Historia magistra vitae non est
(Andre Tabeau)
2022-03-03
Historia magistra vitae non est To nie jest walka między Rosją i Ukrainą, to mniej narracyjnie reaktywowana, ideologiczna debata między „Wschodem” i „Zachodem”. Jak to często bywa, jest to walka między bogatymi i biednymi. Twierdzenie Carla von Clausewitza, że wojna jest „tylko kontynuacją polityki innymi środkami”, powinno brzmieć: „Wojna jest jedynie kontynuacją ekonomii innymi środkami”. Jak dobrze wiadomo, teoria klasycznej ekonomii i liberalizmu ekonomicznego Adama Smitha miała nieco ponad pół wieku, kiedy Clausewitz napisał swoje wersy w książce Vom Kriege. Raczej ideologiczne ekscesy Smitha, już pod hasłem egalite, liberte, fraternite, skłoniły burżuazję do kapitalizacji. Francuska rewolucja została jedynie zinstrumentalizowana do wyższych ekonomicznych celów. Pewne jest, że prymat polityki był już wtedy przestarzały, a jej gwałtownie słabnący wpływ z pewnością nie jest rozwojem XXI wieku, jak uważa wielu współczesnych myślicieli. Siła społeczno-polityczna rynków finansowych jest od dawna niekwestionowana. Neoliberalną retorykę, że kapitał jest nieśmiałym jeleniem, trudno prześcignąć w arogancji, czy aby już dawno nie stał się prawdziwym dzikiem? Kiedy Marx i Engels hiperbolicznie ostrzegali przed takim rozwojem sytuacji w „Manifeście Komunistycznym”, zarówno ich przeciwnicy, jak i zwolennicy ignorowali to z uśmiechem. Nie ma większego znaczenia, że Marx i Engels nie mogli zaproponować sensownej alternatywy. Lansowana przez lata wypaczona dogmatyka wzrostu, ze swoją ekonomiczną użytecznością wszelkich dóbr materialnych i niematerialnych, promowała nowoczesny projekt społeczeństwa z bolesną szkodą dla większości. „Demokracja zgodna z rynkiem” od dawna jest rzeczywistością i nie jest już zabawną anegdotą kosztem byłej kanclerz Niemiec. Nie ulega wątpliwości, że kapitalistyczna forma gospodarki przyniosła ogromny postęp w XIX i XX wieku, demokratyzację społeczeństwa, liberalny system prawny oraz wszechstronną opiekę zdrowotną i społeczną. Ale w tym samym czasie ten system gospodarczy sprzedawał i nadal sprzedaje wszystkie cywilizacyjne osiągnięcia w pośredniej proporcji do swojego ukierunkowanego na wzrost rozwoju. Konsumuje własne założenia, co słusznie zauważył niedawno socjolog Harald Welzer. Zwłaszcza jeśli chodzi o zasoby i kwestię ekologiczną. Wojenną agresję na Ukrainę Putin usiłuje legitymizować argumentem geopolitycznym. UE i NATO potępiają atak, używając dobrze znanych, wzniosłych humanistycznych sformułowań. Czy obydwa podejścia nie mogą być taktowane jako swoisty kamuflaż rzeczywistości? Czy nie może być tak, że za obydwoma aktami kryją się odmienne postawy i zgoła te same cele? Czy byłoby absurdalne, aby identyfikować ten konflikt jako… kolejny konflikt między bogatymi i biednymi? I to nie w założeniu fasadowo „bogatej”, nacjonalnej „Wielkiej Rosji” przeciwko biednej „nacjonalnej” Ukrainie, ale w sensie walki globalnego kapitału finansowego występującego przeciw obywatelom pragnącym demokratycznej wolności. Czy wyda się to lewacko spiskowe, gdy zastanowimy się czy, aby nie istnieje związek między rzekomo różnymi okolicznościami? Mianowicie między tym, że rosyjscy oligarchowie, jako bliscy przyjaciele Putina, od lat dokonywali politycznej redystrybucji od biednych do bogatych, jednocześnie ukraińscy oligarchowie rzucają rękawicę swojemu „niekonwencjonalnemu” prezydentowi, a zachodnie rządy są konfrontowane z coraz ostrzejszą krytyką kapitalizmu i krytyką ich starej i neo-imperialistycznej polityki gospodarczej, która prowadziła i nadal prowadzi do globalnej migracji i katastrof klimatycznych. Chciałoby się w tutaj w poszukiwaniu odpowiedzi oprzeć na frazie historia magistra vitae est. Ale jak to często bywa, historia po prostu się powtarza. Czy ktoś jeszcze pamięta współpracę kapitału finansowego z Hitlerem, który pod pretekstem obrony przed bolszewizacją Europy podpalił świat? Albo dla „równowagi” ekspansje komunizmu na zachód, by zaprowadzać sowiecki porządek i „dyktaturę proletariatu”, w której proletariat miał tyle do gadania co „Żyd w getcie”. Jedno jest pewne, obecnej hipokryzji - po obu stronach spektrum politycznego i społecznego – nie da się prześcignąć. Ilustruje to pierwszy z