Sto lat temu, 16 grudnia 1913 r. w Sterkowcu doszło do tragicznego wypadku kolejowego w którym zginęło 8 osób. Ze względu na rozmiar i okoliczności wypadku, wywołał on zrozumiałe zainteresowanie prasy. Pogrzeb ofiar wypadku odbył się 18 grudnia na cmentarzu w Szczepanowie. Niestety nie udało mi się odszukać tej mogiły. Mariusz Gałek Straszna katastrofa kolejowa Straszna katastrofa kolejowa wydarzyła się dzisiaj rano pod Biadolinami, okrywając żałobą setki rodzin. Robotnicy sezonowi wracali do domu pociągiem, który uległ katastrofie. Wracali z zasobami pieniężnemi do swoich rodzin na święta, radując się na samą myśl, że wkrótce pośród swoich najbliższych odpoczną po wyczerpującej pracy na obczyźnie, po trudach, znojach, a często upokorzeniach. Wracali pełni dobrej myśli, gdy oto przypadek w jednej chwili przemienił radość w rozpacz i żałobą. Wstrząsająca wiadomość o katastrofie wywoła żywe współczucie dla ofiar jej, a zarazem pragnienie, ażeby rozmiary jej w rzeczywistości były jak najmniejszemi. Opowiadanie naocznego światka. Jeden z podróżnych, jadących pociągiem pospiesznym, który stał się narzędziem katastrofy, przyszedł do naszej redakcyi i podał nam szczegóły katastrofy, które albo sam widział, albo słyszał o nich na miejscu. Wedle opowiadania tego świadka przebieg katastrofy był następujący: Pociąg, wiozący robotników sezonowych, powracających do domu, wyjechał dzisiaj około godziny 5 rano ze S ł o t w i n y, dążąc w stronę Tarnowa i jadąc lewym torem. Przy kilometrze 48, tuż prawie przed stacyą B i a d o l i n y, rozległy się wołania, że jeden z wagonów płonie. Ogień spostrzegła także służba pociągu i zatrzymała go natychmiast. W jaki sposób powstał pożar w wagonie, na razie nie stwierdzono. Robotnicy wiozą często - jak się sami wyrażają - okowitę, może więc alkohol rozlał się w przedziale i zapalił się od porzuconej zapałki. Jaka była przyczyna pożaru - mówił nasz informator - nie wiem, dosyć, że wśród podróżnych tego pociągu powstał popłoch. Gdy wstrzymano pociąg, nie tylko z płonącego wagonu, lecz także i z innych wagonów zaczęli pospiesznie wysiadać podróżni, którzy dostali się na drugi, wolny tor i otoczyli palący się wagon. Bardzo wielu zabrało z sobą swoje pakunki dla bezpieczeństwa mienia. Tymczasem z Tarnowa wyjechał w stronę Krakowa pociąg pospieszny nr. 2, który oczywiście jechał torem lewym, czyli wedle kierunku Kraków - Lwów torem prawym, to jest tym, na którym stłoczyli się podróżni pociągu robotniczego. Pociąg pospieszny, który na małych stacyach nie zatrzymuje się, jechał z szybkością 90 kilometrów na godzinę, co się działo od chwili, gdy pociąg pospieszny został spostrzeżony, oczywiście podróżni tego pociągu nie wiedzą, dosyć, że pociąg ten wjechał w tłum osób, stojących na torze. Skutki były straszne. Tor w jednej chwili zasłany był zabitymi i rannymi. Maszynę i tender obryzgała krew, a na tłokach i pośród kół znajdowały się szczątki ciał ludzkich, odzieży i pakunków. Z dobrze poinformowanej strony otrzymujemy następujące informacye: W pociągu nr. 321, który wiózł robotników sezonowych i wyjechał z Podgórza-Płaszowa dzisiaj o świcie, zapalił się wagon osobowy za stacyą Słotwina, a przed Biadolinami, koło kilometra 58 .7. Służba automatem zatrzymała pociąg i rzuciła się na ratunek płonącego wagonu, który miał nr. 8369. Równocześnie budnik dał sygnał „Stój!“ („Halt") dla pociągu pospiesznego, który dążył od strony Tarnowa do Krakowa. Pociąg pospieszny nr. 2, jadący pełną parą, nie zdołał się zatrzymać i wjechał w tłum podróżnych, którzy z pociągu robotniczego wyszli na wolny tor. Pociąg pospieszny wjechał w tłum ludzi, z których - wedle dotychczasowych obliczeń - 8 poniosło śmierć, a mnóstwo jest rannych. Na razie nie można stwierdzić dokładnie liczby zabitych. - Oszacowano ją w przybliżeniu, obliczając zwłoki, tudzież ich szczątki, jak ręce, nogi i głowy, oderwane od tułowiów. Katastrofa wydarzyła się dzisiaj o godzinie 5 min. 38 rano, gdy jeszcze panowały ciemności. Maszynę pociągu pospiesznego odstawiono, gdyż jest ona nadwerężona skutkiem tego, że do ruchomych jej części dostały się szczątki ciał; odzieży, walizek i t. p. Pożar w wagonie powodowało nieostrożne obchodzenie się podróżnych z benzyną. Natomiast, wedle twierdzenia maszynisty pociągu pospiesznego, ogień powstał skutkiem rozpalenia się osi. Liczba ofiar. Według zgodnie brzmiących doniesień, liczba zmarłych ofiar wynosi dotąd 8, natomiast nie jest ustaloną zupełnie liczba rannych. Wielka część rannych rozbiegła się po okolicy, część przewieziono do Tarnowa, część do Bochni. Zwłoki wszystkich nie mogły być agnoskowane, bo zostały z nich tylko szczątki. Tem się też tłómaczy, że nie podano nazwisk wszystkich przejechanych ofiar. Dotąd udało się stwierdzić identyczność trzech ofiar, mianowicie są to następujący