Słotwina – 5 września 2012 r
Jak co roku, w kolejną rocznicę tragicznych wydarzeń, jakie miały miejsce 5 września 1939 roku, w Słotwinie odbyły się uroczystości uczczenia pamięci ofiar tamtego dnia. Oprócz okolicznościowych przemówień, krótkiej części artystycznej, apelu poległych i składania wieńców oraz wiązanek kwiatów, które towarzyszyły tym obchodom, ich uczestnicy mogli poznać i posłuchać, co zapamiętał jeden ze świadków tych minionych dramatycznych chwil. Słuchając opowiadania Pana Mariana Dębskiego, który jako 16-letni wówczas młodzieniec przeżył ów niemiecki barbarzyński nalot na pociąg z uchodźcami, powróciłem pamięcią do wspomnień trojga mieszkańców Słotwiny, jakich wspólnie z Panią Cecylią Jabłońską mieliśmy okazję wysłuchać kilka dni wcześniej: Państwa Bogumiły i Tadeusza Serwatków oraz Pani Adeli Płanetowej. Cecylia Jabłońska u Państwa Serwatków Pani Bogumiła: W sobotę 2 września nadleciały samoloty i ostrzelały plac, na którym zaczęli gromadzić się ludzie. Jednak nic nikomu się nie stało. Ten plac to boisko sportowe znajdujące się tutaj, gdzie dzisiaj krakowska firma utylizuje skażoną metalami ciężkimi ziemię (za pomnikiem ofiar w kierunku zachodnim – przyp. J.F.) W niedzielę też nic właściwie groźnego się nie działo poza tym, że nadleciał samolot i znów ostrzelał plac. Ponownie nikomu nic się nie stało. W poniedziałek 4 września na boisku wojsko rekwirowało konie. Ze zrozumiałych względów panował bardzo duży ruch, spowodowany wielką ilością koni, furmanek i ludzi. Po obiedzie nadleciały niemieckie samoloty i zaczęły ostrzeliwać plac. Ja ze strachu schowałam się w murowanej komórce, skąd obserwowałam, co się dzieje. Ludzie w popłochu kryli się, gdzie kto mógł, konie uciekały na oślep albo same, albo ciągnąc wóz. Grozę sytuacji potęgował huk i wycie pikujących samolotów – dodaje Pan Tadeusz. Mama podejmuje decyzję, że pójdziemy do ciotki mieszkającej na Grądach, bo tu nas pozabijają, gdyż na pewno wkrótce będzie bombardowanie – kontynuuje Pani Serwatkowa. We wtorek 5 września, Jezus... bombardowanie. Weszłam pod łóżko, żeby na wszelki wypadek mieć coś nad głową. Chociaż drewniany dom cioci na Grądach jest oddalony od stacji w Słotwinie jakieś 2 – 2,5 kilometra, to wydaje się, że aż podskakuje przy wybuchach bomb. Widzimy wielką chmurę dymu i łunę pożaru. Mama płacze, że to palą się nasze domy. Pan Tadeusz: Żaden dom na Słotwinie nie został trafiony bombą. W naszym polu były dwa leje po bombach. Pani Bogumiła: Wracamy do domu, zaraz jak tylko samoloty odleciały. Widzimy dużo rannych, którymi nikt się nie zajmuje. Widzę, jak o ścianę jednego z domów siedzi oparty człowiek. Otwarte oczy, wielka dziura w ciele, nie żyje. Obok niego leży dwóch zabitych. Mama widziała więcej, bo wracała inną drogą, musiała przejść przez tory, gdzie rozegrał się największy dramat. Wspomnienia żony uzupełnia Pan Tadeusz: Trzeba zaznaczyć, że ten nieszczęsny pociąg, który był bombardowany, stał nie na samej stacji, ale przed semaforem od strony Krakowa, mniej więcej 400 – 500 metrów od niej. U państwa Steców i Lesiów było coś w rodzaju punktu przyjmowania i prowizorycznego opatrywania rannych. Wszyscy mieszkańcy obecnej ulicy Kołłątaja starali się pomagać. Jeszcze do dziś mam w oczach straszny obraz wiszącej na krzaku zdartej z głowy skóry z włosami. Ponownie zabiera głos Pani Bogumiła: Ludzi grzebano w różnych miejscach. Były groby zbiorowe i pojedyncze. Kładłyśmy na nich polne kwiaty. Wielu zabitych wzięto do innych miejscowości i tam pochowano. Jeszcze dość długo po tych wydarzeniach można było spotkać w lesie urwane ręce czy inne fragmenty ludzkich ciał. Pani Cecylia Jabłońska zwraca uwagę na fakt, że pomimo takiego silnego ostrzału i bombardowania w żaden sposób nie ucierpiały znajdujące się w najbliższej odległości od tego miejsca kapliczka i figurka Matki Bożej, co spowodowało wzmocnienie Jej kultu u mieszkańców Słotwiny. Choć nasi interlokutorzy to osoby w podeszłym wieku, jednak pamięć ich nie zawodzi, czego dowodem są wspomnienia Pani Adeli Płanetowej, która miała wtedy 14 lat: 4 września podczas poboru koni niemieccy lotnicy zostali sprowokowani przez polskich żołnierzy, którzy zaczęli do nich strzelać. 5 września samoloty najpierw zrobiły zdjęcia stacji i stojących pociągów, potem zaczęli je bombardować. Zrzucono dużo bomb po polach i lasach, strzelanina ogromna. Masa ludzi była zmasakrowana, ręce, nogi, głowy na drzewach, krzyk, wrzask, nawet na Trzech Stawach spadały bomby. Ludzie uciekali, gdzie mogli. Poszła fama, że jak Niemcy dzisiaj nie skończyli bombardować, to dokończą jutro, więc razem z rodzicami uciekłam na Grądy. Wielu mieszkańców Słotwiny też opuściło swoje domy. Na szczęście okazało się, że powtórnego bombardowania nie było. I tutaj z przykrością muszę powiedzieć, że pojawili się ludzie-hieny, którzy nie tylko okradali opuszczone domostwa, ale z zabitych ściągali pierścionki, bransoletki, naszyjniki. Tragiczne wydarzenia 5 września 1939 roku upamiętnia nie tylko pomnik stojący obok kościoła w Słotwinie, ale także tablica ze stosownym napisem, która znajdowała się na jednej ze ścian zewnętrznych „starego” dworca kolejowego, a która - staraniem Pani Cecylii Jabłońskiej - została odnowiona i zamontowana wewnątrz „nowego” budynku stacji.
Jacek Filip Od admina: Więcej na temat wydarzeń z dnia 5 września 1939 r, przeczytać można w innych artykułach zamieszczonych na portalu: - Władysław Bartosz, "Pociąg śmierci", Zeszyty Wojnickie, Nr I, 2009 r. zamieszczane na portalu,
Zbigniew Stós
|