Kim jesteś? – A kim mam być?
Pojawiające się co chwilę informacje o zawirowaniach w małopolskich samorządach skłaniają do refleksji, iż polityka coraz bardziej wywraca ludziom w głowach.
Tarnów to obecnie miasto urastające w naszym regionie do rangi „kolosa aferalnego” i przynajmniej w tym zakresie może już nie czuć się prowincjonalnie. Ponieważ władzę w mieście sprawuje ekipa związana politycznie z PO, to PiS-owska opozycja urządza fajerwerki godne co najmniej stołecznych przepychanek.
Z kolei w Nowym Sączu odwrotna sytuacja: PO-wcy grillują władze związane z PiS-em za ich aferalne grzechy.
„Śmieszno i straszno”, gdyż mamy smutny obraz ilustrujący jakość naszych elit władzy. Dla przeciętnego Kowalskiego „wszyscy są warci siebie” i trudno się nie zgodzić z taką oceną. Nieśmiałe pytanie o to czy afery są prawdziwe, jest bez jakiegoś większego znaczenia. Liczą się fakty i „zagrywki” pijarowskie, kto komu bardziej „przyłoży” – przede wszystkim przecież tylko o to chodzi.
W naszym brzeskim regionie zaczynają się już - jak słychać - nerwowe ruchy i przedwczesne przymiarki do przyszłorocznych wyborów. Mój sąsiad, zapalony kibic, uważa spektakularne zmiany barw klubowych naszych radnych, za często egzotyczniejsze od piłkarskich transferów. Partyjni „skauci” (tak się ich ponoć w piłce dziwacznie nazywa) poszukują talentów i nowych twarzy do werbunku, niestety póki co - nie widać nowych gwiazd.
Specyfika obecnej ordynacji wyborczej z jednomandatowymi obwodami preferuje wprawdzie większy indywidualizm kandydatów, ale jednocześnie nasz kontekst galicyjski sprawia, że poparcie poprzez formalnie „stroniących od polityki” duchownych daje wyjątkową trampolinę wyborczą. W ostatnim dwudziestoleciu obserwowaliśmy przecież liczne dostojne ekspiacje, budzące podziw i zdumienie. Zwłaszcza starsi mieszkańcy Brzeska z uznaniem konstatują przemiany duchowe zachodzące wśród ludzi. Obnoszenie się ze swą religijnością i dreptanie obok proboszczy to osobliwa metoda naszych cynicznych „graczy” politycznych. Na pytanie „kim jesteś?”, mają przygotowaną odpowiedź w formie pytania – „A kim mam być?”. Są gotowi przecież zrobić wszystko, aby zdobyć uznanie wyborców.
Przywdziewanie masek to zjawisko dość powszechne. W końcu pojęcie lizusa i obłudnika pamiętamy jeszcze z czasów szkolnych. Absurdalnie populistyczne deklaracje dają gwarancję sympatii, a jeśli przy okazji można jeszcze przywalić konkurentom, to są one „strzałem w dziesiątkę”.
Aktualna scena polityczna w Brzesku jest właściwie jednowymiarowa i trochę komiczna. Praktycznie bezdyskusyjnym hegemonem partyjnym jest PiS, do którego należą, albo chcą należeć, już prawie wszyscy. Kłopot w tym, że - jak historia pokazuje - pomimo tak cennego szyldu ugrupowanie to „liże władzę przez szybę” i w zasadzie jak dotąd nie jest w stanie skutecznie zaistnieć na kluczowych stanowiskach - ani w gminie, ani w powiecie. Jedyny wyjątek to placówki publicznej służby zdrowia, które podobno są zarządzane przez ludzi z tej formacji politycznej.
W województwie partia ta również zajmuje jak dotąd ławy opozycyjne. To swoisty paradoks, który nie sposób racjonalnie zrozumieć. No cóż, pewnie będzie musiało dojść do kolejnych transferów i wzmocnień, gdyż brak skuteczności w polityce jest niestety oceniany podobnie jak na stadionie sportowym i w dodatku tu nie ma nagród „fair play”.
Pozostałe partie w Brzesku istnieją chyba już tylko w rejestrach statystycznych, gdyż sporadycznie słychać o ich działalności. Przed wyborami będą musiały zapewne zorganizować jakąś „brankę” i nawet nie pytać „kim jesteś”, ani „kim masz być”.
