Z WĘDRÓWEK PO ZIEMIACH POLSKICH. TROPIE Odszukajcie Młodzi Czytelnicy na mapie źródła Dunajca wpadającego pod Opatowem do Wisły. Nad rzeką tą, powyżej Nowego Sącza a w odległości około 7 klm. od starożytnego Czchowa, leży wieś Tropie, owiana odwieczną legendą. Jest to osada bardzo, bardzo stara, licząca sobie z górą 1000 lat. Początki jej sięgają czasów pogańskich, kiedy to nasi przodkowie nie znali jeszcze wiary Chrystusowej a czcili rozmaitych bożków jak Niję Lela-polela Świstuna - pośwista, Marzannę, rozmaite Zmory i Kikimory, modlili się w kontynach cztery razy do roku na święto kolady, radunicy, kupalnicy i okręża. Z nazwą Tropie spotykamy się po raz pierwszy w kronice zakonnika Maurusa około roku 950. Pierwszy historyk polski Jan Długosz, pisząc w swej historji o pustelnikach nąd Dunajcem pod rokiem 998 wymienia wieś Tropie jako siedzibę eremitów. Jeżeli wioska istniała już w r. 950 to początki jej przypadają niezawodnie na czasy o wiele w cześniejcze. Utwierdza nas w tem przekonaniu i to, że przez Tropie w czasach starożytnych prowadził szlak handlowy z nad morza Śródziemnego. Biegł on przez Vinkobonę (Wiedeń), Doliną rzeki Nitry, później doliną górnego Wagu i Popradu przez miasta: Luboczę, Kieźmark, Lubowlę i Sącz do Krakowa. Od Sącza szlak przechodził w Dolinę Dunajca i biegł przez Tropie, do Czchowa, skąd opuszczając dolinę, skręcał na lewo i przez Lipnicę, (miasteczko obok Tropia) Bochnię dochodził do Krakowa. Drugi szlak handlowy przechodzący przez Tropie biegł z Bizancjum (Konstantynopol) nad Morzem Czarnem przez Węgry również do Krakowa. Oba te szlaki łączyły się w Krakowie ze szlakiem podkarpackim, biegnącym przez Przemyśl i Halicz (w Małopolsce) nad Morze Czarne do Kilji i Białogrodu, zaś przez Lwów Kamieniec Podolski do Kaffy również nad Morzem Czarnem. Szlaki biegnące przez Tropie łączyły się w Krakowie ze szlakiem śląskim, prowadzącym przez Sławków Bytom, Toszek, Opole do Wrocławia, stąd nad Bałtyk - i ze szlakiem sandomierskim, biegnącym przez Zawichost, Lublin, Włodzimierz Wołyński do Kijowa. Jeżeli zważymy, że w Lipnicy, oddalonej o dobrą milę od Tropia, były w starożytności i wiekach średnich składy na wszystkie towary sprowadzane z nad morza Śródziemnego i Czarnego, to okolice najbliższe Lipnicy jako miasteczka handlowego, musiały być zamieszkałe, czyli że Tropie jako osada najbliższa Lipnicy początkami swemi sięga czasów bardzo odległych. (fot. z artykułu) fot. Paweł Nowak lipiec 2013 Następne wzmianki historyczne pochodzą z roku 1326. Pod tą datą dowiadujemy się z rachunków świętopietrza (jak twierdzi profesosor Wojciechowski w swych "Szkicach historycznych XI wieku") że Tropie już w tych czasach posiadało parafję i kościół, pod wezwaniem św. Świerada, a osada była własnością parafji, W XV wieku Tropie zmieniło nazwę na „Święty Świerad". Kiedy zaczęła się osada zwać z powrotem Tropie, o tem kroniki milczą. Z dziejami wioski łączy się ściśle historja i legenda o św. Świeradzie, pierwszym pustelniku i mnichu polskim oraz jego uczniach. Św. Świerad żył między rokiem 950 a 1075 - pochodził z Opatowa (wojew. Kieleckie). Legenda mówi o nim "że wyrósł z pośród chłopstwa polskiego, jak róża z pośród cierni". Swoje świętobliwe życie rozpoczął w pustelni na prawym brzegu Dunajca obok Tropia. Pędził tutaj w jaskini skalnej samotny żywot przez długie lata, poświęcając się modlitwie i pracy misyjnej między okolicznym ludem. Było to między rokiem 960 a 998. Pamiątką po nim jest kapliczka, która dotrwała do naszych czasów a obok pustelnia z kamiennem łożem świętego wyżłobionego w skale. Opuściwszy w r. 998 Tropie, św. Świerad udał się do klasztoru benedyktynów św. Hipolita na górze Zabor pod Nitrą gdzie wdział na siebie habit zakonny. W jakiś czas został opatem tego klasztoru a potem biskupem w Pięciokościołach na Węgrzech. Koniec życia spędził w pustelni zwanej Skałkę obok miasta Trenczyna, Miał umrzeć w r. 1076. Uczniami św. Świerada byli: św. Just żyjący w pustelni obok wsi Tęgoborze św. Urban pędzący żywot pustelnika w puszczy leśnej na górze obok lwkowy i św. Benedykt, który po śmierci św. Świerada, zamieszkał jego pustelnię i tam został zamordowany przez rozbójników. Dawniej, przed wiekami okolice Tropia rozbrzmiewały rozgwarem. Przeciągały