„Wielki Tydzień, a wreszcie same święta, Wielkanoc i Poniedziałek, to czas o szczególnie bogatej obyczajowości. Jest to przy tym obyczajowość najwyraźniej inspirowana przez religię katolicką i bardziej niż kiedy indziej związana z obrzędami kościelnymi, choć sporo w niej również dodatków ludowych, sporo elementów nie tłumaczących się zupełnie ewangeliami czy liturgią. Jak w owym wierszu Kasprowicza:
Wstał Pan Jezus z martwych Po trzydniowej męce, Chodzi po wsi naszej Z chorągiewką w ręce, Powiewa nią, wyśpiewuje Swoją Aleluję.
Po podwórkach pieją Poranne koguty, Chodzi Jezus z kajdan Śmiertelnych rozkuty. Chorągiewką wymachuje Nucąc Aleluję...” *
Topienie Marzanny jest powszechnie znane, ale może nie wszyscy wiedzą, że Wielka Środa także była dniem podobnej zabawy, jednak wiązała się ona z osobą Judasza. Kukłę zdrajcy sporządzano z gałganów wypchanych słomą, zaopatrywano w trzydzieści szkiełek, będących symbolem otrzymanej zapłaty, i najpierw zrzucano z wieży kościelnej, następnie wleczono na postronku ulicami, solidnie przy tym okładając kijem, by na końcu wrzucić ją do rzeki.Były też i dość niewybredne żarty, także mające miejsce w Wielką Środę, a mianowicie spuszczano z kościelnego chóru kota w garnku z popiołem, a potem z wrzaskiem goniono nieboraka po całej świątyni. Kiedy po tzw. ciemnej jutrzni księża uderzali brewiarzami o ławki przy odczytywaniu psalmów, kościelni zaś kolejno gasili świece – młódź waliła kijami, gdzie popadło, aż mury zdawały się pękać od tego łoskotu. Kiedy w Wielki Czwartek milkły dzwony, a w kościołach korzystano z drewnianych kołatek, młodzież też szukała okazji do robienia hałasu, budując specjalne machiny na kołach, które ciągnięte niezwykle głośno terkotały. Oczywiście, że nie tylko żarty i hałasy składały się na przeżywanie Wielkiego Tygodnia, gdyż przede wszystkim zachowywano powagę i smutek. Bardzo popularne były widowiska pasyjne, z których najbardziej znane jest to w Kalwarii Zebrzydowskiej, zresztą odbywające się do dnia dzisiejszego. Misterium rozgrywa się na Drodze Krzyżowej usytuowanej na lesistych pagórkach wokół kościoła Matki Boskiej Anielskiej i klasztoru bernardynów. Aktorzy tego widowiska rekrutują się spośród braci klasztornej i okolicznych mieszkańców, a rokrocznie towarzyszy im śpiewem i modlitwą kilkadziesiąt tysięcy widzów-pielgrzymów. Ten zwyczaj także jest zachowany do dnia dzisiejszego: chodzi o umywanie nóg dwunastu starcom i późniejsze z nimi wieczerzanie przez możnych tego świata. Przestrzegali tego królowie, biskupi, magnaci, a historia zanotowała, że raz przed Stanisławem Augustem Poniatowskim stanęło w Wielki Czwartek dwunastu nędzarzy, liczących razem 1300 lat: wszyscy mieli ponad 100 lat, a jeden nawet 125. Przy obmywaniu nóg zastąpił wprawdzie króla ksiądz Adam Naruszewicz, ale później już osobiście Poniatowski podarował każdemu z tych biedaków pełny strój, dał po srebrnej łyżce, nożu i widelcu, dukacie zawiniętym w serwetkę, po czym wraz z innymi panami usługiwał im przy kolacji. Wielki Piątek to czas na kapników, czyli biczujących się pokutników, z których jeden udawał Chrystusa. Na kaptur miał nałożoną cierniową koronę, przez ramię spowijał go gruby łańcuch, a barki uginały się pod ciężarem niesionego krzyża. Dwaj inni kapnicy, grający żołnierzy, szarpali go za łańcuch, płazowali pałaszami, a kiedy upadał, okrzykami „postępuj Jezu!” nawoływali do dalszego marszu. Do tradycji Wielkiego Piątku należało odwiedzanie Grobów. Odwiedzano je tłumnie. Panowie przychodzili całymi rodzinami po południu, służba zazwyczaj nocą. W miastach, gdzie było więcej kościołów, do dobrego obyczaju należało odwiedzenie ich wszystkich. Wypadało spędzić kilka chwil na modlitwie a także złożyć datek na tace kwestujących. Tradycja krakowska nakazywała odwiedzenie przynajmniej siedmiu Grobów, zapewne w innych dużych miastach było podobnie. Prześcigano się w urządzaniu Grobów, dlatego do głosu często dochodziły różne fantazje artystyczne, bogata plastyka i przepych. Groby przedstawiały sobą różne historie z Pisma Świętego Starego lub Nowego Testamentu, często wprowadzano