Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!
(Okiem Zofii Mantyki)
2022-11-11
Okiem Zofii Mantyki Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz! Polacy urodzeni w PRL-u nie mogli nie znać „Roty” Marii Konopnickiej, właśnie takich wierszy musieli się uczyć na pamięć. Rota była jak święta ikona, ale z pikantnymi szczegółami z życia poetki, już tak dobrze nie było. Autorkę „Roty” nadal wspomina się raczej niechętnie, gdyż jej postać pasuje – tfu, za przeproszeniem – do „Gazety Wyborczej”, a nie „Naszego Dziennika”. Jako dziecko sybiraków zza Buga, urodzone na „ziemiach odzyskanych”, zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego mam nie lubić Niemców, a lubić Rosjan. Podczas zabawy w wojnę, nikt z nas nie chciał być Niemcem, ani tym bardziej Rosjaninem. Pamiętam książki o Kubusiu Puchatku, których autorem był A.A. Milne, wydane w niemieckiej wersji „Pu der Bär”, a zwłaszcza przesympatyczne ilustracje. Później dostałem takie książki w tłumaczeniu Ireny Tuwim. „- Chodź, Kubusiu. - A dokąd idziemy Krzysiu? - Donikąd. – O, to jest jedno z moich ulubionych miejsc”. Ten cytat towarzyszył mi i później przy moich licznych przeprowadzkach. Wysiedleni na „dziki zachód” Polacy byli imigrantami w „nowej Polsce”, nie czuli się tam „u siebie”, a miało to być ich ulubione miejsce. A jak żyje Polonia poza granicami Polski, jak się tam Polacy odnajdują? Czy jest to ich ulubione miejsce, czy też może większość z nich stanowi „gorszy sort”, ludzi drugiej kategorii? Czy „miejscowi” traktują ich podobnie miło, jak u nas traktuje się tzw. „Rumunów”? Pamiętam figlarne sytuacje, kiedy spotykając Polaków mieszkających na „Zachodzie”, byłem przez nich szeptem instruowany, by broń Boże nie mówić po polsku, bo… będziemy gorzej postrzegani. Czy istotnie lepiej się do tej narodowości na świecie nie przyznawać? Nie mogłem wówczas pojąć, gdzie też wyparowała nasza patriotyczna duma z butną frazą: „nie będzie Niemiec, (…) Anglik czy jakiś Norweg - pluł nam w twarz”! Czy faktycznie Polaków prawie nikt nie lubi, za nasze wzajemne relacje, kłótliwość oraz rytualny, opresyjny i naskórkowy katolicyzm na pokaz? Niektórzy Polacy mieszkający za granicą mają znakomite, doskonale wypracowane recepty na nasze problemy w Polsce. Przypominają lekarzy leczących ludzi przez telefon i księży grzmiących jak należy żyć w małżeństwie. Można czasem odnieść fascynujące wrażenie, że największymi polskimi patriotami są ci, którzy… z Polski wyjechali. Oni nie wracają do kraju tylko dlatego, że… z daleka lepiej widać. A widać, jak bardzo chcą, aby „Polska była wielka, rosła w siłę i ludzie żyli dostatniej”. Kubuś Puchatek mawiał: „Czasami trzeba zrobić Nic, żeby stało się naprawdę Coś. Niektórzy mówią, że nie da się nic zrobić, ale ja robię Nic każdego dnia, a zwłaszcza wtedy, kiedy akurat wieje”. Nie wiedzieć czemu, przypomniałem sobie ten cytat z moich dziecinnych książek. Lansowana obecnie w Polsce teza brzmi następująco: „Nie wolno cieszyć się z niczego dobrego, co spotyka Polskę dotąd, dokąd Polska nie jest stuprocentowo niezależna, niezawisła i oddzielona od sąsiadów, a każdy, kto cieszy się z czegokolwiek dobrego, co nas spotyka w związku z sąsiadami, ten jest luksemburgistą! Kto czuje się czymś więcej niż tylko Polakiem, jest zdrajcą, a każdy, kto jest nie tylko Polakiem, ten… nie jest Polakiem!”