tędy liczne rzesze kupców, prowadzące wozy ładowne towarem, przebiegały zbrojne hufce rycerstwa panów na Czorsztynie, Sączu lub Czchowie a niekiedy przemykały się bandy rycerzy-rabusiów lub zwykłych opryszków. Dzisiaj ten przepiękny zakątek, zalega wieczna cisza, przerywana tylko niespokojnemi i pieniącemi się falami Dunajca, które szumią i szumią jakby opowiadały, dawne dzieje okolicy. Nad pustelnią św. Świerada również spokój. Przerwie go od czasu do czasu wietrzyk igrający między strzelistemi świerkami okolicznych lasów i borów, który unosi duszę w przeszłość i opowiada o życiu świętobliwem pierwszych siewców słowa Bożego na ziemi naszej. Jeśli kiedyś ktoś z Was Mili Czytelnicy znajdzie się w przepięknych okolicach Tropia, nie zapomnijcie odwiedzić tych drogich sercu polskiemu pamiątek po naszych pierwszych pustelnikach i świętych, - nie zapomnijcie w kapliczce św. Świerada, pierwszego mnicha polskiego i pierwszego biskupa, wyrosłego z pośród ludu wiejskiego pomodlić się gorąco a szczerze o szczęście tego ludu polskiego, o szczęście Ojczyzny naszej ukochanej, która ma tylu wrogów wewnętrznych i zewnętrznych, by ją Stwórca Bóg zachował w całości i chwale po wszystkie wieki. M. KANTOR-MIRSKI źródło: Młody Polak (ilustrowany dwutygodnik dla młodzieży polskiej) Katowice, 20 grudnia 1926 r. nr.19-20 str.249 i 250 (pisownia oryginalna)
ks. M. Smoleński fragment książki (...) rzućmy jeszcze okiem na ich dalsze otoczenie, na krętą wstęgę Dunajca, na te wzgórza, miasteczka i sioła, co były świadkami wzrostu i upadku Melsztyna. Tam w stronie południowo-zachodniej, na pochyłości góry rozpościerające się pod ścianami „białej świątyni" miasteczko, - to Czchów, założony ręką sprowadzonych przez Chrobrego niewolników niemiecko-czeskich [1]. Kościół bardzo stary, a jeszcze starsza ta czarna, okrągła na osobnej górze baszta - dzieło owych Czechów; - był przy niej drewniany zameczek, w którym się odbywały sądy ziemskie, ale ten runął w połowie zeszłego wieku. (Sand. I 90; Star. pol. II 206). Stolica powiatu, starostwo niegrodowe, zamożne i gwarne kiedyś, zwłaszcza podczas sądów ziemskich, które się tu po dwakroć w roku odbywały, a trwały po 5 - 6 tygodni, zeszło do ostatniej prawie nędzy. W r. 1357 w przejeździe do Węgier bawił tu przez kilka dni Kazimierz W., który miasto prawem niemieckiem nadał i murem otoczył. W pobliżu Czchowa po drugiej stronie Dunajca przy lesistem wzgórzu leży Drużków - gniazdo drużyny Lechitów z czasów Chrobrego, pieczętujących się Drużyną (Sand. II. 358); o milę za Drużkowem jest Tropie z jaskinią błog. Swirada, czy Żórawka. Tu za mostem były kiedyś wioski Pobrzezie i Ujazd; zmulił je Dunajec przed 180 laty. [1] Długosz in libro benef. II str. 239, pisze, że miasteczko to przez dawnych swych mieszkańców niemców zwane byio „Wayskyerche". źródło: ks. M. Smoleński "MELSZTYN - O ZAMKI I JEGO PANACH. O KOŚCIELE I PLEBANIACH", Kraków 1888r.
"Melsztyn i jego okolice" fragmenty książki Maryi Sandoz wydanej w 1911 r. (pisownia oryginalna.) VIII. CZCHÓW. Krom świetnej przeszłości, jak jasne promienie otoczyły zamek Melsztyński trzy pustelnie o mil kilka wokoło niego ugrupowane: pustelnia św. Świrada w Tropiu, św. Justa nad Tęgoborzą na Juście i św. Urbana na wyżynie w dzikich lasach przy Iwkowej. Pustelnie te, leżące w równych między sobą odległościach, tworzyły trójkąt, którego każda ściana zajmowała długość jednej mili. Ci trzej pustelnicy - to byli krzewiciele chrześcijaństwa wśród pogan, oni nieśli pochodnię wiary w te puszcze niezgłębione, zaczynające się już zaludniać na porzeczach. To też lud czci ich jako Świętych i podaje sobie z ust do ust, że Świrad był ich krajanem z nad Dunajca, z Opatowca później Zakliczyna rodem, że poszedłszy na Węgry, wraz z swymi towarzyszami Justem, Benedyktem i Urbanem co wiosna doliną Popradu i Dunajca przychodzili z Węgier i tu latowali. Podążmy do tych miejsc uroczych, uświęconych stopami św. Pustelników. Z Zakliczyna udajemy się do Tropia przez wieś Wesołów, zroszoną potokami uchodzącymi do Dunajca a rozciągającą się u stóp zamku Melsztyńskiego, który przedstawia się stąd w całej wspaniałości. Na szczycie sterczy baszta olbrzymia, a w niej trzy wielkie otwory okien górnych; świecą z daleka i mury i wały i