emigranci: 1) Franciszek Kordon, łat 20, pochodził z powiatu tarnobrzeskiego; 2) 25 letni Stefan Kondzich z Lemarówki. pow. Jarosław; 3) Teodor Myroniuk z Dobesławic, pow. Kołomyja. Zwłoki pozostawiono na razie na stacyi w Biadolinach aż do przybycia sądowej komisyi. Dzisiaj rano wyjechał do Biadolin z ramienia krakowskiej dyrekcyi kolejowej kontrolor ruchu, st. rewident Kovatsch. Ślady katastrofy. Świadkiem strasznej katastrofy w Biadolinach jest lokomotywa pociągu pospiesznego nr 2, która przybyła na krakowski dworzec kolejowy. W Bochni znaleziono na niej odciętą głowę, ucho oraz kilka kawałków ciała ludzkiego. Stopnie tego kolosu, jadącego z szybkością stu kilometrów na godzinę, pokrwawione, w kilku miejscach widać rozbryzgany mózg ludzki, tu i ówdzie zatrzymały się kawałki ludzkiego ciała i... chleba biednych robotników. Automatyczny hamulec na przodzie maszyny uległ zniszczeniu z powodu nagłego zatrzymania pociągu w Biadolinach. Maszyniście Janowi Krzypcie zdawało się, że pociąg przejechał przynajmniej 40 ludzi. Pociąg, który prowadził, zatrzymał on dopiero na 300 do 400 kroków poza pociągiem osobowym. Maszynista Krzypka oraz kierownik pociągu pospiesznego, Ludwik Bródek, byli tak zdenerwowani, iż nie mogli żadnych poczynić zeznań, nawet gdy już ochłonęli z pierwszego wrażenia, przybywszy na krakowski dworzec kolejowy. Pożar wozu przyczyną nieszczęścia. Jak donieśliśmy, w wozie nr 8369 pociągu osobowego nastąpiła eksplozya benzyny. Zapaliły się od niej worki i ławki i wkrótce stanął cały wóz w płomieniach. Powstała ogromna panika, pociąg zatrzymano, a podróżni zaczęli w panicznym strachu wyskakiwać na sąsiedni tor, którym przejechał pociąg pospieszny. Komunikat urzędowy. Z dyrekcyi kolejowej otrzymaliśmy następujący komunikat: Przy dzisiejszym pociągu osobowym Nr 321, wiozącym robotników sezonowych z Niemiec, nastąpiła w jednym wozie III klasy o godzinie piątej minut 38 między stacyami Słotwina-Brzesko - Biadoliny eksplozya, wywołana przez to, iż jeden z podróżnych napełniał benzyną palącą się zapalniczkę. Wskutek eksplozyi wybuchł w tym wozie pożar. Pociąg wstrzymano hamulcem automatycznym. Przerażeni podróżni zaczęli wyskakiwać na sąsiedni tor w chwili, gdy po tym torze nadjeżdżał z przeciwnej strony pociąg pospieszny Nr 2. Pociąg ten najechał na ośm osób, które poniosły śmierć na miejscu. Nazwiska przejechanych nie są jeszcze znane. Z Tarnowa wysłano natychmiast pociąg ratunkowy. Dochodzenia w toku. źródło: Nowa Reforma, Kraków, 16 grudnia 1913 r. nr.578 str.3 (pisownia oryginalna) Straszna katastrofa kolejowa. Kraków, 17 grudnia. Jak już donosiliśmy, wczoraj nad ranem zaszła straszna katastrofa kolejowa koło Biadolin, której ofiarą padło 8 osób, robotników sezonowych, powracających z Prus do kraju. Wedle dalszych informacyj, zasięgniętych od naocznych świadków katastrofy i władz na dworcu krakowskim, katastrofa przybrała rozmiary wprost straszne. Jak już stwierdzono, pociągiem osobowym, który nosił nr 321, jechało 750 robotników sezonowych, powracających z robót w Prusach do kraju na święta. W piątym wozie jeden z podróżnych zapalił maszynkę spirytusową, aby ugotować śniadanie. Z niewiadomych przyczyn maszynka eksplodowała, a rozlany spirytus ogarnął płomieniem szereg robotników. Początkowo zaczęli gasić ogień sami, ale gdy płomień począł zajmować worki z ubraniami, jeden z podróżnych pociągnął za linkę sygnałową i pociąg stanął. Przedtem jednak niektórzy ze śpiących w dalszych przedziałach wozu, obudziwszy się w przestrachu zaczęli wyrzucać tobołki przez okno na tor. Gdy pociąg się zatrzymał, robotnicy poczęli tłumnie wyskakiwać na drugi tor. Wtedy konduktorzy zauważyli, że nadchodzi pociąg pospieszny Nr 2, zdążający od strony Rzeszowa. Poczęli wiec dawać sygnały na „stój", ale niestety zapóźno. Pociąg całą siłą wjechał w grupą ludzi i dopiero 200 metrów za miejscem katastrofy zatrzymał się. Skutki były straszne. Skłębione kawałki ciał ludzkich leżały na całej przestrzeni. Ośm osób zostało wprost zmiażdżonych. - Jak stwierdzono, ofiarą katastrofy padły dwie kobiety i sześciu mężczyzn. Według wszelkiego prawdopodobieństwa są to:
