Żyjemy w epoce przedwojennej?
(Okiem Zofii Mantyki)
2024-05-14
Okiem Zofii Mantyki Żyjemy w epoce przedwojennej? Tak sympatycznie nasze położenie określić raczył, miłościwie panujący pan premier. Przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych – poseł Kowal – kuje żelazo, póki gorące i troskliwie dodaje: „skończyła się nasza belle époque… idą czasy wojny”. Czy to pukanie w niemalowane drewno? Znając gaworzenie polityków, można by machnąć na nich ręką, gdyby nie fakt, że fakty zdają się sugerowany stan rzeczy potwierdzać. Jako człek wiekowy – wspominający z rozrzewnieniem piosenki „Skaldów” z nieodżałowanym Jackiem Zielińskim, który właśnie zakończył występy po tej stronie lustra – mogę mieć to gdzieś. Jednak natura upierdliwego dziadygi i umiarkowanego optymisty popycha do pytania – w jakiej kondycji jest nasz kraj w obliczu zagrożeń, które złowieszczo wieszczą nasi dzielni politycy? O tym, że politycy są dzielni, nikogo przekonywać nie trzeba, ćwiczyliśmy to przed wojną. Na moście granicznym w Kutach koło Zaleszczyk, kolejka przywódców narodu przypominała dzisiejsze rolnicze protesty. Uchodzącą elitę państwa z marszałkiem Rydzem-Śmigłym usiłował powstrzymać płk Ludwik Bociański, strzelając sobie w klatkę piersiową. „Możliwy jest każdy scenariusz i musimy mentalnie oswoić się z wojną” – to równie miłe słowa premiera. Mamy się oswoić, dobre sobie, a niby jak? Wiemy, jak wygląda infrastruktura na wypadek wojennego zagrożenia. Wygląda na to, że wcale nie wygląda. Gdzie procedury współpracy ze społeczeństwem, nie ma nawet stosownej ustawy! To, że jesteśmy „Silni, zwarci i gotowi”, że „Bóg, Honor, Ojczyzna” – wie każde dziecko. Jak to się skończyło… też. Nadal jesteśmy państwem z kartonu. Patriotyczne deklaracje to oręż parlamentarnych filipik i materiał na bogoojczyźniane kazania, łzawe batalistyczne filmy i murale sławiące ofiarność Polaków gotowych ginąć za… no właśnie, za co? Minister obrony powiedział: „Wiem, co budzi pytania, a czasem nawet frustrację u Polaków, w polskich domach. To sytuacja, gdy widzą młodych Ukraińców w wieku poborowym, w galeriach czy hotelach, w momencie, gdy jest pilna potrzeba, by do armii zgłosili się nowi rekruci”. A to ci dopiero heca. Tacy, którym wyprawa na front na pewno nie grozi pouczają, co w polskich domach ma wywoływać frustrację. Otóż gówno prawda, powody do frustracji to my mamy zupełnie inne. Nikogo o zdrowych zmysłach nie frustruje, że ktoś w jego wieku uciekł przed śmiercią, którą fundują mu możni tego świata. Politycy, schowani za ustawą chroniącą od poboru, pocieszają oburzonych Polaków, że ich odwaga będzie mogła niebawem zabłysnąć na wojennym firmamencie? Cóż za ulga! Pokażemy, że Polak potrafi pięknie ginąć, bo my to nie jacyś tam – za przeproszeniem – Chachłowie. Kochani przywódcy narodu, stan bezpieczeństwa w zakresie obrony cywilnej – jak przystało na państwo Króla Ubu – jest fatalny i to budzi frustrację. Niezależnie, którzy „mężowie stanu” dzierżą władzę, sytuacja się nie zmienia. Wam chodzi jedynie o władzę, fortunę i własne bezpieczeństwo. Uwodząc suwerena nacjonalistyczno-militarnym obłędem czy postmodernistycznymi mrzonkami, usiłujecie wepchnąć go w okopy swoich zwolenników. Sąsiad sarkastycznie obiecuje, że wpadnie w furię, gdy usłyszy, jak jakiś wychuchany raper, profesorski synalek Mata – czy inna bogini Księżyca „Luna” – córka keczupowego króla, reprezentująca nas na festiwalu Eurowizji – zacznie przekonywać, że… czas oddać krew za Ojczyznę. Obywatel powinien bronić kraju kosztem życia i fajnie, tylko… w imię czego? Od dziecka wbijane jest mu do głowy pojęcie patriotyzmu. Kogo i czyich interesów ma bronić? Kasty pasożytów na nim żerujących? Jeśli państwo nie zapewnia mu bezpieczeństwa, wydolnego systemu ochrony zdrowia, równości w działalności gospodarczej, równości na rynku pracy, to co to za państwo? Współczesny Polak to nie tkliwy Tolibowski, brodzący w białym