schronisko z wieżyczką i zielenią się rozrzucone drzewa na spadzistości. Góra jakby ścięta z boku od strony wsi Zawady (chodzi o Zawadę Lanckorońską - przypis Zb.S.) i sąsiedniej góry Zawadzkiej, - to jedna ściana skał poszarpanych, - tylko przepaść i skały z tej strony ruiny, a z drugiej na pochyłości łagodnej ciągnie się gęsty las sosnowy. Nie wielka to góra - nie imponuje ogromem rozmiarów - ale porywa czarem przepysznych widoków... na jej szczycie zwaliska starego Melsztyna ponad wierzchołkami sosen zda się niebios sięgają. Przy karczmie jest ścieżka piesza prowadząca do ruin, a karczma w tem miejscu powstała jakby na pociechę koni i woźniców czekających na dole. Jedziemy drogą zasadzoną drzewami jakby aleją. Wśród wierzb tysiąca, na tem tle zielonem, czasem zamigocze jarzębina czerwonymi koralami lub gdzie niegdzie »kępna« topola rozłożysta jak dąb wspaniały, tu znów smukła brzoza płacząca zwiesiła długie warkocze. We wsi Charzewice chaty malowniczo rozrzucone w dolinie Dunajca i po przyległych wzgórzach, a przy dworze wznosi się góra całkiem naga, tak zwana »Winna góra«. Dalej wieś Faliszowice; tu się ukazał kościółek na pagórku i zaraz zniknął nam z oczu, zasłonięty innem wzgórzem. Już widać Czchów i ruiny baszty zamkowej na pagórku. Słonko to zajdzie za chmury, to się wychyla z za rąbka obłoków, aby rozświecać czarowne widoki. Pod Czchowem przy górce laskiem pokrytej ciągnie się wieś Jurków, niegdyś (od 1450 roku) siedziba Wielogłowskich, później 1700 r. Narzymskich. Tu stoi przy drodze prastary zczerniały kościółek Przemienienia Pańskiego; przyniosły go wody Dunajca, jak głosi podanie miejscowe. »Parafia należy do Czchowa - powiada przechodząca kobieta - kościółek zwykle zamknięty, ale wczoraj w dzień Przemienienia Pańskiego była tu uroczystość wielka«. Bieleją wśród zieleni dwa Jurkowskie dwory, jeden obok drugiego, z pięknymi cienistymi ogrodami. I stąd do Czchowa cała droga wysadzana kasztanowemi drzewami - to jedna śliczna kasztanowa aleja. Coraz wyraźniej ukazuje się baszta zamkowa, sterczy na pagórku, który wygląda jak kopiec usypany, zdala jak kopiec Krakusa. Na innej górze widnieje kościół Czchowski, w którym przechowywano akta ziemskie powiatów sądeckiego, czchowskiego, bieckiego i szczyrzyckiego, gdy w XVIII wieku runął stary zamek. »Stróża jednak pozostała i jak za Chrobrego i jego potomków strzeże Dunajca i Polski«. Próbujemy dostać się do tego zabytku przeszłości, do baszty zamkowej, ale okazała się niedostępna. Niema żadnej drożyny, tylko ślizka porannym deszczyku zroszona trawa, a wyniosłość stroma, prawie prostopadła. Nikt tam ścieżki nie udeptał, nikt tych ruin nie odwiedza, bo tam niema schroniska jak na zamku Melsztyńskim. Zaledwo do połowy dotrzeć się dało po stromej jak ściana górze, aby z tej pochyłości przypatrzyć się zwaliskom. Wieża to okrągła u góry trawą zarosła, a na jej szczycie sterczą, jakby kominy, dwa wystające odłamy muru. W środku ruiny w kształcie drzwi jest otwór duży. Sosny dokoła rozrzucone rosną na »kopeczku«, jak go tu zowią, a z drugiej strony góra naga, tylko krzakami gdzieniegdzie zasiana. Józef Łepkowski tak opisuje to miejsce: »Wśród karpackich wyżyn, na stromym, czubatym ziemnym pagórku, przeciwległym wyniosłości, na której miasto z kościołem zasiadło, wznosi się baszta, pozostałość dawnego Czchowskiego zamku. sławnego sądami. a groźnego w powieści ludu surowemi kary. Pagór stromo spada do lewego brzegu Dunajca, a w przeciwną stronę rozszerza się w mały górnopłask - miejsce niewielkiego zameczku. Pozostała baszta ma dziś (jak wnosić można z jej kształtu) trzy części dawnej wysokości. ...W połowie są strzelnicze jak się zdaje otwory i od strony rzeki. okno takież lub mały wchód od strony Melsztyna. U podstawy od miasteczka jest wyłom na zewnątrz. sześć stóp szeroki. cztery wysoki. który pozwala się przekonać. iż część wieży in fundo zwana, ma tylko cztery stopy obwodu. Z tego względu sądzę (wbrew podaniu), iż baszta ta nie mogła być więzieniem, ale raczej strażnicą. ...Lud prawi tu powieści o rycerzach, co sobie z zamku melsztyńskiego do czchowskiego podawali kielichy; o podziemnych korytarzach łączących te zamki etc.