Andruch Pastuch w wieku 25 lat i żona jego Zofia, 21 lat; Dolinek Karol, 19 lat; Czykiel Fedor, 25 lat; Kandink Stefan, 25 lat; Myroniuk Fedor, 20 lat; Ordon Antoni, 16 lat; jednej kobiety nie zdołano rozpoznać. Na miejsce katastrofy przybył ratowniczy pociąg z Tarnowa. Z Krakowa z ramienia dyrekcyi kolejowe przybył kontroler Kovats i komisarz dr Mróz, z Brzeska zaś komisya sądowo-lekarska, która natychmiast przeprowadziła wstęp śledztwo. Zarządzono pochowanie szczątków zwłok na najbliższym cmentarzu w Starkowicach (Sterkowiec - przypis M.G.) (pow.brzeski).(Pogrzeb odbył się 18 grudnia na cmentarzu w Szczepanowie - przypis M.G.) Wedle opowiadania świadków, na miejscu katastrofy rozgrywały się wprost okropne sceny. Lud zgromadził się i nawoływał nazwiskami, aby odszukać lub stwierdzić, czy nie zginął ktoś najbliższy lub znajomy. - Zwłoki jednego z przejechanych przez pociąg, Ordona, znalazła jego siostra i wprost odchodziła od zmysłów, zbierając kawałki ciała brata, rozrzucone po torze. Służba, która prowadziła pociąg z robotnikami sezonowymi, maszynista Latiniuk i nadkonduktor Jan Kogut opowiadają, że wprost nie mogą sobie zdać sprawy z przebiega całej katastrofy, która zaszła momentalnie. Maszynista pociągu pospiesznego Jak Krzywka był wczoraj przesłuchany najpierw przez władze kolejowe, a potem przez komisarza policyi dra Warczewskiego. Wedle opowiadań Krzywki, który na myśl o katastrofie płacze i trzęsie się ze zdenerwowania - zobaczył on znaki na zatrzymanie pociągu, ale już za późno. Usłyszał już tylko jęki i krzyk ludzki - potem umilkło wszystko, a gdy zatrzymał pociąg, słychać było głośny płacz i łkania kobiet i mężczyzn, stojących już nad poszarpanemi zwłokami ludzi. Maszynę zatrzymano w Krakowie. Na kołach widać zaskrzepłe ślady krwi, po lewej stronie jedna ławeczka jest zgięta, widocznie uderzyła całą siłą w kufry robotników. ---------------------------- Wedle prywatnych informacyj, przyczyna pożaru w wagonie była następująca. Jeden z młodych robotników chciał zapalić maszynką benzynową do herbaty. W tej chwili nastąpiła eksplozya. Ladzie zaczęli wyrzucać toboły z przedziałów i zatarasowali drzwi. Nie znalazł się jednak nikt, ktoby wpadł na pomysł zatrzymania pociągu. Dopiero gdy niektórzy z podróżnych poczęli wyskakiwać z wagonów - jeden pociągnął za linkę alarmową i pociąg stanął.Ludzie wtedy masą zaczęli wyskakiwać. Nie upłynęły dwie minuty, gdy nagle najechał całą siłą pary pociąg pospieszny, miażdżąc pod kołami olbrzymiej lokomotywy nieszczęśliwych ludzi. Od naszego korespondenta z Tarnowa otrzymujemy telefonicznie o katastrofie pod Biadolinami następujące szczegóły: Katastrofa zdarzyła się w oddaleniu półtora kilometra od stacyi Biadoliny w kierunku Krakowa, między kilometrem 58, a 58 01. Na miejsce wypadku udał się natychmiast pociąg ratunkowy, oraz komisya z Brzeska. Miejsce katastrofy przedstawiało wprost straszny widok. Na ziemi leżały szczątki poszarpanych ciał ludzkich. Ta widać było wyrwane serce z kawałkiem płuc. Dalej leżały poszarpane ręce, nogi, zmiażdżona głowa pokazywała zęby w jakimś straszliwym uśmiechu. Między szczątkami ciał ludzkich leżały strzępy podartych ubrań i szczątki podarków gwiazdkowych, jakie wiozła ze sobą jedna z ofiar. Policya tarnowska zatrzymała w Tarnowie kilku robotników, celem przeprowadzenia śledztwa. Stwierdzono, że przyczyną pożaru był wybuch benzyny, wlewanej do zapalniczki. Zapalił ją Grzegorz Dyduch, pochodzący z Woczkowiec, gubernii wołyńskiej. Tak zeznaje Jan Gontarz, jadący tym samym wagonem. Dyduch jednak zwala winę na Gontarza. Obu aresztowano. Za Szczepanem Drozdziecem, również robotnikiem sezonowym, który po katastrofie odjechał w dalszą drogę do Jarosławia, wysłano telegram, wzywający go do powrotu, gdyż potrzebny jest na świadka. Franciszka Ordonówna zeznaje wstrząsające szczegóły o śmierci swego brata. Widziała, jak z kuferkiem w ręku, w którym znajdowało się 40 marek i podarki gwiazdkowe, wyskoczył przez rozbite okno; widziała dalej, jak go złapały koła maszyny pociągu pospiesznego i formalnie go zmiażdżyły. Ona uratowała się tylko przypadkiem, przycupnąwszy pod jednym z wagonów pociągu osobowego, którym jechała. Komisarz policyi tarnowskiej przesłuchał następnie Iwana Mandrusiaka z Debosławia koło Kołomyi, poczem wraz z jednym agentem, Ordonówną i Mandriukiem udał się na miejsce, celem agnoskowania zabitych, Ordonówna poznała swego brata, Antoniego, liczącego lat 17, któremu maszyna wydarła serce z kawałkiem płuc. Mandriuk poznał swego szwagra Myroniuka po aksamitnych spodniach. Na podstawie paszportu agnoskowano Stefana Kandiuka z powiatu jarosławskiego. Przy innym zabitym znaleziono paszport na nazwisko Andrzeja Pastucha z Załuźa, powiat jarosławski, a w paszporcie świadectwo Zofii Pastuchowej, równie z Załuźa. Widocznie było to małżeństwo, które wracając na święta, zginęło tak straszną śmiercią. Agnoskowano dalej Niejakiego Dolinkę z powiatu jarosławskiego i Fedora Czikiela z Woli starzeńskiej, również z powiatu jarosławskiego. Ogółem agnoskowano jedną kobietę i 6 mężczyzn. Identyczności drugiej zabitej kobiety stwierdzić nie zdołano. Rannych nie ma wcale. Jeden tylko z robotników, wyskakując przez rozbite okno, lekko się zranił. źródło: Nowa Reforma, Kraków, 17 grudnia 1913 r. nr.579 str.1 i 2 (pisownia oryginalna) Masowa śmierć robotników sezonowych. Pożar w pociągu. Niebywała katastrofa między Słotwiną a Biadolinami. (Telefonem od naszego korespondenta). Tarnów, 16 