garniturze po stawie, by zbierać nenufary. Jemu nie da się wmówić, że miłość Ojczyzny ma być ślepa. Łudzenie go kolorowym godłem i judzenie historyczną racją o ojcach, dziadach i ofiarach nie działa. Czy młodzi Polacy to bezideowi nihiliści? Nie! Oni widzą cyniczną obłudę „moralnych autorytetów”. Dla nich prawdziwą wartością jest ich życie i życie ich rodzin, a nie egzekwie, sławiące naiwniaków zwanych bohaterami. Sfrustrowani postawą młodych Ukraińców są pewnie Polacy posiadający – na wszelki wypadek – podwójne obywatelstwo czy też kupione lokum na południu Europy, wśród których artyści, biznesmeni i politycy to dominująca grupa. Aby było zabawniej, niektórzy zajmują ministerialne stanowiska. Nie mniej sfrustrowani mogą być patriotyczni przedstawiciele Polonii, uważający, że mają prawo pouczać i oceniać, bo u siebie… nie są u siebie i czują się może jak Sinti? Czy Polacy, którzy nie mieszkają w kraju i nie płacą tu podatków, powinni mieć prawa wyborcze? Jeśli kochają Polskę i chcą wpływać na nasz los, to dlaczego nie wracają, przecież granice nie są zamknięte? Łatwo być patriotą bez ponoszenia ryzyka udowadniania, że się nim jest. Na wojnie bohaterami bywają ci, których nikt by o to nie podejrzewał, a przywódcy i werbalni herosi nierzadko okazują się tchórzliwymi dupkami. Szymborska stwierdziła, że „jesteśmy tu tylko na chwilę i wiadomo jak to się skończy. Człowiek rodzi się na chwilę, a umiera na zawsze”. „Cywilizacja zachodnia” – cokolwiek to znaczy – uwierzyła, że pokój można zapewnić przez odstępstwo od wszelkiego wartościowania. To ma być recepta, żeby nie było wojen. Model świata, w którym nic nie jest lepsze, ani gorsze, czyli tzw. „różnorodność kulturowa”, to utopijny dogmat, mający ukryć fakt, że w świecie panuje konkurencja i nieustanna walka o przetrwanie. Niestety, ale rządzą nami prawa natury. Jedno drzewo chce zabrać słońce drugiemu, by wyrastać jego kosztem. To jest teoria Darwina – nie ma zmiłuj. Kultury i religie nie prowadzą dialogu, tylko zżerają się nawzajem. Wydumane opowieści, że nie powinno się niczego porównywać i wartościować, i że to zapewni spokój, to bzdura. Jeśli kultur wyżej rozwiniętych nie wolno nazwać lepszymi, stajemy się płaszczakami, deliberującymi na Wstędze Möbiusa. Na granicy z Białorusią premier zapowiada prace nad nowoczesną fortyfikacją. No proszę… i tym razem nie było tam „Franka” biegającego z reklamówką. Kij „poprawności politycznej” ma dwa końce, bo „tylko z zimowym powietrzem w zimowych oponach można jeździć w zimie”. Europejski pacyfizm jest tyleż sympatyczny, ileż infantylny. Einstein uważał, że wojna jest nieodłącznie związana z naturą ludzką. Jeśli na czas nie pomożemy krajom trzeciego świata na ich ziemi, to oni nam „pomogą”… i to już niedługo. Rozbuchana konsumpcja stojąca w sprzeczności z duchowością niszczy wszystko. Jedynie zwrot w kierunku ograniczeń może świat uratować. Ale kto się na to zgodzi? Koło ruletki się kręci i niezgoda na to, w którą stronę idzie świat, u mantyczących dziwaków jest zbyt słaba. Próby przebijania obłudnego, patriotycznego balonu - robiącego ludzi w balona - uważane są za bluźnierstwo umysłowych chuliganów. Felietoniści paplają kontrowersyjne rzeczy, które innym przez gardło by nie przeszły. Ich szydercze prowokowanie to faustowska ironia w stosunku do siebie i tego, co wokół. Oni na wojnie są stale, a już zwłaszcza w epoce przedwojennej. Na jednej z audiencji u Jana Pawła II pojawił się temat wojny w byłej Jugosławii. Władysław Bartoszewski spytał papieża: – Ojcze Święty, czy to tak musi być, że jakiś namacalny, fizyczny niemalże diabeł ma co raz się budzić, brać świat w posiadanie i krwawo niszczyć wszystko, co staramy się budować? Czy tak faktycznie jest? Czy taki diabeł istnieje? Papież spojrzał na Bartoszewskiego i z charakterystycznym, niebanalnym poczuciem humoru powiedział: – Ja nie wiem, ale Leszek Kołakowski tak twierdzi. Ryszard Ożóg
|