«. Miasto Czchów założył Kazimierz 1355 roku. opasał go murem i wałami. z dziś zaledwo ślady pozostały. Początki Czchowa - według podania - sięgają Bolesława Chrobrego, a baszta zamkowa do bardzo odległej należy starożytności. Czchów, oddalony o mil ośm od Krakowa. był niegdyś miastem powiatowem województwa krakowskiego, kasztelanią mniejszą, starostwem niegrodowem; tutaj odbywały się sądy ziemskie powiatów: sądeckiego, czchowskiego, bieckiego i szczyrzyckiego. Starostowie czchowscy zdawna mieli swą siedzibę w poblizkiej wsi Jurkowie, (którąśmy oglądali przed chwilą), a następnie we wsi Stróży, graniczącej z Wesołowem, o pięć kilometrów odległej od Zakliczyna. Po pod Czchów prowadził główny trakt z Krakowa do Sącza i Węgier, widywało to miasto przejeżdżających królów z licznymi orszakami. Tędy jechała z Węgier na Wawel Kinga a potem Jadwiga, dwie nasze święte a najukochańsze królowe. Wraz z upadkiem Rzeczypospolitej i Czchów się pochylił i stracił swą świetność; pozostał mu tylko urok pięknego położenia i starodawnego zabytku przeszłości. Stopy wieży zamkowej Dunajec zrasza jakby łzami kroplistemi, i przygląda się jej naprzeciwko wieś Drużków, gniazdo drużyny Lechitów z czasów Chrobrego i cały wieniec osad w dali rozrzuconych. A poza szumiącym Dunajcem dokoła malownicze wzgórza pokryte łanami: tu skoszona koniczyna, tu zżęty jęczmień, tu znów w kopkach pszenica, »skopiona«, jak tu mówią; tylko za Czchowem sterczy naga skalista góra Będziszyńska należąca do wsi Będziszyny. Dunajec wierny nasz towarzysz skrył się na chwilę poza bujną wikliną, znów nam ukazał swe urocze zwierciadlane tonie, które nas niosą na drugi brzeg rzeki - do celu!. Bo oto już wieś Wytrzyska, gdzie się przeprawiamy promem po modrej Dunajcowej fali. Na przeciwnej stronie widzę wpośród wzgórz w parowie, wśród zieleni, kapliczkę z czerwonym daszkiem... To św. Świrad!... IX. PUSTELNIA św. ŚWIRADA. W dziewięćsetną rocznicę. Patrzyłam w to miejsce wytężonym wzrokiem, jakby chcąc przeniknąć tajnie żywota, osłonionego urokiem tajemniczości... i myślą już przepłynęłam Dunajec i duszą już byłam w tym tajemniczym rozdole, co był świadkiem życia pustelniczego. Ukrył się tu ten Święty wśród wzgórz pokrytych niegdyś gęstymi lasami; dziś z jednej tylko strony bór sosnowy ten rozdół ocienia, z drugiej świeci naga góra. Nad tą pustelnią, na wyżynie, wieś Tropie cudnie położona, a tak mało znana, że i w Zakliczynie ogół nic o niej nie wie, bo jest w niedostęp nem miejscu, za przewozem, wśród gór i skał przepaścistych. Wysiadamy z wózka, aby do groty pustelnika pieszo odbyć pielgrzymkę przez góry ślicznym laskiem sosnowym. Tam wśród drzew na wzgórku widać źródełko, tak zwane: »Źródło św. Ś w i r a d a«, z którego czerpał wodę. Okrągła to studzienka, kamieniem ocembrowana, na łokieć głęboka, źródło jej z gór wypływa. Długi rozdół prowadzi od źródełka do kaplicy św. Świrada, jaśniejącej na skalistem wzniesieniu. »Ten kawałeczek gruntu z kaplicą odkupił ks. Proboszcz od żyda właściciela Tropia - opowiadają mi na miejscu. - Tu dokoła były lasy nieprzebrane, dziś wycięte« - i święty w takiem zaciszu obrał sobie siedzibę. Kapliczka biała z wieżyczką, która jest zarazem dzwonnicą, stara kamienna kropielnica stoi u wejścia, do którego wiedzie sześć schodów kamiennych. Na froncie kaplicy w górze wyryty rok jej odnowienia 1892, a pod nim nad drzwiami na płycie marmurowej napis lakoniczny: »T u p r z e m i e s z k i w a ł«. Otwierają nam drzwi... i widzę ze zdumieniem kapliczkę jakby przyrosłą do olbrzymiej skały, tworzącej jaskinię z kamieniem w środku wykutym na kształt posłania, - to jakby kamienne miejsce spoczynku św. Pustelnika. Jest to grota w kaplicę wprawiona, która tworzy niejako jej ramy i stanowi jakoby tło kapliczki. Prezbiteryum całe utworzone z tych kamieni olbrzymich piaskowca, pod którymi mieszkał święty pustelnik. Kamienie te mają piękny od cieli zielonawy jak malachit, jakby mchem zielonym pokryte; to wieki je tą barwą przyozdobiły - sam czas umalował je stokroć piękniej niźli ręka ludzka. »A ten kamień wyleżały, on tam pokutował, on ten kamień wyleżał« - opowiada staruszek miejscowy. W środku kaplicy w ołtarzu jest posąg świętego Świrada w postaci klęczącej, opasanej łańcuchem. Pustelnik trzyma prawą rękę na piersiach, a druga otwarta, jak do błogosławienia. Długie włosy