Czasy się zmieniają i teraz mamy stand-upy i pogawędki z botem
(Okiem Zofii Mantyki)
2023-11-30
Okiem Zofii Mantyki Czasy się zmieniają i teraz mamy stand-upy i pogawędki z botem  W sobotnie popołudnie - jak przystało na boomera z sekcji archeo – tuptałem sobie nieśpiesznie, kontemplując uroki okolic Brzeska. Wtem zaterkotała „komórka” - dzwonił sąsiad i zapytał, czy wybiorę się do RCKB na kulturalną rozrywkę. Jednym z występujących komików miał być Tomasz Olbratowski, zatem łatwo dałem się zwabić. Sąsiad - wytrawny wędkarz - zanęcił fachowo i ni stąd, ni zowąd znalazłem się w sieci stand-upu. Nie ma co owijać w bawełnę, na spektaklu miałem mieszane uczucia i czułem się jak owinięty w bawełnę. Felietony Olbratowskiego, dziennikarza RMF, to nie lada gratka, a jego cięty dowcip jest tym „co tygrysy lubią najbardziej”. Niestety ów występ to był raczej występek, w którym trzech kolesiów wulgarnie bawiło publiczność i momentami „momenty były” jak w knajackiej spelunie. Padające na scenie obsceniczne słowa stanowić miały wartość samą w sobie. Czułem się nieswojo, bo było nie było, cała trójka to skądinąd inteligentni ludzie o dobrej dykcji i emisji głosu, dzięki czemu żadnego bluzgu nie sposób było nie usłyszeć. Serwowany ubaw przypominał rasowego psa, rasy mniej więcej mieszanej, ot taki psikus skrzyżowania doga z ulicznym kundlem. Miczurin, Łysenko czy Demichow cmokaliby z uznaniem. Pozostając w kynologicznej estetyce, pies nie musi być specjalnie piękny, byle był jako tako mądry. Uroda spektaklu nie była nachalna i mądrość miała się do piękna tak, jak pornograf odnosi się do miłości. Autorzy buduarowych wulgaryzmów, nie mając nic oryginalnego do powiedzenia myślą, że mają coś do powiedzenia, bo mówią… „o tym”. Tematyka rozporkowa i brak hamulców to przepis jak zostać stand-upowcem? Stand-up pochodzi z Ameryki, mają tam kluby, w których co wieczór można cieszyć ucho i oko takimi produktami. Ta forma artystycznej wypowiedzi to monologi z grą słów mającą rodzić skojarzenia, jak u przysłowiowego górala, któremu wszystko się z jednym kojarzy. Utalentowani goście pokroju Olbratowskiego, Wojewódzkiego, Rejenta, Adamczyka i długo by ich wymieniać, robią co robią, w końcu… petunia non olet. Umiejętności dyskursu ludycznego rozmieniają na drobne, a właściwie na grube. Inna sprawa, że komikom – i sam z tego korzystam – niczym błaznom na królewskich dworach, ponoć wolno więcej i mogą głosić najbardziej brutalną prawdę, byle nie przekraczać linii oddzielającej cywilizację od dzikości. Na rzeczonym spektaklu nabijali się z nabijającego kabzę disco-polowca Zenka. Chałtura różne oblicza ma i przytykał kocioł garnkowi. Przypomniałem sobie mój felieton „PRL-bis” z 2013 roku (czytaj ») o ówczesnym życiu kulturalnym. Przez minioną dekadę nastąpiła dotkliwa poprawa. Czytelnictwo spada na łeb na szyję, a najchętniej oglądane programy to produkcje w rodzaju: „Rolnik szuka żony” czy „Love Island. Wyspa Miłości”. Oglądanie obnażonych, obrażonych panienek, które zrywają partnerów jak świeże wiśnie, nie powoduje ziewania widzów i o to chodzi. Współczesne kabarety posługujące się językiem ulicy brzmią swojsko i przyjaźnie. Tu nikt nie pomyli knykcia z kłykciem, a dialogi o seksie, polityce, celebrytach i Kościele, poparte są wszechwiedzą z internetu i telewizji. Dla podniesienia oglądalności „artyści” pną się zawrotnie w dół. Żyjemy w czasach, gdy ludzie noszą wykształcenie w kieszeni od kamizelki, mają tam bowiem więcej miejsca niż w głowie. Liczy się szpan i zawartość portfela, stąd rozrywka jest jaka jest. Lansowana „kultura” ma tyle wspólnego z kulturą, ile… freak fight ze sportem. W nowocześnie urządzanych „inteligentnych domach” coraz mniej inteligentnych ludzi. Któż by sobie zawracał głowę aforyzmami znakomitych