Mamy już za sobą ogrom wrażeń przed i powyborczych. Za niedługo znikną z naszych drzew i witryn sklepowych ostatnie skręty plakatów wyborczych, emocje opadną i życie wróci do szarej codzienności.
Czy dojrzewająca - co cztery lata - demokracja, uczy nas coś nowego ?
Co znaczą wybory dla KOGOŚ, kto widzi „źdźbło pszenicy” w oku swojego przyjaciela, sąsiada, kolegi - a nie dostrzega „belki w swoim oku”, która rażąco wystaje na odległość ?
Czy KTOŚ - kto nie uczestniczy w wyborach i nie idzie głosować - ma moralne prawo do tego, aby krytykować i negować sprawujących władzę.
Czy głosujemy na człowieka, czy wybieramy koniunkturalny komitet wyborczy, ukryty pod szyldem partii politycznej ?
Czy ulegamy propagandzie marketingowej i dajemy się manipulować specjalistom od socjotechnik politycznych ?
Dlaczego Jan Kowalski - powszechnie znany i szanowany - potencjalny kandydat na liście komitetu prawicowego (partii rządzącej) zdobywa poparcie w wyborach (chociaż jest bezpartyjny i TYLKO startuje z tej listy), natomiast ten sam Jan Kowalski, startujący z listy komitetu lewicowego (np. demokraci) już jest złym kandydatem - chociaż pozostaje tym samym człowiekiem.
Dlaczego przy wyborze kierujemy się plotkami, pogłoskami, zawiścią - a nie staramy się szukać prawdy obiektywnej ?
Dlaczego nie potrafimy się skonsolidować i wybrać wspólnego kandydata ze swojej społeczności, tylko kierujemy się antagonizmami i - na zasadzie „reguły przekory” - dajemy poparcie kilku nieznanym kandydatom, powodując w ten sposób „rozproszenie” głosów?
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań możemy sobie udzielić samodzielnie - po głębszej analizie ostatnich wyborów samorządowych. Wiele do życzenia pozostawia również zmieniona Ordynacja Wyborcza, która dopuszcza możliwość tworzenia tzw. bloków wyborczych i za którą kryją się takie paradoksy, iż kandydat mający 197 głosów nie zostaje radnym miejskim, a kandydat mający poparcie 74 głosów, zdobywa mandat do rady miasta.
(MB)