osiwiałe, rozdzielone w pół, spływają na ramiona, broda biała okala oblicze z ascetycznym wyrazem i rozmodlonem okiem. Za statuą jest napis: A. D. 1830. Kapliczka ma dwa okna i drzwi drewniane z kratą, przez którą widać statuę św. Pustelnika. - Jest przywilej Mszy św. w tej kaplicy - opowiada przewodnik - w dzień św. Świrada, 16 lipca, uroczystość tu wielka. Tłumy ludzi zbiegają się z okolicy i zalegają całą równinkę, ciągnącą się przed kapliczką na tern wzgórzu pamiątkowem. Za kaplicą sterczy olbrzymi kamień, wystający na zewnątrz; to ta sama ciągnie się skała, tylko ziemią przysypana, i stanowi jakby dach nad grotą. Z jednej strony tego dachu mocno wysunięta ogromna skała tworzy jakoby podcienia przy kapliczce, pod któremi ochronę znaleźć można czasu burzy i niepogody. J Jak pomnik jaki sam P. Bóg tak cudnie wykuł w skale, lśniącej gdzie niegdzie mchem zielonawym i otoczonej czerwonymi głogami, które może nieraz były pożywieniem dla pustelnika. Powietrze aromatyczne, wonią sosen przepojone, a widok stąd czarowny roztacza się na Dunajec, co wije się w dolinie wśród wzgórz malowniczych. Ci Święci - to byli artyści - najcudniejsze ustronia obierali sobie za siedzibę, To wzgórze z kapliczki tak wyniosłe, a jednak w parowie ukryte, to zacisze, owiane czarem przecudnych widoków - tak przykuwa myśl i serce, iż nie dziw, że pustelnik tu pozostał, jako w miejscu, gdzie Bóg miał mu być wszystkiem, że idąc wzdłuż Dunajca - według tradycyi - tu zatrzymał swe kroki, wśród tej cudownej natury, dzieła ręki Bożej. Lud bowiem opowiada: » Z Opatowca, gdzie Dunajec wpada do Wisły, dwóch pastuchów Świrad i Benedykt »zabrali się od trzody«, drogi nie wiedzieli, więc idąc brzegiem Dunajca w górę, przeprawili się do Tropia. Tu się zatrzymali i przemieszkiwali długo na puszczy pomiędzy skałami, aż na Węgry poszli. Tam dostali się do zakonu, lecz za lekkiem uważali życie zakonne i poszli na puszczę. W puszczy na Węgrzech umarł Jędrzej Świrad »dobrowolną śmiercią« (naturalną), a Benedykta zabili zbóje i wrzucili do rzeki Nitry«. Węgrzy z wdzięczności dla polskiego narodu za Świętych Pustelników - jak głosi starodawna tradycya - przysyłali rok rocznie plebanowi w Tropiu ośm beczek wina, które przywoził dobrymi końmi umyślny posłaniec z Węgier, mający złoty bat. I wraz z wozem, końmi i uprzężą oddawszy wino plebanowi tropskiemu, na jednym koniu tylko z złotym biczyskiem powracał. Aż raz bat ten mu zabrano - odtąd Węgrzy przestali przysyłać wino do Tropia. A szkoda tej pamiątki... Posłaniec bowiem w drodze zapytany, odpowiadał, że to wino Węgrzy Polsce przysyłają jako dobrowolny obowiązek, jako dług wdzięczności za świętych polskich Pustelników. A taka cześć wspólnych Patronów ścieśniła jeszcze serdeczny węzeł łączący od wieków Polskę z Węgrami, którym zawdzięczamy dwie nasze największe królowe: tak czczoną przez naród cały św. Kingę i uwielbianą. błogosławioną Jadwigę. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . --- * * * --- Po drugiej stronic Dunajca, na pól wyspie oblanym z trzech stron, sterczą zwaliska zamku Tropsztyna na stromej, niedostępnej górze. Legenda miejscowa głosi, iż miał tu być kiedyś »Raubritter«, rabuś, który napadał na kupców, spławiających Dunajcem wino i inne towary z Węgier i uprowadzał to wszystko jako zdobycz na ten zamek. Powiadają. że pod dzisiejszym Tropiem w onych potopowych czasach Dunajec, prący się do morza, przełamał górę kamienną. Rzeka, zgruchotawszy odwieczną zaporę, płynie sobie środkiem. a po brzegach sterczą skaliste łomy. W pośród nich góruje z jednej strony tropski kamień z kościółkiem św. Świrada, a z drugiej Wytrzyska z zamkiem Tropsztynem. Zameczek ten zajmuje trójkąt kończyny skalnej, która Dunajcowi nadaje nagły skręt. Przepaść naddunajecka i stroma spadzistość zabezpieczały go z dwóch stron, a z trzeciej bronił go wał i przekop. W pobliżu zameczku osiedlił się pustelnik Świrad, pierwszy szerzyciel chrześcijaństwa w tych okolicach. Koło pustelni i kapliczki wytworzyła sie osada. z nazwą Świrad, która w XVI wieku jeszcze utrzymuje się jako nazwa parafii. Tropie obejmowało pierwotnie rozległy obszar leśny, na którym powstawały wioski jak Świrad, Witowice i inne. Wiją się w dolinie Dunajec od wschodu, Łososina od zachodu, oblewając