Świąt i dużo radosnego uśmiechu.
|