Karolina
Poznał ją w drugiej połowie lipca 1992 r. na trzy tygodnie przed wyjazdem do kraju. Tego wieczora siedział przy barze nocnego klubu „21”, bezmyślnie wpatrując się w tańczące pary. Ostatni raz był tu półtora roku temu. Zmienił się właściciel, wystrój sali i bywalcy. Myślami był już w Polsce. Dziewczyna siedząca przy barze obok niego wyjęła z torebki papierosy. Odruchowo sięgnął po zapalniczkę. Zaciągnęła się, nie patrząc w jego stronę. Nie wykrztusiła z siebie nawet słowa dziękuję. To skłoniło go do przerwania własnych rozważań i przyjrzenia się jej dokładnie. Wiekiem, tak jak i on, odbiegała od reszty obecnych na sali dwudziestolatków. Miała około 33-35 lat. Brunatne farbowane włosy, ścięte „a la Liza Minnelli”, nie pasowały do niebiesko-zielonkawych oczu. Obcisła w pasie fioletowa sukienka, zakończona kloszowo, przykrywała długie zgrabne nogi tylko do połowy łydki. Rzucił mu się w oczy brak jakiejkolwiek biżuterii i bardzo staranny makijaż. Nie kontrolowała swoich rąk. Drżały, tarmosiły serwetkę, potargały pudełko z zapałkami i rozgniatały co chwila na proszek „słone paluszki”. Ma problem, z którym nie może sobie poradzić, pomyślał i wrócił do swoich myśli.
Po paru minutach milczenia całkiem niespodziewanie spytała:
- Czy możesz mnie podrzucić do domu, to niedaleko? Mój stary samochód psuje się od czasu do czasu.
Obejrzał się za siebie, by mieć pewność, że słowa te są skierowane do niego. Nie było wątpliwości, siedzieli przy barze sami. Skinął głową na znak zgody, po czym ruszył w stronę wyjścia. Podobała mu się. Dlatego, jak tylko ruszyli, zaczął bez pytania mówić o swoim planowanym wyjeździe, tęsknocie za żoną i dziećmi. Był to jego stały numer, który stosował w Chicago zawsze wtedy, kiedy znalazł się w towarzystwie atrakcyjnej dziewczyny. Zmniejszał w ten sposób do minimum swoje szanse na jakikolwiek niebezpieczny związek z płcią piękną.
Milczała całą drogę. Po paru minutach byli na miejscu. Wysiadła, nie patrząc w jego stronę. Wydawało mu się, że powiedziała dziękuję, ale trzask zamykanych drzwi zagłuszył słowa. Ponieważ wzrok zawsze miał lepszy od słuchu, zdążył zauważyć w jej oczach łzy. Musiałem tą swoją gadaniną trafić w czułe miejsce, pomyślał, przyglądając się znikającej w bramie dziewczynie. Zaintrygowała go.
Tydzień później poszedł z premedytacja do tego samego klubu licząc, że ją spotka. Nie mylił się. Siedziała przy barze.
- Mam na imię Karolina - powiedziała na przywitane. - Muszę z tobą porozmawiać, ale tutaj jest zbyt głośno. Chodźmy do mnie.
Zgodził się pod warunkiem, że nie skończy rozpoczętego kolejnego drinka. W tym dniu jej samochód był sprawny.
Mieszkała w małej kawalerce. Siedzieli w milczeniu pijąc screwdriver (czysta z sokiem pomarańczowym i lodem). Przerwała milczenie, zadając głupie pytanie:
- No i co teraz?
- Nic, chciałaś ze mną porozmawiać. Czekam, jak będziesz gotowa.
- Skinęła głową.
- Czy naprawdę wyjeżdżasz za tydzień do kraju?
- Tak, 13 sierpnia. Nieciekawa data. Ale myślę, że dolecę.
- Ja przyleciałam trzynastego stycznia, półtora roku temu.
- Kiedy wracasz?
Rozpłakała się. Podkurczyła nogi na wersalce, kryjąc głowę w fałdach długiej spódnicy.
- Boisz się wracać? A może nie masz do kogo?
- Jestem bliska obłędu, muszę z kimś porozmawiać, muszę to wyrzucić z siebie.
Myślałam o samobójstwie, ale nie potrafię tego zrobić - wyrecytowała jednym tchem.
- Może to głupie co powiem, ale może powinnaś porozmawiać z psychologiem.
Grymas przebiegł przez jej twarz.
- Z psychologiem? Sama nim jestem.
- Czego oczekujesz ode mnie?
- Niczego. Przepraszam, chcę, żebyś mnie wysłuchał.
Milczał, czekając na dalsze wynurzenia.