Witowice. Starożytna to osada a nazwa jej ma pochodzić od Wiła pierwszego osadnika. Tędy św. Kinga przechodziła i - jak opowiadano mi na miejscu - »laką łaskę wyjednała dla Witowic, że nigdy cholery tam nie było«. Z wyżyny kościelnej malowniczo się przedstawia ze szczytem »Ostra góra«, ta wieś Witowice, rzędem topoli strojna, wstęgami wód jaśniejąca. Kościół parafialny w Tropiu pod wezwaniem św. Świrada, wśród najcudniejszych widoków jest położony nad ogromną przepaścią, na wyniosłej skale, gdzie miał być niegdyś gaj pogański. Pierwszym założycielem kościoła tego był Osmrus czyli Ośmioróg, dziedzic Tropsztyna, który wymurował kaplicę 1090 roku, lecz gdy 1212 r. Tatarzy ją spustoszyli, odbudował ją i zamienił na kościół 1346 roku Petrasz Brandis. Prezbiteryum zajmuje miejsce pierwotnej kapliczki, która co do sposobu murowania zupełnie miała odpowiadać zameczkowi Tropsztynowi. Z lewej strony w nawie kościelnej widać herb Ośmiorogów, tuż przy ambonie w pobliżu ołtarza Matki Boskiej Z prawej strony przy kapliczce z osobnem wejściem jest ołtarz św. Benedykta. W wielkim ołtarzu świeci obraz Wniebowzięcia Matki Boskiej, a u stóp Jej klęczą św. Świrad i towarzysz jego św. Benedykt, co stwierdza napis: S. Svieradus i S. Benedicius. Obaj zakonnicy w białych habitach, pomiędzy nimi wznoszą się domki pustelnicze: pustelnia służy za tło obrazu. Najstarsze wiadomości historyczne stwierdzają, że św. Jędrzej Świrad tak zwany »Żórawka« urodził się około 978 roku w Opatowcu, blisko Wiślicy, a miejscowa Kronika parafialna tak o nim pisze: »Św. Jędrzej Świrad, którego Ż yr a r d e m nazywają, Z o e r a r d e m, z prowincyi polskiej pochodzący, najprzód w Polsce a następnie na Węgrzech wiódł żywot zakonny w cenobium Z a b o r zwanem, przy mieście N i t r z e. Wiódł żywot pełen wstrzemięźliwości i umartwienia, przez cały czas postu czterdziestodniowego jednym orzeszkiem się zadowalał, a pomimo tego cały dzień pracował i bardzo mało w nocy spoczynku używał. Siedząc bowiem naokoło głowy cierniową koroną się otoczył, a biodra swe łańcuchem żelaznym opasał«. »Był stanu wiejskiego, ale darów Bożych zacnych i wielkich pełny « - powiada Skarga, zaliczając go do ŚŚ. Pańskich narodu polskiego. Jeszcze w domu rodzicielskim upatrzył sobie Świrad godnego towarzysza Benedykta i obaj młodzieńcy razem poszli ku Dunajcowi pod skalistą górę na puszczę. Długosz o nich powiada: »Słynęli dwaj mężowie wzorami życia i przykładną mową budujący. Świrad pustelnik, który nad rzeką Dunajcem niedaleko miasteczka Czchowa, w grocie pod skałą, jeszcze po dziś dzieli widzieć się dającą, przez lat wiele Chrystusowi służył, i Benedykt, wiodący podobnież życie pustelnicze«. Potem Świrad wraz z towarzyszem. życie pustelnicze chcąc zmienić na zakonne, około 1002 r. udał się do Węgier na górę Sobór w hrabstwie Nitryjskiem, do klasztoru 00. Benedyktynów i tam od Opata Filipa wziął habit i imię Jędrzeja. Oblókłszy się wkrótce, obrał sobie za siedlisko miejsce odludne i tam wiódł żywot pustelniczy. »A gdy post wielki przyszedł, brał od Opata czterdzieści orzechów i na nich przestając - jak powiada Skarga - dnia Zmartwychwstania Pana naszego z weselem czekał«. Jednym orzeszkiem na dzień się zadowalał, a pomimo to życie pędził w ustawicznej pracy. Trafiło się raz - tak opowiadają stare kroniki - że gdy przy tak szczupłym posiłku św. Jędrzej pracą ręczną po pustelniczemu zabawiał się, rąbiąc drwa w lesie, znużony postem, omdlały, leżał jak umarły. Wtem stanął przed nim Anioł Pański w postaci ślicznego młodziana, który go zbudził i wsadziwszy na wózek, do celi zawiózł. Nosił zawsze św. Świrad gruby łańcuch żelazny, o czem się dowiedziano dopiero po jego śmierci, która nastąpiła 1011 roku-dziewięćset lat temu. Na usilne żądanie Opat Filip dał Giejzie - księciu węgierskiemu jedną połowę łańcuszka, która się przechowuje do dziś dnia w skarbcu królewskim; druga połowa pozostała w klasztorze jako relikwia, pamiątka po świętym polskim Pustelniku. Uboga celka, w której przemieszkiwał, w poszanowaniu była u ludzi, zwłoki jego z czcią pochowali zakonnicy w miejscu »G ó r a ż e l a z n a« nazwanem, w bazylice św. Emerana Męczennika w Nitrze. Papież Kalikst IV w poczet Świętych go zaliczył. Stare kroniki opisują następujące cudowne zdarzenie: Za panowania Zygmunta Augusta króla polskiego r. P. 1569, d. 16 lipca w dzień św. Jędrzeja Zórawki, gdy się lud katolicki zebrał a w kaplicy, gdzie była grota jego, nabożeństwo swe odprawował, zbuntowani heretycy naszli ich, chcąc wszystkich pozabijać i kaplicę onę z gruntu wywrócić. A gdy drzwi dobywali, wszyscy wierni w Chrystusie Panu tam zgromadzeni zawołali: »Św.Jędrzeju, ratuj nas!