grudnia. Dzisiaj wczesnym rankiem obiegła nasze miasto straszna wieść, iż kilkunastu robotników na stacyi Biadoliny, znalazło śmierć pod kołami pociągu. Katastrofa ta miała miejsce w następujących okolicznościach: Dzisiaj o godz. 5 -ej rano, pociąg robotniczy nr. 231, jadący w stronę Tarnowa, przepełniony robotnikami sezonowymi, powracającymi z Prus, zatrzymano zapomocą linki alarmowej na linii między stacyami Słotwiną a Biadolinami przy kilometrze 58-7 a to z powodu pożaru, wybuchłego w jednym z wagonów. Na razie nie zdołano stwierdzić przyczyny pożaru; wedle jednej wieści miał wybuchnąć pożar wewnątrz wagonu, wzniecony skutkiem nieostrożności jednego z pasażerów, gotującego poranny posiłek na maszynce spirytusowej; druga wieść jako powód podaje zapalenie się osi skutkiem braku smarowidła. Tuż po wstrzymaniu pociągu robotnicy, wśród których wybuchł popłoch i panika, masowo poczęli wyskakiwać z wagonów i gromadzić się na sąsiednim torze. W tejże samej chwili od strony Tarnowa nadjechał pociąg pospieszny nr. 2, zdążający pełną szybkością do Krakowa. Zanim zebrani na torze robotnicy zdążyli umknąć na bok, pociąg wpadł w tłum zabijając i kalecząc dziesiątki ludzi. O wstrzymaniu pociągu nie mogło być nawet mowy, aż dopiero po przebyciu dalszych kilkuset metrów. Tor na przestrzeni przeszło sta metrów kąpał się w krwi, wszędzie widać poszarpane w straszny sposób ciała, wnętrzności, kawałki rąk i nóg, oraz głowy, z których wygląda mózg... W koło słychać jęki rannych, krzyki i płacz mimowolnych widzów katastrofy. Widok wstrząsający nerwami i okropny. Na razie trudno jest oznaczyć liczbę ofiar. Zabitych ma być 8 robotników, rannych przeszło 25! Prawdopodobnie liczba zabitych jest znacznie większa. * * * Pociąg pospieszny, mimowolny sprawca katastrofy, przybył do Krakowa z 2-godzinnem opóźnieniem . Cała maszyna jest okrwawiona, na osiach i kołach widać splątane wnętrzności. W popielniku znaleziono kawałki ciał, ręce i nogi połamane, niektóre jeszcze w strzępach ubrania. Maszynę odpiętą od pociągu przesunięto na boczny tor. Straszne szczegóły. T a r n ó w . (Tel. wł.) Pociągiem robotniczym, w którym pożar ugaszono, przywieziono rannych w katastrofie do Tarnowa. Liczba ciężej i lżej rannych wynosi powyżej 30 osób. Liczby zabitych nie stwierdzono jeszcze; wedle opowiadania świadków ma wynosić przeszło 20 osób; inni podają cyfrę zabitych na 30 robotników. Stwierdzenie tej cyfry nawet na miejscu katastrofy jest nadzwyczaj trudne, ponieważ ciała najechanych poszarpane są w drobne kawałki i pomieszane ze sobą. Części te rozwleczone na torze trzeba zbierać dopiero i łączyć ze sobą. Wielu z nich brakuje. Z innej strony otrzymujemy następujące informacye: Tragedya tułaczy sezonowych. Godzina czwarta rano. Ciemna noc; zimno przejmujące. Na stacyi Podgórze-Płaszów ruch niezwykły. Zewsząd rozlega się gwar robotników sezonowych, powracających z dalekiej tułaczki — z ciężkich rolnych robót... Wracają do rodzinnej zagrody z groszem w pocie czoła zdobytym, do swoich, do ukochanych... Rozlega się donośny dzwonek. Na tory kolejowe wjeżdża z hakiem pociąg osobowy nr. 321 i czerwonemi ślepiami patrząc, sapie jak straszny potwór, który za chwilę ma wszystkich pochłonąć i rzucić w objęcia śmierci... Zgrzytnęły łańcuchy, łączące wagony żywych ludzi i zwolna począł się potwór coraz szybciej ruszać, trząść, wreszcie utonął w niezgłębionych czeluściach nocy... Jeszcze raz z oddali do leciał słaby odgłos śwista, odgłos dziwny, smętny jak smętnem jest życie wygnańca Mazura, rzuconego dla pracy w środowisko obce, częstokroć mu wrogie. Na przestrzeni między Biadolinami - Słotwiną-Brzeskiem jeden z biedaków sezonowych zapalił maszynkę benzynową. Maszynka buchnęła płomieniem strzelistym, którego języki poczęły lizać ubranie nieostrożnego robotnika. W miarę potęgowania się ognia w wagonie — panika wzrastała pośród tułaczy coraz więcej, aż wreszcie jeden z nich wstrzymał linką bezpieczeństwa pociągu na kilometrze 58 a 57-mym. Jeszcze pociąg nie stanął, a już drzwiczki wagonów poczęły się otwierać, a przez nie wypadali w przerażeniu sezonowi tułacze. Cisnęli się jeden za drugim, popychali kuferkami i z błędnych wyrazem twarzy tłoczyli się - byle dalej, byle dalej od pożaru... Wszystko to trwało jedną, dwie albo trzy sekundy. Wystarczało, niestety, ażeby w ten tłum przelękłych włościan przerżnął się pociąg obcy, który z szybkością 100 kilometrów, na godzinę pędził w stronę Krakowa. Nastąpiła straszna chwila: Ta żywa gromada ludzi znalazła się naraz pod kołami pociągu... Trzask, huk walącego już huragan pociągu przygłuszył wszystko, przygłuszył jak tych, którzy z otwartemi ranami leżeli opodal toru powalani. Potwor stanął opodal, jakie 200—300 kroków od miejsca katastrofy. Oczom patrzącym przedstawił się widok, którego opisać wprost niepodobna. Na torze walały się ociekła krwią kawały mięsa ludzkiego, tu i ówdzie plamiły kamienie skrzepłe kałuże krwi i mózgu, tam znów całe części ciała... Widok niesłychany!... Wrażenia maszynisty Krzywki.
