"Kot czyli pies" w krainie paradoksu
(Zofia Mantyka)
2013-11-20
Poziom absurdu osiąga już taki stopień, iż zaczynam się zastanawiać, czy to się dzieje w "realu". Breivik, który zabił 77 osób twierdzi, że jest "niehumanitarnie traktowany". Miejsce, w którym odbywa "karę" 21 lat pozbawienia wolności (w Norwegii to jej najwyższy wymiar), jest jego zdaniem po prostu koszmarne. Morderca narzeka, że obiekt składający się z sypialni, siłowni, gabinetu, toalety i czegoś tam jeszcze jest mało funkcjonalny, a kawa na śniadanie często jest zbyt chłodna. U nas w kraju też już sama nie wiem, czy wszystko wokół dzieje się naprawdę.
Hordy zwierząt, z bliżej nieznanych powodów nazywanych kibicami, grasują w przestrzeni publicznej, siejąc zniszczenia i awantury. Odbywa się to wszystko w majestatycznej asyście halabardników w policyjnych uniformach. Eskortowany orszak królewiczów z poczuciem ważności i bezkarności, obnosi swą pogardę dla prawa. Ci młodzi żałośni ludzie są kolejnym przykładem efektów bezstresowego wychowywania i słabości państwa. Tolerowanie braku jakiejkolwiek dyscypliny daje właśnie takie rezultaty. Strach wyjść wieczorem na ulicę, gdyż stróże bezpieczeństwa nie są często nawet w stanie ukarać sprawców, których ewidentne przestępstwa zostały nagrane przez kamery monitoringu. Jak dotąd największe sukcesy w wykrywaniu przestępstw i podnoszeniu statystyk sprawności pracy policji, to byli zatrzymani pijani rowerzyści, których teraz wypuszcza się z więzień. Praktycznie nie dyskutujemy o obrzydliwości pedofilii jako okropnej formy zwyrodnienia, tylko mamroczemy nieustannie o pedofilii księży, bądź analizujemy ich kretyńskie wypowiedzi. Jednocześnie bardzo łatwo usprawiedliwiamy niektórych degeneratów, jak choćby "naszego" znanego reżysera o identycznych skłonnościach, bo to przecież zacny, nowoczesny i elegancki bywalec salonów. To tak jak w tym dowcipie, że "gejem to jest osobnik w garniturze Bossa, a ty to możesz być co najwyżej zwyczajnym pedałem". Podstawowym tematem dyżurnym w mediach i rozmowach, są kłopoty silikonowych celebryckich piękności, przeżywających nieustannie swe romansowe rozterki. Martwimy się ich "problemami", a jednocześnie sami nie możemy doczekać się w przychodniach lekarskich pomocy ratującej życie. Kraina paradoksu. "Pies czyli kot".
Nie smuci nas specjalnie poziom nauczania w szkołach i fakt, że na niektórych "uczelniach" prace licencjackie bronić można przez telefon, czy realizować kilka semestrów w jednym (to taka nasza rodzima odmiana head&shoulders). Za to podniecamy się bezprzedmiotową kłótnią w sejmie w sprawie edukacji sześciolatków, bezdyskusyjnie przyjmując za właściwe samo istnienie przymusu szkolnego i to do 18 roku życia. A propos - jeden z najlepiej wykształconych Brytyjczyków XVIII wieku, Adam Smith słusznie zauważył, że państwo może nawet w części opłacać pensję nauczycieli, ale broń Boże w całości, bo zaczną oni zaniedbywać swoje obowiązki, gdyż źródło dochodów stanie się wówczas całkowicie niezależne od ich osiągnięć. Władze Krakowa uskarżały się ostatnio, że nie mogły podobno uzyskać informacji z Instytutu Badań Edukacyjnych o tzw. "edukacyjnej wartości dodanej" - cokolwiek to dziwadło oznacza, podobno pozwala określić postępy ucznia. Z informacji Dziennika Polskiego wynika, że ponoć blisko połowa krakowskich gimnazjów ma ten wskaźnik ujemny. To dopiero jajo, gdyż to ni mniej, ni więcej pokazuje, że absolwenci są na gorszym poziomie, niż byli przed przyjęciem do szkoły (sic)!!! Czyli jasno widać, że finansowanie trzech lat nauki to były praktycznie zdefraudowane publiczne środki, nie wspominając już o zmarnowaniu czasu przez dzieci. Jeśli to prawda, że nawet władze mają problem z dostępem do tych danych, to cóż dopiero rodzice. Wniosek - szkoły są chyba głównie dla nauczycieli, a nie dla uczniów. Biorąc pod uwagę, że według statystyk małopolskie szkoły są najlepsze w Polsce, to mamy rewelacyjny obraz poziomu edukacji w kraju. Jednocześnie związki zawodowe nauczycieli przygotowują się do strajków w obronie zagrożonych swoich przywilejów. Smaczku całej awanturze dodaje fakt, iż w szkołach prowadzonych przez Związek Nauczycielstwa Polskiego, zatrudnieni nauczyciele nie mają żadnych uprzywilejowań i pracują w większości na "umowach śmieciowych". "Kot czyli pies".