- Znajomi mówią, że mam tylko jedną zaletę - potrafię słuchać.
Musi być w tym coś z prawdy, pomyślał. Ale skąd ona o tym wiedziała?
- Przyjechałam jak większość, zarobić trochę pieniędzy. Razem z mężem zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jak ja pojadę. Wiesz dobrze, że bawiąc dziecko lub opiekując się babcią albo dziadkiem, można zarobić często więcej niż „na sprzątaniu”. Zostawiłam w domu 3-letnie dziecko. Rozłąka miała trwać tylko jeden rok. Znałam trochę angielski, to pomogło mi dostać niezłą pracę. Opieka nad 88-letnim dziadkiem. Praca na pełny zegar, 7 dni w tygodniu. Co drugi tydzień miałam „wychodne”, i to tylko na 24 godziny. Półtorej godziny zajmował mi dojazd w jedną stronę do Chicago. Co mogłam zrobić z resztą czasu? Zwiedzać miasto, wysłać paczkę do Polski, zobaczyć parę sklepów - to wszystko. Po trzech miesiącach miałam już dość Ameryki. Spragniona byłam kontaktu z ludźmi. Dziadek był prawie głuchy, rozmawiałam więc na głos sama ze sobą. Po siedmiu miesiącach izolacji od świata spotkałam przypadkowo w parku rodaczkę, która opiekowała się w pobliskim domu żydowskim dzieckiem. Zaprosiła mnie do siebie na party urodzinowe. O mało nie oszalałam ze szczęścia. W dniu imprezy miałam popołudnie wolne od pracy. Nareszcie będę mogła porozmawiać z ludźmi! Czas płynął wolno. Liczyłam dni i godziny. Na przyjęciu było około dwunastu osób, wszyscy „wakacjusze”. Alkohol, tańce, „długie Polaków rozmowy”. Sama nie wiem, jak się to stało, że resztę nocy spędziłam z „Beczem”. By miły, czuły i dowcipny. Spotykałam się z nim potem co dwa tygodnie. W pozostałe dni dzwonił do mnie wieczorami. Czas, jaki pozostał mi do powrotu, biegł teraz szybciej. Na dwa miesiące przed moim planowanym wyjazdem do kraju "Becz" znikł. Znajomym powiedział, że szuka go urząd imigracyjny. Od tego czasu nie zadzwonił. Przyjęłam to wyjątkowo spokojnie. Cieszyłam się, że wracam i zobaczę mojego syna. Miałam już kupione bilety do Polski, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży. Panika i rozpacz to niewystarczające słowa, aby opisać mój stan ducha. Przełożyłam swój wyjazd do Polski. Już nie pamiętam, jaki powód podałam mężowi. Potrzebowałam prawie miesiąca, aby się trochę otrząsnąć z traumy i pójść do lekarza. Ta zwłoka zadecydowała o reszcie mojego życia. Na usunięcie ciąży było już za późno. Byłam bliska obłędu. A może zwariowałam? Nikomu ze znajomych nie powiedziałam ani słowa. Bałam się, że wiadomość o tym, co się stało, dotrze do mojej rodziny w kraju. Zmieniłam pracę. Udało mi się ukrywać ciążę przed pracodawcą do ósmego miesiąca, zanim mnie wyrzucili. Urodziłam chłopczyka w szpitalu miejskim. Teraz się przed nimi ukrywam. Winna im jestem za ten pobyt ponad tysiąc dolarów.
Ktoś zapukał do drzwi. Karolina podniosła się szybko.
- To moja meksykańska sąsiadka. Zajmuje się dzieckiem, kiedy idę do pracy lub wychodzę z domu.
W drzwiach pojawiła się starsza kobieta, trzymając w koszyku dwumiesięczne dziecko.
- Muszę go wykąpać. Idź już - powiedziała stanowczym głosem. - Może się jeszcze zobaczymy. Telefonu nie mam.
- Może - stwierdził bez przekonania pamiętając, że za pięć dni wylatuje do kraju.
Od tego czasu nie spotkał jej. Trzy tygodnie później wrócił do Chicago, tym razem już z całą swoją rodziną. Próbowali ją odnaleźć. Bezskutecznie. Zmieniła miejsce zamieszkania.
Zbigniew Stós
Styczeń 1993 r.
P.S. Dwa dni temu żona opowiedziała mi, zasłyszaną przed kilkoma dniami w jednej z chicagowskich rozgłośni radiowych, historię dziewczyny, która po urodzeniu dziecka w podobnych okolicznościach jak opisałem powyżej, zdecydowała się oddać dziecko do adopcji. Po paru tygodniach opamiętała się i teraz próbuje bezskutecznie je odzyskać. Czyżby Karolina?