satyryków. Choćby takich jak Karl Kraus, twórca wiedeńskiej szkoły eseju, autor „Ostatnich dni ludzkości”, który już przed stu laty dostrzegał zbliżający się zmierzch europejskiej cywilizacji. Jego poglądy korespondowały z najlepszą pacyfistyczną powieścią tamtych lat – „Przygodami dobrego wojaka Szwejka”. Nawiasem pisząc, niejaki Karel Schwarzenberg – były czeski minister spraw zagranicznych, potomek jednego z najbardziej znanych europejskich rodów – powiedział kiedyś: „Mój ojciec powtarzał, że jeszcze Polska nie zginęła, ale każde jej pokolenie mocno na to pracuje”. Można postawić pytanie – no dobra, ale jak to się ma do rozrywki, która nas bawi? A no niby nijak. Czesi są społeczeństwem, które w Europie czyta najwięcej, ale… i oni mają swojego Miloša Čermáka i Lud'ka Staňka. Stand-upowe bluzgi to znaki czasów. Czy to są współczesne protest songi i język kultury buntu? Amerykańska „nowa” kultura jak gejzer wybija z szamba i zalewa stare kultury na całym świecie. Pretensjonalny chłam i blichtr okraszony - wpisanym w konwencję - szpanerskim prostactwem uwodzi. „Talk-show”, „Familiady”, „Koła Fortuny” i inne „Walentynki” dopadają nas na każdym kroku. Listopad minął na wskroś nowocześnie. W „Andrzejki” wosk przez klucz leje się już rzadko, bo to takie prowincjonalne. „Halloween” to rozumiem. Wiadomo – ekscytujący, amerykański sznyt. Przeżyliśmy szalony Black Friday, czyli piątek po Dniu Dziękczynienia i tylko patrzeć, a zamiast świętomarcińskich rogali i gęsiny, będziemy nad Wisłą zażerać soczystego indyka. Pożera nas poza pozorów w świecie zdominowanym przez błyskotliwe nowinki. No cóż - „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. Mentalnie zbliżamy się do bajek robotów z „Cyberiady” Lema. Sztuczna inteligencja już nie puka, ale brutalnie wali w drzwi i odmóżdża. To wprawdzie tylko kolejne narzędzie, które stworzyła ludzka inteligencja, więc może nic groźnego, ale… nie ma ale. Lwia część konsumentów odbiera nowości jak poczciwi Indianie i korzysta jak małpa z brzytwy, a nie jest to „brzytwa Ockhama”. Niektórzy młodzi ludzie mają kłopot z odczytaniem zegara kołowego. Zaawansowane modele językowe jak słynny już ChatGPT mogą mieć szeroki zakres zastosowań w nauce, technologiach tudzież rozrywce. Wspaniale, przy założeniu, że to pies kręci ogonem, a nie ogon psem. Czy w fascynacji nowymi technologiami nie ulegamy otępieniu? Ale… dość smętnego mantyczenia i poszukiwania kultury w kulturze, przejdźmy do życia tu i teraz. Czy nowa minister kultury, aktorka promująca „wierność małżeńską” zdąży uratować kulturę? Ruchawki w Warszawie dają znać i u nas. My też potrafimy „trzymać kieszenie w rękach”, zamiast ręce w kieszeniach. Czy biuro poselskie z rogu Mickiewicza i Okocimskiej, które wrosło w krajobraz miasta znika? Miasto na swój sposób rośnie i pięknieje, ale centrum gaśnie i umiera. Znikają księgarnie, sklepiki, zwija się gastronomia. Restauracje robią bokami, a przed stypą ratują je… stypy, bo i wesel coraz mniej. Nawet apteki, pomimo lekomanii i „darmowych leków”, padają jak kasy biletowe w odnowionych dworcach. Mamy za to McDonald's i niebawem KFC, a co! To dumny powód do dumy i efekt prawa Kopernika-Greshama. Zdaniem sąsiada: „Główną zaletą barów fastfoodowych jest zwiększenie ilości oczek toaletowych w mieście”. Minęły okropne czasy, kiedy nie mieliśmy piłkarskich tuzów grających w najlepszych klubach Europy i kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo oraz wicemistrzostwo olimpijskie, a także dwukrotnie trzecie miejsce w mundialach. Teraz „niezwyciężone barwy biało-czerwone” rywalizują w barażach z drużyną klasyfikowaną między Gambią a Togo. Czy to taki piłkarski stand-up i występy mistrzów przejął celebrycki ersatz? Łza się w oku kręci na samo wspomnienie wspomnień. Ryszard Ożóg
|