« Natychmiast widomie Jędrzej św. pokazawszy się z kijem ognistym, odegnał wszystkich luteranów z cmentarza; przestraszeni tym cudem, do wiary katolickiej przystali. Na pamiątkę zaś tak wielkiego cudu, na wielkim kamieniu twardym, czarnym i krzemienistym, tamże na cmentarzu są stopy aż dotąd wyrażone św. Jędrzeja na postrach heretykom a na zaszczyt i utwierdzenie nas katolików. Z dawnych cudów przytaczają następujący: Czasu pewnego zbójcy, których pełno było w lasach Nitryjskich, zwadziwszy się wzajemnie, bitwę z sobą stoczyli, w której jednego śmiertelnie poranili. Umyślili zanieść go do celi św. Jędrzeja, lecz nim donieśli, w ręku ich skonał. Złożyli zatem ciało w celi sługi Bożego, a gdy je o północy chcieli zakopać. umarły ożył. Zląkwszy się, poczęli uciekać, ale on na nich zawołał: »Nie bójcie się, bracia moi, ani uciekajcie, albowiem św. Jędrzej Zoerard mocą Boską mnie wskrzesił«. Wszyscy płakali i kruszyli się na sercu i prosili, aby z nimi szedł, lecz on odpowiedział, iż z onej chałupki do śmierci nie wyjdzie, aby za grzechy pokutę czynić, i towarzyszów nakłaniać do porzucenia zbrodniczego rzemiosła. Uczniem i naśladowcą św. Jędrzeja Świrada był św. Benedykt, także Polak, który po śmierci mistrza swego, na puszczy w jego celi surowy żywot prowadził. Trzy lata Bogu służył, wtem zbójcy napadłszy na niego, wywlekli go nad rzekę Wag, a chociaż nic nie znaleźli u tego, który dla Boga wszystko porzucił, przecież jako poganie, okrutnie go zamordowali i w rzece utopili. Długo szukano nadaremnie zwłok pustelnika, wreszcie ludzie zwrócili uwagę, że od roku nad wyspą tej rzeki unosi się orzeł, niby czegoś upatrując. Wpuściwszy nurka na dno rzeki, znaleziono tam zwłoki Benedykta, tak nieskażone, jakby dopiero co zasnął. Pogrzebany w bazylice św. Emerana Męczennika w Nitrze, spoczął Benedykt obok mistrza swego św. Świrada. Tomasz Palffy, biskup nitryjski, dla zachowania św. szczątek obu Pustelników, sprawił wielką trumnę srebrną z napisem: »Świętym Patronom nitryjskiego kościoła, Andrzejowi i Benedyktowi męczennikowi, Tomasz Palffy z Erdöd, biskup nitryjski. kanclerz królestwa węgierskiego F. F. R. P. 1674«.. »I jako za życia kochali się w Bogu - tak i po śmierci nie są oddzieleni i w grobie i w niebie«, i w czci wielkiej są u węgierskiego narodu nasi polscy pustelnicy, pierwsi apostołowie wiary w tej przecudnej nadgranicznej krainie pomiędzy Polską i 'Węgrami. »Jest to epizod posłanniczy - mówi jeden z uczonych - częstokroć męczeństwem wieńczony, działalności mnichów zakonu św. Benedykta, którzy posuwając się od Nitry i Jagru dolinami rzek Wagi, Popradu i Dunajca, wnieśli światło Boże w te puszcze«. Uczeni podnoszą znaczenie apostolstwa zwłaszcza naszych trzech naddunajeckich św. pustelników, a lud rzewnem podaniem rozjaśnia ich serdeczny stosunek sąsiedzki: »Stąd jest trzech Świętych: św. Świrad tu w Tropiu, św. Just na Juście na górze w Jakubkowicach stąd półtory mili i św. Urban w lwkowej. Sąsiedzi byli: tu Świrad po środku, a tamci dwaj z tamtej strony Dunajca, na dwóch przeciwnych krańcach. I tak miało być: jedno źródło mieli; jeśli któremu zabrakło wody, to do drugiego przyszedł i ten mu ją posłał cudownym sposobem«. Mieli wspólną wodę, każdy u siebie, ale jakby kanałami podziemnymi złączoną. A tymi kanałami cudownymi - to ta spójnia dusz wzniosłych, to ta miłość wzajemna, która je łączyła. Ci trzej pustelnicy żyjący każdy z osobna, jednem uczuciem ożywieni, choć zdala od siebie, tak blizcy sobie sercem byli - że gdy jednemu czego zabrakło, wnet drugi to odczuł i przyszedł z pomocą, bez żadnej światowej rachuby - szczęśliwi, że jeden drugiemu mógł przynieść ratunek w potrzebie. Wśród harmonii tego świata, nawet serc najbliższych, brzmi nieraz jakaś fałszywa nuta; - tylko przyjaźń dusi: wybranych jest harmonią na wzór niebieskiej - nigdy niczem niezamąconą...