Maszynista pociąga pospiesznego. Jan Krzywka, przesłuchiwany przez władze kolejowe — tak opisuje przebieg katastrofy: Wyjechałem w nocy z Rzeszowa do Bogumina i tuż za Tarnowem, niedaleko Słotwiny, otrzymałem znak „halt“. W tej chwili puściłem „contrparę“. W pierwszej chwili nie wiedziałem co się stało. Naraz widzę zbity tłum ludzi. Wstrząsnęło mną tak silnie, iż straciłem na chwilę pamięć umysłu. Gdy pociąg zatrzymał się, nie miałem już żadnej wątpliwości, że pozostawiłem za sobą trupy kilkudziesięciu ludzi. Koła maszyny ociekłe krwią i mózgiem ludzkim, dawały świadectwo tragicznego wypadku. Na najbliższej stacyi w Słotwinie, z pod kół maszyny wyjmowano całe kawały ciała ludzkiego. źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków 17 grudnia 1913 r. nr.290 str.5 i 6 (pisownia oryginalna) Straszny wypadek. Kraków, 16 grudnia. W dzisiejszym pociągu osobowym nr. 321, wiozącym robotników sezonowych z Niemiec, nastąpił w wozie III. kI. o godz. 5.38 rano pomiędzy Słotwiną-Brzesko a Biadolinami wybuch, wywołany przez to, że jeden z podróżnych napełniał benzyną palącą się zapalniczkę. Wskutek wybuchu powstał w wozie osobowym pożar. Pociąg wstrzymano hamulcem automatycznym. Przerażeni podróżni zaczęli wyskakiwać z pociągu na sąsiedni tor w chwili, gdy z przeciwnej strony od Tarnowa nadjechał pociąg pospieszny nr. 2. P o c i ą g t e n n a j e c h a ł n a 8 o s ó b, k t ó r e p o n i o s ł y ś m i e r ć n a m i ej s c u. Nazwiska przejechanych nie są jeszcze znane. Zaraz po wypadku wysłano pociąg ratunkowy z Tarnowa. Dochodzenia w toku. W pociągu znajdowało się około 600 robotników, przeważnie Rusinów ze wschodniej Galicyi. Wszyscy przejechani są to Rusini. Pociąg pospieszny, który najechał na robotników, prowadził maszynista Jan Krzywka, konduktor prowadzący pociąg nazywał się Ludwik Broder. Lokomotywę pociągu nr. 2 zatrzymano tu w Krakowie i poddano oględzinom; obryzgana jest w wielu miejscach krwią, mózgiem ludzkim, zwisają strzępy ubrań, na jednem miejscu znaleziono kawał ciała ludzkiego. Maszynista opowiada, że jechał cała silą pary, z szybkością 100 km. na godzinę, nie mając żadnego sygnału ostrzegawczego.Noc była ciemna. Dopiero w chwili, kiedy zrównał się ze stojącym na torze pociągiem osobowym, spostrzegł sygnał, nakazujący zatrzymać się, lecz było za późno, puścił w ruch wszystkie hamulce, ale ujechał jeszcze 200 m. Po zauważeniu sygnału uczuł, że maszyna wjeżdża na ludzi, że maszyna ich druzgoce, rozległy się krzyki, rozpaczliwe wołania o pomoc. Po zatrzymaniu pociągu wyszedł z lokomotywy i zobaczył kilkunastu ludzi leżących bez życia we krwi na torze. Służba kolejowa pośpieszyła z pomocą i wydobyła z pod lokomotywy część poszarpanych ciał ludzkich. Stwierdzono, że 8 osób zostało na śmierć przejechanych. Jana Krzywkę, maszynistę, przesłuchały tu władze kolejowe. Przesłuchał go także komisarz policyi na tutejszym dworcu Warczewski. Maszynista jest tak zdenerwowany, że trudno od niego wydobyć odpowiedzi. Zresztą nie wie prawie nic o katastrofie, gdyż zaskoczyła go ona najzupełniej niespodzianie. źródło: Gazeta Lwowska, 17 grudnia 1913 r. nr.288 str.5 (pisownia oryginalna) Niebywała katastrofa pod Biadolinami. Na miejscu strasznego nieszczęścia. - Żniwo śmierci. - Rozpoznawanie zwłok. - Wstrząsające sceny. - Co mówią świadkowie. - Kto winien. - Nazwiska zabitych. (Od naszego specyalnego sprawozdawcy). Wczoraj donieśliśmy pierwsi z prasy krakowskiej o przerażającej swą tragicznością katastrofie, którą przydarzyła się pod stacyą Biadoliny. Dziś dzielimy się bliszemi informacyami, które na miejscu wypadku zaczerpnął nasz specyalny sprawozdawca. Oto gaść wrażeń przez niego nadesłanych. Miejsce strasznego wypadku, oddalone jest o 7 km. od stacyi Słotwiny. Dookoła rozciągają się pola 3 gmin: Wołkowic, (Wokowic - przypis M.G.) Moszkenic (Maszkienic - przypis M.G.) i Sterkowca. Pola te przecina falami swemi rzeka Uszwica. W dali u kręgów horyzontu widać wieżyczkę kościółka w Szczepanowie, wsi, gdzie miał się urodzić św. Stanisław. Żniwo śmierci. Przeszedłszy most na Uszwicy spotykamy dwa pierwsze trupy. Siedmnastoletnie, do tej chwili nie rozpoznane dziewczę. Na pięknej twarzy dziewczęcia maluje się zastygłe przerażenie. Obok niej mężatka młoda, z okropną raną śmiertelną na skroni, z zaciśniętymi boleśnie zębami. Oblicza obu oblane śmiertelną bladością, pozbawione krwi, tak, że na alabastrowych twarzach wyraźnie znać wszystkie żyłki. O kilka kroków dalej ciała dwóch mężczyzn. Z pod słomy widać wystające buty. Odkrywają słomę. Trupy te leżą z poranionemi głowami. Jeden z nich, to mąż zabitej, i