. Nieodżałowany Kisiel zapytałby niedbale: „Zgadnij koteczku” czyje to poglądy? To słowa „genialnego stratega”, który obok luksemburgizmu wplata w przemówienia jeszcze trudniejsze wyrazy, takie jak: imposybilizm, kondominium, czy ojkofobia. Dzięki tym znakomitym, zrozumiale niezrozumiałym określeniom, słuchacze i wyznawcy doznają niemal mistycznych wzruszeń. Straszeni wszystkim co obce i europejskie dowiadują się, że polskie kobiety to wyuzdane wszetecznice, które dlatego „nie rodzą dzieci, bo… przed dwudziestym piątym rokiem życia mocno dają w szyję”. To jest taki polski środek antykoncepcyjny, może i nie najtańszy, ale jaki skuteczny! Niestety polskie kobiety są źródłem wszelkiego zła i nie wiedzieć czemu tak dużo im jeszcze wolno? Wredna Konopnicka zapewne znowu zjadliwie chichocze zza grobu. Wprowadzanie do szkół tradycyjnych cnót niewieścich ma być panaceum na rozbujane feministyczne fanaberie. Kształcenie dzieci, oparte o patriarchalny wzorzec Polaka, którego powinnością i największym szczęściem jest bohaterska śmierć za Ojczyznę, to misja „czarnkowej” szkoły. Formatowani i indoktrynowani uczniowie dowiedzą się takoż o niecnych zamiarach Ottona III, gdy w Gnieźnie obdarował był Bolesława Chrobrego kopią włóczni św. Maurycego. Ten bezecny piekielnik już w 1000 roku bredził o… zjednoczonym, uniwersalistycznym imperium złożonym z Germanii, Galii, Italii i Sclavinii (Słowiańszczyzny). Jako żywo przypomina to dzisiejszą Unię Europejską, która tak okrutnie nas doświadcza. Obraca Polskę w ruinę, gwałci naszą narodową substancję i zniewala naród. Polacy kultywując niezłomnych bohaterów, budują ławki niepodległości i pomniki sławiące wojenne ofiary. Mało kto pochwalić się może tak olbrzymią ilością przegranych powstań, w których hurtowo ginęli niezłomni patrioci. Klęski to – rzec można - nasz znak firmowy. Polscy wielbiciele prozy Sienkiewicza i romantycznej poezji nie tolerują pacyfistycznych postaw. Sanacyjny minister Józef Beck określił sprawę jasno: „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę”. Literatura i filmy pokroju: „Na Zachodzie bez zmian”, „Paragraf 22”, czy „Przygody dobrego wojaka Szwejka” to dla prawdziwych Polaków obrzydliwy, lewacki bełkot i chłam. Takie tchórzowskie mrzonki przeznaczone są dla figur, które – jak to plastycznie ujął „genialny strateg” – „do wpół do szóstej byli mężczyznami, a teraz są kobietami”. U nas w Brzesku, podczas odsłonięcia i „rozświetlenia” patriotycznego muralu na Słotwinie, można było namacalnie odczuć naszą wielkość. Okazały mural ma 400 metrów powierzchni, co gwarantuje… pełnię szczęścia. Wiadomo, mural ma być monumentalny, na skalę naszych oczekiwań i możliwości. „My otwieramy nim oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Wzniosłe spektakle są igrzyskami z sanacyjnymi sloganami, zgrabnie putynizującymi kraj. Towarzyszące nam plugawe, jątrzące kłamstwa, jakoby wartość naszych obligacji spadała na łeb na szyję, a inflacja szybowała niczym orzeł bielik, nie zmącą sukcesu biało-czerwonej drużyny. Prezes NBP zapewniał, iż mamy tak silną złotówkę, że drżyjcie narody, zatem inaczej być nie może! Sąsiad, który uwielbia patriotyczne eventy jest przekonany, że jesteśmy w sytuacji - „jak nigdy dotąd”! Nareszcie z Polski nikt nie będzie emigrował, przeciwnie – tylko patrzeć, a ruszy wielka lawina powrotów Polaków, którzy podziwiają efekty „dobrej zmiany”. Jego zdaniem trzeba jak najszybciej wyrwać się z brudnych łap Unii Europejskiej i strefy Schengen. Dumni Polacy pazernym Niemcom nie plują w twarz, mają jednak moralne prawo, by besztać ich przy każdej sposobności. Nasza dyplomacja jest zero-jedynkowa i bardzo dobrze – bo nikt nam nie wmówi, że „białe jest białe, a czarne jest czarne”. Kiedy gamoniowate fryce zmiękną, to jak Albrecht Hohenzollern przyjdą na kolanach, złożą stosowny hołd i należne reparacje. Gwoli ścisłości, te pieniądze nie są nam wcale do szczęścia potrzebne, podobnie jak i zgniłe unijne ochłapy, bo Polak potrafi i – jak zawsze bywało – świetnie damy sobie radę sami. Spoko, chodzi przecież tylko o to, by się trochę podroczyć. Tacy jesteśmy jajcarze. Ryszard Ożóg
|