X. PUSTELNIA św. URBANA. Gdy Świrad jaśniał na Węgrzech, daleko pozostali nad Dunajcem sąsiedzi jego z puszcz poblizkich, Urban i Just. Oglądnijmy starodawne miejsce ich pustelni czego żywota. Odjeżdżamy z Tropia z niezatartem wspomnieniem pustelni św. Świrada. Zeszedłszy na dół do Dunajca, przeprawiamy się przez prom. Niebo cudowne, chmury się rozproszyły, promień zachodzącego słońca cudnie ozłaca urocze wzgórra i szmaragdowe fale Dunajca, a ruiny Melsztyna ponad drzew szczytami zda się niebios sięgają. Ze wsi Iwkowej, o półtory mili odległej od Tropia, idziemy pieszo w góry do św. Urbana, jak tu poufale mówią »do św. Urbanka«. Przy drodze na osice świeci w blasku cudnego poranka wyrzeźbiony P. Jezus na krzyżu wiele drzew ze świętymi obrazami, które pobożność ludu własnoręcznie wyryła. Wstępujemy to w górę to znów na dół. - W głębokim jarze szemrze potok, lecący z góry po kamieniach z szumem i hukiem, aż w dolinie wpada do rzeczki, zwanej »Bela«, co ku Iwkowej płynie. Kamienista droga i skały dokoła sterczą wpośród drzew zieleni; - wspinamy się coraz wyżej wśród huku potoków i szumu liści z wiatrem rozigranych. »Tu jest źródło - mówił staruszek, który w tej wycieczce służy nam za przewodnika - i ze źródełka wypływa potoczek i płynie koło św. Ubanka, i tę wodę ludzie mają za cudowną. Wysoko idzie ta góra Iwkowska, a na najwyższej górze mieszkał św. Urban na puszczy«. Istotnie znajdujemy się w prawdziwej puszczy bezludnej, lasy i lasy dokoła, wonią sosen przepojone... Już na wyżynie wśród drzew zieleni bieleje kapliczka murowana; grab cienisty osłonił ją gałęźmi rozłożystemi. W kapliczce w ołtarzu, pozawieszanym świętymi obrazkami, jest na desce malowany św. Urban z brodą, infułę ma na głowie, w ręku pastorał.) »Przy ołtarzu w pniaku jest skrzynka na centy - opowiadał staruszek - raz jeden chłopak z puszki zabrał grosze i ociemniał, wybadali, że on wziął, »zeznał się przed ojcami«, i ojcowie odwieźli te centy, i zaraz chłopiec przejrzał«. Oczy uważane są za źwierciadło duszy: wzruszającem jest, jak lud nasz to zrozumiał, że cudza własność oślepia niejako ducha, - i tylko zwrot jej - przywraca mu moc i siłę. - Widzą się trzej bracia, Świrad, Just i Urban - ciągnął dalej staruszek - wszyscy na górze są, jedna kaplica drugą widzi. U Urbanka tam była jaskinia i jeszcze większe były lasy, buki, sosny, ale z lasów zrobili pole. »Pierwszy raz jakeśmy tu zaszli - mówiła towarzysząca nam także dzieweczka - św. Urban był smutny, ze spuszczoną głową, a drugi raz był jakiś uśmiechnięty«. Obok kapliczki św. Urbana jest studzienka z daszkiem, źródło z kamienia wypływa i szemrze tak cicho... »Kiejindziej był wielki szum - opowiadał staruszek - a teraz zginął ten szum; dawniej o pół mili słychać go było, ale raz jechał tędy niejaki pan, co miał psa chorego, i kazał lokajowi zanurzyć psa do wody. Pies wyzdrowiał, ale woda się »sprzeciwiła« i od tego czasu szum swój zgubiła. Wprzód taka wielka woda szła, że szum aż do Iwkowej słychać było, a teraz nie usłyszy. »Bierają« ludzie i teraz tę wodę na różne defekta, i bardzo pomocna na oczy. Jak chłop puścił kaczkę u Urbanka do tej wody, jak poszła tak poszła i aż w Częstochowie wyszła. Tu przy tej kapliczce św. Urban się objawił na tej grabinie«. Pień spróchniały, omszały, a drzewo nowe konary i liście zielone wypuszcza. »Objawił się obraz na grabie - mówił staruszek - i jest w kaplicy, a grab przy kaplicy stoi stary, zbutwiały, a jak go ktoś chciał »zeciąć«, to krew z niego ciekła. Chcieli go urąbać, że kaplicę gniótł; jak zaczęli ciąć, krew z niego szła - i do dziś stoi«. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . O gdyby tak wszystkie niszczone pamiątki łzami krwawemi zapłakały!... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Sosnowy las dokoła - brzoza nad studzienką się zwiesiła, a jej gałęzie tworzą jakoby naturalną altanę, łącząc się z pamiątkowym grabem, pod którym św. Urban mieszkał. Opuszczamy pustelnię - zginęła nam z oczu kapliczka, coś jeszcze się bieli z poza drzew gęstwiny, i jui zniknęła, - sosny ją kołem cienistem otoczyły. źródło: fragment: Marya Sandoz "Melsztyn i jego okolice", Lwów, Nakładem Macierzy Polskiej, 1911 (pisownia oryginalna.)
Opracował Zbigniew Stós Współpraca: Mariusz Gałek |