którą niedawno połączył się węzłem dozgonnym... Nie spodziewali się nieszczęśliwi, że śmierć nieubłagana powoła ich razem do siebie. Idziemy dalej i dochodzimy do trzeciej kupy. Tutaj robotnik kolejowy usuwa słomę. W tej chwili oczom naszym przerażający przedstawił się widok. Już nie trup, nie zabity człowiek, ale zmasakrowane w okropny sposób ciało. Głowa rozbita na miazgę, mózg oblał całą rozmiażdżoną czaszkę tak, że twarzy nie znać zupełnie. Ciało zamienione w jedną kupę mięsa, spowitą gęstą powłoką zastygłej krwi. Podobnie przedstawiały się dwa następne trupy. Wreszcie dochodzimy do ostatniej ofiary. Ciało człowieka odarła maszyna zupełnie z ubrania. Z kupy ciała potarganego na szczątki, oblanego krwią zastygłą, wystaje ręką, dziwnie, jak na robotnika — piękna, i palcem wskazuje w stronę Szczepanowa, jakby mówiła: „Tam nas pochowajcie!" Ponad wszystkimi trupami, rozsianymi na przestrzeni 400 m. zawisł jakiś duch zgrozy. W powietrzu czuć atmosferę krwi, tej krwi, która na pustyni ściąga do siebie szakali, a u nas komisye i dziennikarzy, jęk ginących w ciemnościach nocy żyjących istot i płacz rozpaczy rodzin, którym iskra elektryczna hiobową przyniosła na święta wieść. Naoczni świadkowie. Na miejsce wypadku przywieziono z Tarnowa troje ludzi, których tamtejsza policya zatrzymała, ponieważ się okazała, że ofiarami olbrzymiej katastrofy padli ich krewni. Przywieziono ich dla agnoskowania trupów. Dwaj z nich, bracia Mandrusikowie stracili szwagra swego Teodora Meroniuka. By zwłoki jego rozpoznać przechodzili po kolei wszystkie trupy, ale już przy czwartym jeden z nich, Michał, wybuchł spazmatycznym płaczem, wołając: „Taki — ta on, to Fedor, kochany Fedorciu" i łkał jak dziecko. Z trudem zdołano go uspokoić i odprowadzić do obok stojącej budki kolejowej, gdzie odbywało się przesłuchiwanie. Za chwilę przyprowadzają młodą, 17 letnią, czerstwą, zrozpaczoną dziewczynę. Z twarzy jej przerażonej, o zaniepokojonych i załzawionych oczach można poznać jak straszną noc dziewczę przeszło. Nazywa się Franciszka Ordon. Z zapartum oddechem śledzimy jej zachowanie się wobec odkrywanych przez chłopa trupów. Odkrywają piątego. Krzyk przeraźliwy, rozpaczy wydarł się z jej piersi: „ Braciszku! Bracie mój" i z temi słowy rzucą się na szczątki Antoniego Ordona. ,,Toś Ty?" — woła — „Nie wyrywajcie mnie, zostawcie mnie" - krzyczy i rzuciwszy się na resztki brata swego, przylgnęła gorąco wargami do nich, wpijając się przez chwilę w jedną bezkształtną masę. A gdy powstała, na wargach swych uniosła mieszaninę krwi i mózgu i resztki zwisającego ciała. Tak silną była miłość jej dla brata. I ją wreszcie zabrali i zaprowadzili do budki kolejowej, gdzie odbyły się badania. Ponure, opuszczone wnętrze tej budki, jedynego świadka przeklętej nocy, ożywiły się. Przed komisyą sądowo-lekarską stanęło 3 ludzi, którzy wśród płaczu i szlochów opowiadali tylko szczegóły pochodzenia rozpoznanych. Obok na stole rozrzucane były paszporty, listy miłosne, książeczki do nabożeństwa, prezenty na gwiazdkę dla rodziny - a wszystko to przesiąkło obficie krwią nieszczęśliwych. Po spisaniu protokołu, komisya zwróciła pozostała pieniądze krewnym zabitych i zakończyła swe prace. Tymczasem sprawozdawcy naszemu udało się przeprowadzić interwiew z siostrą zabitego. Na pytanie jego taki dała ona obraz wypadku: Pracowaliśmy z bratem w Prusach, gdzie zaoszczędziliśmy wspólnie 90 kor. Z części tych pieniędzy kupiliśmy sobie buty dla siebie, świecidełka, lalki i inne prezenta dla rodziny. Rodzicom zaś, którzy są ubogimi komornikami pod Tarnobrzegiem, chcieliśmy na gwiazdkę dać uciułane 50 K. W poniedziałek wieczór wyjechaliśmy z Oświęcimia. Całą noc nie mogłam okiem usnąć niepokojona jakimś dziwnym przeczuciem. Była godz. 5.30 rano kiedy dojeżdżaliśmy do Biadolin. Jechaliśmy w piątym wozie od maszyny w osobnym przedziale, gdzie prócz mnie i brata kilka jeszcze innych znajdowało się dziewcząt. Nagle powstał krzyk w drugim przedziale - „pali się". I istotnie z przedziału tego wydobywać się poczęły gwałtowne języki ognia, które poczęty obejmować sobą cały wóz. W jednej chwili straciliśmy przytomność. Powstał krzyk, płacz, nawoływania. Jeden z robotników wstrzymał pociąg a wówczas zobaczyłam, jak brat mój chciał wysiąść z wozu. Przytrzymałam go i prosiłam "braciszku zostań, poczekaj, ja ta k się o ciebie boję". Ale skoro tylko się oglądnęłam, brat znikł. Nie wiedząc co czynię wyskoczyłam przez okno z pociągu. W tejże samej chwili nadjechał pociąg pospieszny i zanim zdołałam krzyknąć, „Jasiu, usuń się“ w oczach moich porwała go maszyna i rzuciła pod koła. Omdlona padłam na ziemię, słysząc ostatnie jego słowo: ,,Matko" - To mnie uratowało - padłam bowiem między tory. A kiedy wstałam, oczom moim straszny przedstawił się widok. Na przestrzeni oświetlonej dwoma