W kościele św. Augustyna w Warszawie, jakiś topowy projektant zrealizował osobliwy event, polegający na pokazie mody w wyjątkowo "odlotowym miejscu", co wywołało spory skandal i oburzenie. Świątynia to sakralne miejsce do sprawowania świętych obrzędów, a tych w żadnej mierze nie da się pogodzić ze świecką, czy tym bardziej profaniczną działalnością. Niestety coraz częściej o tym zapominamy. I co ciekawe, władze kurialne i proboszcz nie dostrzegli w tym nic niewłaściwego. Dopiero jak się okazało, że pokaz nie miał wiele wspólnego z modą strojów ślubnych, wtedy konsternacja, tudzież "zonk". Tak, jak gdyby miało to jakiekolwiek istotne znaczenie. Przecież świątynia jest powołana i konsekrowana (czyli wyłączona z użytku świeckiego), tak więc skandalem jest każde przedsięwzięcie poza sprawowaniem Eucharystii. To ona jest istotą każdego budynku kościelnego, który po to istnieje, by w nim sprawować tajemnice wiary. Do kościoła idziemy, aby spotkać się z Bogiem, a nie z podróżnikiem, aktorem czy publicystą. Ta sama zasada dotyczy nie tylko pokazów mody, ale także różnych wystaw, przestawień teatralnych, odczytów, spotkań politycznych i każdej innej działalności, która nie ma nic wspólnego ze sprawowaniem liturgii świętej. A jaka jest u nas rzeczywistość? Dziwnie nie słychać słów oburzenia, gdy w świątyniach nader często realizowane są imprezy wykraczające poza sferę sacrum. Sprawowanie liturgii świętej coraz częściej odbywa się poza murami kościołów, różne nabożeństwa odbywają się na ulicach i placach miast czy osiedli, a więc w sferze profanum. Nie mnie oceniać, czy to właściwe czy nie. Bóg jest zapewne wszędzie i jak ktoś chce się modlić, to wybiera sobie stosowne miejsce. Jeden będzie się modlił w świątyni, czyli w domu Boga, drugi w zaciszu swojego mieszkania, inny na placu miejskim w blasku świateł. Dla jednych to będzie intymne spotkanie, a dla innych dawanie świadectwa swej religijności. Mnie takie zewnętrzne eksponowanie wiary w przestrzeni publicznej nie przeszkadza, każdy ma prawo do jej wykorzystywania. Natomiast przekształcanie świątyni w świetlicę uważam za wysoce niewłaściwe. Ot paradoks. I co znowu? "Pies czyli kot". W ostatnich rozmowach przyjaciel zwracał mi uwagę, że rzadko zastanawiam się nad sytuacją kobiet w obecnych czasach. Istotnie, "mędrkuję" o sprawach politycznych, społecznych czy wreszcie obyczajowych, a o płci żeńskiej jakoś bardzo niewiele, co samo w sobie jest może trochę nienaturalne. I nie o to chodzi, żeby walczyć tfu... za przeproszeniem jak jakaś feministka, czy ortodoksa filozofii gender. Nie można jednak nie zauważyć, że przecież "Baby są jakieś inne" niż u Marka Koterskiego. W Polsce kobieta nigdy nie miała łatwo. W kraju o specyficznie pojmowanym katolicyzmie, jedyną kobietą godną szacunku była przez lata jedynie Matka Boga. W rodzinach funkcjonował ustalony model patriarchalny i rola kobiety była niestety jasno określona. Transformacja ustrojowa, zmiany kulturowe i obyczajowe wywołały paradoksalną sytuację. Obecnie kobieta powinna być: zaradną żoną, kochającą matką, atrakcyjną kochanką, dyspozycyjnym pracownikiem, uwodzicielską i walczącą o swoje "ciacho" samicą. I co jest niesamowite, to się współczesnym Polkom mimo wszystko jakoś czasami udaje. A to głównie dlatego, iż mężczyźni niewieścieją. Wprawdzie jeszcze nie jesteśmy modliszkami, ale licho nie śpi i scenariusz z "Seksmisji" może się kiedyś w jakimś stopniu zrealizować. Rynek pracy i ekonomia odciskają wyraźne piętno na naszych zwyczajach matrymonialnych, bardzo mocno przesuwa się granica wiekowa młodych małżonków. Zdecydowanie zmalał ostracyzm dla osób, które mieszkają w niezalegalizowanym związku, nie ma już pejoratywnego stwierdzenia "żyją na kocią łapę". Rodzina systematycznie traci należny jej mir, demografia jest zatrważająca. Tradycyjne relacje i role kobiety oraz mężczyzny "stają na głowie". Wśród "pokolenia kryzysu" masowo emigrującego za chlebem, ponad 500 tysięcy to ludzie o wyższym wykształceniu. Emigrują mężczyźni i kobiety. Faktem jest, że statystyczna Polka jest lepiej wykształcona niż statystyczny Polak, ale oczywiście dużo trudniej zdobyć jej dobre kierownicze stanowisko. Kobietom w tych nowych realiach nie jest łatwo. Mężczyźni natomiast, co jest już zupełnie dramatyczne, nie wytrzymują presji i często odbierają sobie życie. No tak. Kolejny "kot czyli pies". Władysław Grzeszczyk w swojej "Paradzie paradoksów" dosyć trafnie to ujął: "Czasem dopiero na skrzyżowaniu człowiek zaczyna zastanawiać się - dokąd idzie".
Zofia Mantyka
Od admina: Artykuły czytelników dotyczące współczesności znaleźć można w zakładce Publicystyka, a te związane z historią regionu zamieszczone są w zakładce Historia.
|