do nich elementy ruchome. Na przykład jeden z XVII-wiecznych Grobów warszawskich był ułożony z samych szyszaków, szabel, tarcz i innych militariów. Na wiejskich Grobach przed figurą leżącego Chrystusa urządzano ogródeczki, w których rósł owies, rzeżucha czy bukszpan, były też drzewka cytrynowe i pomarańczowe, ale przeważnie sztuczne. Tak w miastach jak i na wsiach Grobów strzegły warty na znak straży pełnionej przez żołnierzy Piłata, teraz zastąpionych przez poprzebieranych za nich co godniejszych obywateli danej miejscowości. Wielki Piątek był na wsiach okazją do tego, żeby gospodyni już z rana mogła wychłostać rózgą swojego męża, zwyczajowe lanie dostawały też dzieci. Ponieważ uważano, że kąpiel ma chronić przed krostami tak ludzi, jak zwierzęta, dlatego właśnie w Wielki Piątek zanurzano się gromadnie w rzekach, wjeżdżając tam również konno. Na przydrożnych drzewach wieszano śledzie, ponieważ długo ryba ta dręczyła żołądki swą postną naturą, nie darowano też żurowi, rozbijając garnki z tą potrawą i zakopując wszystko w ziemi, tworząc przedtem niby-pogrzebowe orszaki. Wielka Sobota to czas przygotowywania i święcenia potraw. Przynoszono w koszyczkach mazurki, kołacze, pęta kiełbas, szynki, chrzan, pisanki, no i oczywiście cukrowego, a nierzadko zrobionego z masła, Baranka. To było jednak bardzo skromne tzw. święcone, jeśli porównać je z tym, jakie wyprawił za czasów króla Władysława IV wojewoda Sapieha w Dereczynie: „Na samym środku był baranek wyobrażający Agnus Dei z chorągiewką, calutki z pistacjami; (...) Stało 4 przeogromnych dzików, to jest tyle, ile części roku. Każdy dzik miał w sobie wieprzowinę, alias: szynki, kiełbasy, prosiątka. Kuchmistrz najcudowniejszą pokazał sztukę w upieczeniu tych odyńców. Stało tandem 12 jeleni także całkowicie pieczonych z złocistymi rogami, całe do admirowania: nadziane były rozmaitą zwierzyną, alias: zającami, cietrzewiami, dropiami, pardwami. Te jelenie wyrażały 12 miesięcy. Naokoło były ciasta sążniste, tyle, ile tygodni w roku, to jest 52, całe cudne placki, mazury, żmudzkie pirogi, a wszystko wysadzane bakaliją. Za niemi było 365 babek, to jest tyle, ile dni w roku. Każde było adorowane inskrypcjami, floresami, aż niejeden tylko czytał, a nie jadł. Co zaś do bibendy: było 4 puchary (exemplum 4 pór roku), napełnione winem jeszcze od króla Stefana. Tandem 12 konewek srebrnych z winem po królu Zygmuncie; te konewki exemplum 12 miesięcy. Tandem 52 baryłek także srebrnych in gratiam 52 tygodni; było w nich wino cypryjskie, hiszpańskie i włoskie. Dalej 365 gąsiorków z winem węgierskim, alias tyle gąsiorków, ile dni w roku. A dla czeladzi dworskiej 8760 kwart miodu robionego w Berezie, to jest tyle, ile godzin w roku.” "Swięcone" Za króla Stanisława Augusta przeniesiono nabożeństwo rezurekcyjne z Wielkiej Soboty na niedzielny świt. Zmartwychwstanie oznajmiały dzwony, którym wtórowały armaty, moździerze, strzelby i pistolety, a także często samodzielnie zrobione różne urządzenia hukowe. Obok kościołów palono smołę w beczkach, obdarowywano się pisankami i składano sobie pierwsze życzenia. Wielkanoc w swojej tradycji kryje wiele tajemnic, dlatego nie udało się na przykład wyjaśnić, jaki sens miało przeznaczanie w Niedzielę Wielkanocną „jarząbka” dla więźniów, części chrzanu dla pcheł czy kawałka kiełbasy dla węży. Poniedziałek Wielkanocny. Chyba już dzisiaj nikt nie wie, że dawniej śmigus i dyngus to były dwie odmienne kategorie. Śmigus polegał na oblewaniu wodą oraz uderzaniu dziewcząt po nogach rózgą z palmy, natomiast dyngus to wręczanie datków stanowiących wielkanocny okup. Bez względu jednak na ten podział „lany poniedziałek”, zgodnie z nazwą, polegał na permanentnym oblewaniu się wodą tak w miastach, jak i na wsiach. Wszędzie Poniedziałek Wielkanocny był dniem, kiedy polewano przede wszystkim dziewczęta i mężatki. Mężczyźni musieli mieć się na baczności dopiero od wtorku, a wszyscy pamiętali, że – do Zielonych Świątek można lać się w każdy piątek. "Dyngus" * Józef Szczypka, Kalendarz Polski, Instytut Wydawniczy Pax 1980 Na podstawie w/w opracował Jacek Filip |