czyli Dziennik z wyprawy na Ukrainę
spisany przez Mieszko Musiała
Zdjęcia: Jerzy "Żaba" Żabiński; Rafał Czoba; Mieszko Musiał
W ramach wstępu
-„Czyś ty zwariował?!” –„Jeszcze tam Cię nie widzieli!” –„Przecież Was tam zabiją, okradną i sprzedadzą na części” – tak reagowała na wieść o naszych planach wyjazdu w tygodniową podróż po ukraińskich bezdrożach znakomita większość ludzi.
Ci, którzy mają choć mgliste wyobrażenie o offroadzie, na dźwięk magicznego hasła: „Kozackie Wertepy” prezentowali zgoła odmienną postawę. „Ależ Wam zazdroszczę” to najczęściej słyszany zwrot od tego grona.
No i dzisiaj, kilka dni po powrocie, mogę śmiało powiedzieć, że było czego zazdrościć. To co przeżyliśmy i zobaczyliśmy, ludzie, których przy okazji poznaliśmy, zostaną w naszych głowach i sercach na długo, a lekcja jazdy terenowej, którą przy okazji odebraliśmy, zapewne zaprocentuje na krajowych trasach. Ale od początku…
Kozackie Wertepy to impreza wymyślona i od początku prowadzona przez Michała Synowca, zwanego też „Zetorem”; globtrotera i obieżyświata, który większość z proponowanych tras przebył już, korzystając z różnych form transportu (z własnymi nogami włącznie) kilkakrotnie. W bieżącym roku odbyła się już piąta edycja tego przedsięwzięcia o dość unikatowej formule, tj. żadnego ścigania, rywalizacji, tylko wspólne poruszanie się po najciekawszych historycznie i widokowo zakątkach Ukrainy w grupach liczących maksymalnie do 10 samochodów. Uczestnicy otrzymali mapy, oraz współrzędne GPS, które miały im pomóc poruszać się po zaplanowanych trasach. W rzeczywistości oczywiście zdarzało się z takowej trasy chcący lub niechcący zjechać, co dodawało całej wyprawie smaczku, bowiem pociągało za sobą konieczność poradzenia sobie z dotarciem do celu innym szlakiem. czytaj -->>