brzegu przykład, kiedy Putin przedstawił się jako zwiastun pokoju w konflikcie w Górskim Karabachu w 2020 roku. Po tygodniach walk, z tysiącami ofiar śmiertelnych, było jasne, że wspiera on zwycięską stronę dla swoich potrzeb. Ciekawe ilu światłych obywateli „wolnego świata” w ogóle wiedziało, czym tak naprawdę jest Kaukaz? Tych z humanistycznym wykształceniem prawdopodobnie niepokoiło tylko pytanie, czy Górski Karabach jest pasmem górskim, do którego przykuty był Prometeusz? Czy trzeba szczegółowo wspominać o latach wojen czeczeńskich, konfliktach w Gruzji, czy wreszcie krwawą dyktaturę w Rosji z likwidacją praw obywatelskich, politycznymi mordami na niespotykaną skalę z towarzyszącą jej przymilną aprobatą Zachodu. To się nie działo na Marsie, świat i wielcy tego świata o tym nie wiedzieli, popijając bruderszafty z kremlowskim satrapą i przyjmując go jak cara na salonach? Wszelkie głosy krytyczne wobec dyktatora zbywane były zajęczą trwogą i milczeniem. Pomimo rozlegających się uzasadnionych ataków na Putina, nie można też zapominać, że większość konfliktów w imię praw człowieka była bezpośrednio i pośrednio współtworzona przez zachodnią światową policję. Świadczy o tym choćby wojna syryjska, zainicjowana przez Obamę i „wytwornie” zakończona przez Putina. W tej katastrofie humanitarnej, w której zginęło już ponad 600 000 osób i prawie 7 000 000 przesiedlono, kolektywne oburzenie międzynarodowe, wyrazy solidarności i empatii międzyludzkiej były krótkotrwałe i niezbyt intensywne, a strach się szybko rozproszył. Ukraina jest europejskim sąsiadem UE i NATO, stąd strach jest o wiele bardziej konkretny, chociaż po zajęciu Krymu w 2014 roku „szału nie było”. Czy świat się nagle obudził, bo strach zapukał do drzwi? Polski rząd, który do niedawna niewzruszenie pozwalał uchodźcom syryjskim i afgańskim na śmierć z głodu i zamarznięcia na swoich granicach, teraz otwiera granice i oferuje uchodźcom bezpłatne pociągi w całym kraju. Pomocni ludzie stoją kilometrami w korkach, aby podwieźć uciekinierów. A zaopatrzenie w żywność wzrasta w nieznanym dotąd stopniu. Dobrze, że większość Ukraińców jest biała i przynajmniej na zachodzie kraju wyznaje właściwą religię. Jakże satysfakcjonujące jest to, że globalne sieci społecznościowe i szeroki zasięg mediów wydają się kończyć na granicy euroazjatyckiej. Jakie to korzystne, że zapłakane kobiety z dziećmi na rękach nie noszą chust, a osoby potrafiące czytać nie piszą od prawej do lewej. Co by było, gdyby obrazy rozdartych na strzępy ciał dzieci syryjskich na ulicach Damaszku i Aleppo docierały do nas codziennie? Kiedy nasze zglobalizowane, uparte głowy w końcu zdadzą sobie sprawę, że wojna od dawna jest globalna i stale obecna, a bliskość przestrzenna nie odgrywa żadnej roli? To znaczy odgrywa, bo „niech na całym świecie wojna byle nasza wieś spokojna”. Czy wtedy, gdy budowalibyśmy mur wokół Europy i setki ludzi każdego dnia tonęło w naszym wakacyjnym morzu, to to nie byli ludzie? Obawiam się, że istotnie tak – to nie byli ludzie. Teraz mamy Putina, jako nowe wcielenie diabła par excellence, na którego możemy wskazywać naszymi „cywilizowanymi”, otyłymi palcami, aby nie musieć przyznawać się do odpowiedzialności i pozwolić, by kwestia prawdziwej przyczyny i winy czmychnęła w pierwszej kolejności. Ograniczając się do historii współczesnej, bez większego trudu przedstawić można listę wielce praktycznych „kozłów ofiarnych”, takich jak: Hitler, Stalin, Pinochet, Hussein, Bin Laden i Assad. Kto wyhodował te potwory i dlaczego się ich w ogóle pozbywać, skoro są tak przydatne? Czy takie obrazoburcze pytanie i ilustracja sedna problemu nie psują zakłamanego wizerunku, burząc wtłaczane nam do głów mity. Może... nie powinno się tak bezkompromisowo na to patrzeć? Ale nie ma co do tego wątpliwości, że zachodni homo oeconomicus potrzebuje fikcji państwa narodowego, narracji romantyzowanego ludu i przekonania, że tylko ich kultura jest właściwa, by utrzymać neoliberalny status quo. Byle się nie przyznać, że dobrobyt już dawno nie jest społeczny, coraz mniej demokratyczny i powrót do dobra wspólnego nie jest już dobrem politycznym. „Po nas choćby potop”, to łagodne określenie w tym kontekście. Powinno ono brzmieć: „Jesteśmy potopem”… Andre Tabeau
|