Ostatnio otrzymałam propozycję napisania artykułu na wybrany przeze mnie temat. Pomyślałam sobie : "ok., nie ma sprawy" i zaczęłam się zastanawiać, o czym mogłabym pisać. Sprawa z pozoru prosta, przecież jest tyle ciekawych zjawisk i problemów, ale nie przychodził mi do głowy żaden konkretny pomysł. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się napisać coś o tym, co od dawna zaprząta mój umysł, czyli o wierze i Bogu. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to zbyt oryginalny temat i czytaliście już setki artykułów o podobnym charakterze, ale postaram się wam przedstawić całą sprawę z mojego punktu widzenia. No dobra, przejdę lepiej do konkretów. Od razu zaznaczę, że jestem osobą wierzącą. Jednak nie od zawsze tak było... Moja droga do Boga była długa i kręta. Wcześniej, nie wiedząc tak naprawdę, na czym polega wiara chrześcijańska, uważałam, że ogranicza ona moją wolność, narzuca mi jakieś bzdurne zakazy, nakazy, a ja sama wiem najlepiej co dla mnie jest dobre, a co złe. Ponadto zaczęłam podważać w ogóle istnienie Boga. Główną tego przyczyną była moja niewiedza. Wydaje mi się, że wiele ludzi ma podobny problem. Bo jak można odrzucać coś, o czym się praktycznie nic nie wie...? Założę się, że większość osób, które zrezygnowały z chrześcijaństwa, ani razu nie przeczytało nawet Biblii. Przy okazji chcę wyjaśnić jedną rzecz: wizja stworzenia świata przez Boga wcale nie odbiega od naukowej teorii, tyle że została ona ukazana w przenośni. Nie zapominajmy, że Biblia jest dziełem literackim i posługuje się językiem poetyckim. W Starym Testamencie jest napisane, że Bóg stworzył Ziemię w przeciągu sześciu dni, co wcale nie wyklucza, że tak naprawdę trwało to parę miliardów lat. Albo fragment: "Na początku był tylko Bóg, który istniał zawsze (...) Potem Bóg stworzył niebo, ziemię i morza, drzewa i wszelką roślinność, słońce, księżyc i gwiazdy, ptaki, ryby, zwierzęta i w końcu człowieka: mężczyznę i kobietę, aby byli do Niego podobni, aby wzajemnie się kochali tak, jak Bóg ich kochał." Ten metaforyczny opis nie jest sprzeczny z naukowymi teoriami, np. z ewolucją. A co do wątpliwości w istnienie Boga... kiedyś bardzo dużo o tym myślałam i po prostu nie byłam w stanie ogarnąć tego wszystkiego umysłem. Czym lub kim tak naprawdę jest Bóg? Skąd się wziął? Gdzie przebywa? Co to znaczy, że jest wszechwiedzący i wszechmocny? Czy istnieje piekło, niebo i czyściec? To tylko niektóre z prześladujących mnie pytań. Im dłużej się nad nimi zastanawiałam, tym bardziej wydawało mi się to pogmatwane i nierzeczywiste. Któregoś razu przez przypadek natknęłam się na książkę o pruskim filozofie żyjącym 200 lat temu- Immanuelu Kancie. Twierdził on, że obraz świata, jaki tworzą sobie ludzie, jest tylko obrazem. Tak jak pies żyje w swoim psim świecie i nigdy nie pojmie, czym w rzeczywistości jest np. księżyc na nocnym niebie, tak samo ograniczony jest ludzki rozum. Sposób funkcjonowania naszego mózgu determinuje to, jak odbieramy świat zewnętrzny. Dlatego wielu rzeczy, o których mówimy, nie możemy w rzeczywistości pojąć. To właśnie była odpowiedź na moje pytania. Pogodziłam się z tym, że chyba nigdy nie zrozumiem istoty Boga. Muszę po prostu w Niego uwierzyć i zaufać Mu. Powoli zaczęłam dostrzegać, jak genialne jest Jego przesłanie. Chociaż minęło już parę tysięcy lat, prawdy zawarte w Biblii wcale nie straciły na wartości i wciąż są aktualne. Człowiek przez ten czas bardzo się rozwinął i poszerzył swoją wiedzę o świecie, mimo to nigdy nie zdołał podważyć mądrości bożych nauk. Uważam, że prawdziwe szczęście jesteśmy w stanie osiągnąć tylko przez życie zgodne z przykazaniami. Czasami może nam się oczywiście wydawać, że żyjąc bez Boga równie dobrze możemy być szczęśliwi. Jednak jest to złudne wrażenie. Podświadomie będzie nam ciągle czegoś brakować i z czasem to uczucie stanie się trudne do zniesienia. Wg mnie trzeba też trochę oddzielić wiarę, od tego, co dzieje się w Kościele. Wiele ludzi mówi: "księża to oszuści, żyją z naszych ofiar, jeżdżą najlepszymi samochodami i w ogóle Kościół to jedna wielka zakłamana korporacja." Nie mam zamiaru zaprzeczać, w Kościele nie jest najlepiej, ale bez przesady - naprawdę są jeszcze księża z powołania, których bardzo krzywdzą takie niesłuszne zarzuty. A po drugie to musimy zaakceptować to, że duchowni to też ludzie. Tak samo jak my popełniają błędy, grzeszą. Tak było od zawsze i podejrzewam, że się nie zmieni nigdy. Jednak nie jest to powód, dla którego mielibyśmy wcale nie chodzić do kościoła. Róbmy to dla siebie samych i nie patrzmy na innych. Niech każdy postępuje zgodnie z własnym sumieniem i tyle. Później wszyscy zostaniemy rozliczeni ze swoich uczynków przed Bogiem. Dobra, nie wiem co napisać w zakończeniu, więc je pominę. Będzie awangarda ;) Natali |