W krajowej polityce pewne ożywienie wprowadził nagle zbuntowany były minister sprawiedliwości, którego niezaspokojone ambicje wywołują chwilowy dreszcz emocji wśród różnej grupy figur usilnie zabiegających o zdobycie „przestrzeni życiowej” dla siebie. Główni gracze udają, że obserwują te turbulencje ze stoickim spokojem. A tak naprawdę śledzą każdy ruch z należytą uwagą i lekkim strachem, bo a nóż pojawi się kolejne konkurencyjne stado zgłodniałych wilków do dojenia owieczek. Nowe ugrupowanie, jeśli w ogóle powstanie, zgromadzi towarzystwo, które już wprawdzie „z niejednego pieca chleb jadło”, ale na dobry początek będzie mogło poudawać „niezależnych, bezpartyjnych”. Program - a jakże – z całą pewnością będzie oparty o zasady uczciwości… Uczciwie powiedzą - nie dajcie się obdzierać przez tych rządzących drani, zaufajcie nam, my was obedrzemy zdecydowanie lepiej!!!
Niestety, ale idea społeczeństwa obywatelskiego całkiem się nam już „rozjeżdża” i zaufanie do polityków spada dramatycznie. Dlaczego? A chyba dlatego, że w dużej mierze stracili już dawno jakąkolwiek wiarygodność.
Przykładowo, nasi lokalni działacze w kolejnych kadencjach zawierali już przecież wszystkie możliwe koalicje i ciągle jak aktorzy na scenie udają kogoś kim nie są, a za kogo uparcie chcieliby uchodzić i zamiast podejmować czytelne działania „kopią się tylko nawzajem po kostkach”. Mam czasem wrażenie, że uczestniczący w tej karuzeli osobnicy kompletnie się tym nie przejmują i są w doskonałych nastrojach.
Zarzucając sobie wzajemnie niecne zachowania nie widzą, że jako całość są żenująco nieprawdziwi, licytując się kto jest bardziej pobożny, patriotyczny czy wrażliwy na ludzką krzywdę. W dodatku wpędzają nasze miejscowości w coraz większe długi, nie czując żadnej odpowiedzialności za swe często nieekonomiczne i mało racjonalne pomysły. Ich niedopracowane lub chybione inwestycje to niekiedy swoiste pomniki chciejstwa i niekompetencji. Ciekawe czy tak samo niefrasobliwie realizowaliby te pomysły gdyby przyszło je finansować z własnych kieszeni, a nie z publicznych środków?
Mamy takie szczęśliwe położenie miasta, przy głównych szlakach komunikacyjnych, stanowiących zawsze sprężynę do rozwoju. I co? I kicha. Jaka jest strategia rozwoju i konkretne, szybkie, zdecydowane działania? Nasi decydenci z pełnym oddaniem radzą i dyskutują o jakości lektur szkolnych i innych tego typu problemach. Dziesiątki spotkań i komisji poświęconych debatom o sprawach drugorzędnych. Korzystając za to z każdej nadarzającej się okazji obdarowują siebie i mieszkańców setkami wyróżnień. Tylko patrzeć jak „odkurzą” odznakę przodownika pracy i budowniczych socjalizmu, tyle że teraz to oczywiście musi się jakoś inaczej nazywać, ważne że ludziska to kupią.
Uroczystości, celebra, spotkania, jubileusze, pochody, morze słów. To doprawdy śmieszne, ale może znajdą się i tacy, którzy nie mają poczucia humoru i powiedzą, że raczej żałosne. Postawa społeczeństwa jako arbitra staje się wyraźnie coraz bardziej bierna, co powinno być odczytane jako „żółta kartka”.
Znużenie może jednak spowodować złość i sięgnięcie po kartki czerwone. Pytanie, czy w takim stanie rzeczy mogą pojawić się jacyś zupełnie nowi ludzie i zająć miejsce po „starych wyjadaczach”. Jaka jest też szansa na to, że będą oni na pewno lepsi? Czy nie będzie jak w piosence Młynarskiego z kabaretu Dudek „A wójta się nie bójta”? Kto jest gotów zapewnić, że ci nowi nie przyjmą sprawdzonej strategii – kim mam być, aby być? Albo dosadniej – kim mam być, aby mieć?
Zofia Mantyka