pociągami masa trupów, tu wrzask, jęk, płacz, nawoływania. Popadłam drugi raz w omdlenie i od tej chwili nic nie wiem, co się stało. Na miejscu wypadku pierwsza zjawiła się żona i córką budnika, niosąc pomoc nieszczęśliwym. Opowiada ona tak swe pierwsze wrażenia: Była godz. 5.30. W oddali przez okienko naszego mieszkania zobaczyliśmy światełka zbliżającego się pociągu osob. Nagle właśnie pod naszym mieszkaniem pociąg robotniczy stanął. Usłyszeliśmy krzyk „pali się“. Zanim jednak zdołaliśmy z mamusią wybiedz, nadjechał całą siłą pary pociąg błyskawiczny. W momencie jednym usłyszeliśmy tylko jęk zabijanych, trzask gruchotanych kości, krzyki przeraźliwe świadków. Po chwili przybyliśmy na miejsce katastrofy. I oto, co ujrzeliśmy. Potargane ciała, pomiażdżone na masę bezkształtną, pławiące się w potokach własnej krwi. Dookoła pakunki, potrzaskane kuferki, połamane świąteczne podarki, tu wyrwane serce z kawałkiem płuc, tam poszarpane ręce, nogi, zmiażdżona głowa świeciła zębami w jakimś strasznym, złowrogim śmiechu. Wszędzie płacz, rozpacz nawoływania, złorzeczenia, słowem okropne sceny. Lud zgromadził się i nawoływał nazwiskami, aby odszukać lub stwierdzić, czy nie zginął ktoś najbliższy lub znajomy . Zwłoki jednego z przejechanych przez pociąg, Ordona, znalazła jego siostra i wprost odchodziła od zmysłów, zbierając kawałki ciała brata, rozrzucone po torze i składając je w jedno miejsce. Po chwili nastąpił odjazd pociągów — cisza Na polu zapanował duch śmierci... Kto winien? Tarnowskie władze tak ustaliły przyczynę wypadku. Jeden z młodych robotników chciał zapalić zapalniczkę. Ponieważ nie było w niej benzyny, więc z flaszki wlał benzynę do maszynki, poczem począł próbować, czy się zapali. Ponieważ równocześnie trzymał w ręku flaszkę, dlatego wskutek iskry z zapalniczki, wybuchł płomień, który począł się przenosić na ludzi i sprzęty. Ludzie zaczeli wyrzucać toboły z przedziałów i zatarasowali drzwi. Nie znalazł się jednak nikt, ktoby wpadł na pomysł zatrzymania pociągu. Dopiero, gdy niektórzy z podróżnych poczęli wyskakiwać z wagonów — jeden pociągnął za linkę alarmową i pociąg stanął. Ludzie wtedy masą zaczęli wyskakiwać. Nie upłynęły dwie minuty, gdy nagle najechał całą siłą pary pociąg pospieszny, miażdżąc pod kołami olbrzymiej lokomotywy nieszczęśliwych ludzi. Katastrofa przebiegła tak momentalnie, że służba, która prowadziła pociąg z robotnikami sezonowymi, maszynista Latiniuk i nadkonduktor Jan Kogut nie mogą sobie zdać sprawy z jej przebiegu. Wedle opowiadań Jana Krzywki, maszynisty pociągu pospiesznego, który był wczoraj przez władze kolejowe przesłuchiwany, takie podaje, wśród płaczu i trzęsienia się ze zdenerwowania, szczegóły. „Zobaczyłem znaki na zatrzymanie pociągu, ale już na późno. Usłyszałem już tylko jęki i krzyk ludzki — potem umilkło wszystko, a gdy zatrzymałem pociąg, słychać było głośny płacz i łkania kobiet i mężczyzn, stojących już nad poszarpanemi zwłokami ludzi. Ofiary. 6 mężczyzn i 2 kobiety zabite. Na miejscu katastrofy leżały na przestrzeni 400 metrów skłębione kawałki ciał ludzkich. Ośm osób zostało zmiażdżonych. Jak stwierdzono, ofiarą katastrofy padły 2 kobiety i 6 mężczyzn.Według wszelkiego prawdopodobieństwa są to: Andruch Pastuch w wieku 25 lat i żona jego, Zofia, lat 21; Dolinek Karol 19 lat; Czykiel Fedor, 25lat; Kandiuk Stefan, 25 lat; Myroniuk Fedor, 20 lat; Ordon Antoni, 16 lat; jednej kobiety nie zdołano rozpoznać. Sprawcy. W Tarnowie przyaresztowano dwóch robotników, posądzonych o to, że to oni nieostrożnością swą spowodowali katastrofę. Stwierdzono, że przyczyną pożaru był wybuch benzyny, wlewanej do zapalniczki, zapalił ją Grzegorz Dyduch, pochodzący z Woczkowiec, gubernii wołyńskiej. Tak zeznaje Jan Gontarz, jadący tym samym wagonem. Dyduch jednak zwala winę na Gontarza. Obu aresztowano. Głowa na maszynie. Maszyna pociągu pospiesznego okropny przedstawiała widok. Przybyła ona do Bochni, ozdobiona trofeami strasznej walki. Na mostku przed piecem leżała głowa jakiegoś robotnika, ucho i dwa kapelusze. Na kołach widać zaskrzepłe grube warstwy krwi. Cały przód maszyny ochlapany był szczątkami ciał i rozbitym mózgiem. W popielniku leżały potrzaskane kości, szczątki połamanych kuferków i rozdartych ubrań. Pogrzeb ofiar. Pogrzebem ofiar zajęła się uboga gmina Starkowiec, (Sterkowiec - przypis M.G.) ponieważ właśnie los zrządził, że katastrofa przydarzyła się na wązkim pasie gruntów tej gminy, wciskających się w grunta innych, bogatych gmin. Pogrzeb odbył się dziś na cmentarzu w Szczepanowie. Koszta poniesie dobrowolnie skarb kolejowy. źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny Kraków, 18 grudnia 1913 r. nr.291 str.3 i 4 (pisownia oryginalna) Echa strasznego wypadku na kolei. Z Krakowa donoszą: W katastrofie wczorajszej na linii kolejowej pomiędzy Słotwiną- Brzesko a Biadolinami zginęło - jak doniosła już depesza - ośm osób. Identyczność ich rozpoznano po szczątkach ubrania i legitymacyach, znalezionych przy zwłokach, Są to przeważnie robotnicy ruscy z powiatów jaworowskiego i kołomyjskiego, a jeden z pow. tarnobrzeskiego, Zginęli więc: 19-letni Karol Dolinek z pow, jaworowskiego; 25-letni Fedko Czukil, z pow. jaworowskiego; 25-letni Andrzej Patuch i jego żona Zofia z pow. jaworowskiego; 17-letni Antoni Ordon, z pow. tarnobrzeskiego; 25-letni Stefan Kandyjak z pow. jaworowskiego i 25-letni Fedko Myroniuk, z pow. kołomyjskiego. Śledztwo prowadzą delegaci dyrekcyi krakowskiej z urzędnikami stacyi tarnowskiej i prokuratoryą tarnowską. Ustalono już, że z personelu kolejowego nikt nie ponosi żadnej winy, że całą katastrofę wywołał zwykły przypadek. źródło: Gazeta Lwowska, 18 grudnia 1913 r. nr.289 str.3 (pisownia oryginalna) Niebywała katastrofa pod Biadolinami. Tarnów. (Tel. wł.) Jak stwierdzono ostatecznie ofiarą katastrofy padli: 1) Stefan Kaludiak, lat 25, rodem z Semerowska, powiat Jaworów. 2) Andrzej Pastuch, lat 25, rodom za Załusia, powiat Jaworów, 3) żona jego Zofia Pastuch, lat 21 licząca 4) Karol Dolnik, lat 19, rodem ze Skozła, powiat Jaworów. 5) Fedor Czykel, lat 25, z Woli starzyńskiej, pow. Jaworów. 6) Antoni Ordon, lat 17, z Tarnobrzeskiego ze wsi Sobolec. 7) Feodor Myroniuk i 8) kobieta nieznanego nazwiska. Szczepana Droździeca, który wstrzymał pociąg zatrzymała policya w Jarosławiu i o celem przesłuchania odstawiła go do Tarnowa. Ponieważ Dyduch i Gontarz wypierają się i zwalają na siebie winę pożaru, odstawiono obydwóch do sądu. Z Tarnowa na miejscu katastrofy bawił lekarz Szatkowski i komisarz kol. Oplustil. źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny, 18 grudnia 1913 r. nr.291 str.6 (pisownia oryginalna) Straszna katastrofa w Galicyi. Straszna katastrofa wydarzyła się w pobliżu Tarnowa na torze kolejowym prowadzącym z Krakowa do Lwowa. Pociąg osobowy, wiozący 800 galicyjskich robotników sezonowych, zatrzymany został na wolnem polu krótko przed Tarnowem na skutek sygnału. Okazało się, że w jednym z wagonów eksplodowała skutkiem nieostrożności pasażera butelka z benzyną. Robotnicy po zatrzymaniu pociągu hurmem opuszczali wagony i chcieli przekroczyć tor, gdy nagle nadjechał krakowsko-wiedeński pociąg pospieszny i wjechał w gromadę robotników. Trzydziestu robotników zostało na miejscu rozszarpanych przez koła, około 35 jest ciężko rannych. Zatransportowano ich w stanie beznadziejnym do lazaretu do Tarnowa. Miejsce wypadku przedstawia straszny obraz; jest ono dosłownie zasiane szczątkami ciał ludzkich. źródło: Kuryer Śląski Gliwice, 19 grudnia 1913 r. nr.293 str.3 (pisownia oryginalna) Straszne nieszczęście. Głód i nędza zmusza nasz lud, że porzuca wieś rodzinną i niską, słomą krytą chatę i za chlebem wędruje do Prus, Danii i hen za ocean do Ameryki. W pocie czoła, znosząc poniewierkę i prześladowanie prusaków, pracuje przez parę miesięcy, by następnie powrócić do kraju i za uciułany grosz zapłacić ratę za kupiony kawałek gruntu. Zmordowany, ale wesół i pełen dobrej myśli jedzie do kraju, snując różne plany na przyszłość i ani myśli, że go na progu chaty nieszczęście spotkać może. A przecież wypadki są częste. Nie znając dokładnie następstwa stacyi, przejeżdża miejscowość, w której ma wysiąść, a następnie, gdy pociąg ruszy, wyskakuje w biegu znajdując śmierć na miejscu. Niedawno kilkudziestu robotników sezonowych zginęło pod Trzebinią. We wtorek dnia 16 b. m. wydarzył się znów pod Biadolinami nieszczęśliwy wypadek, który pochłonął 8 ofiar chłopskich. Rzecz mianowicie tak się przedstawia: O godzinie 5.40 wyjechał pociąg osobowy, wiozący robotników z Prus ze Słotwiny w stronę Biadolin. W jednym wagonie podróżny zapalił primus, który z tego powodu, że zamiast naftą był napełniony benzyną, wyrzucił cały snop ognia na zewnątrz, od którego zajęły się znajdujące się w wozie bagaże i w niedługim czasie cały wóz stanął w płomieniach. Zatrzymano pociąg, a robotnicy wysiadłszy z wozu stanęli na torze kolejowym. W tem nadjechał od strony Tarnowa błyskawiczny pociąg , którego robotnicy skutkiem ciemności nie spostrzegli. Pociąg nadjechał momentalnie i osiem ludzi znalazło śmierć pod kołami lokomotywy. Zatrzymano go, pozbierano szczątki nieszczęśliwych ofiar, które nie zobaczą już ni wioski ukochanej, ni krewnych i znajomych. Taka jest dola chłopa polskiego. To jest skutek gospodarki szlacheckiej, która nie jest w stanie dać zajęcia w kraju naszemu ludowi, lecz zmusza go do tułaczki na obczyźnie. Miejmy jednak nadzieję, że stosunki się zmienią i nasi Bracia nie będą potrzebowali szukać chleba pod obcem niebem. źródło: Piast Kraków, 21 grudnia 1913 r. nr.2 str.8 (pisownia oryginalna) Nadesłał: Mariusz Gałek 16 grudnia 2013 r. |