Strach w mieście czyli w oparach absurdu
(Amat Vitam)
2014-07-16
W pewnej małej mieścinie jakich wiele w naszym pięknym kraju, a właściwie na jednym z położonych na jej obrzeżach blokowisk gruchnęła niedawno wieść o pojawieniu się groźnego zwierza czy wręcz całego stada okrutnych napastników. O zgrozo! Potwór ten, coś na kształt tygrysa z ogromnymi kłami i pazurami, szczególnie upodobał sobie młode mamy z dziećmi a to wpatrując się w nie przerażającym wzrokiem w czasie wychodzenia na spacer lub wchodzenia do domu, a to groźnie rycząc i sycząc na wchodzące ze swymi pociechami niebacznie do piwnicy budynku, gdzie też zakradło się podstępnie to tajemnicze stworzenie. Jednym słowem padł blady strach na część szacownego, dbającego o higienę i sterylne warunki bytowania społeczeństwa miasteczka. Biednym, wystraszonym przedstawicielom gatunku ludzkiego odmiany mieszczańskiej, nie znającym innych zapachów oprócz zapachu perfum, dezodorantów, odświeżaczy powietrza i wszelkiej maści pachnącej chemii, nieznośnym stał się zapach związany z groźnym zwierzem jaki ten gatunek śmiał wydzielać, znacząc swój pobyt w okolicy. Przerażone i zatroskane o los przyszłych pokoleń mamy złapały za telefony i zaalarmowały stosowne służby. Tak dalej być nie może! To niepodobna, aby nie móc wyjść bez obawy na spacer z dzieckiem, bo co i rusz groźny, ohydny potwór syczy, gapi się, nie mówiąc o oparach śmiertelnych zarazków i wirusów unoszących się w okolicach, w których przebywa on że i którymi zionie z paszczy wprost na nieopatrznie pojawiającego się na horyzoncie człowieka. I w żaden sposób nie można się przed nimi ochronić! Nawet najnowszej generacji maska gazowa i kombinezon nic nie da! Wkrótce pojawiły się więc zastępy poskramiaczy tajemniczych stworów. O dziwo, to kobiecy zastęp uzbrojony w miotły, mopy i ścierki oraz wiadra z wodą. To chyba – myślę sobie – jakiś morski potwór rodzaju męskiego, bo pewnie łasy na kobiece wdzięki. Już Zarządca Główny wie co robić. Najpierw trzeba wywabić okrutnego szkodnika wdziękiem kobiecym i czarem a potem miotłą go! I chemikaliami po oczach! I do wiadra… Ponadto, aby ten gad czy też gady, bo ponoć już się zdążył, o zgrozo rozmnożyć, nie miał się gdzie ukryć należy pozamykać bezwzględnie wszystkie okna, zwłaszcza w piwnicach. Zniszczyć, wyrzucić bądź spalić wszystko co mogłoby dać mu schronienie, wszelakie pudła, schowki, domki itp. Wyciąć krzewy, żywopłoty i część drzew, wypalić zielsko chwastoksem, wytruć wszelkie szkodniki małe i większe. W każdym kątku nasypać trucizn i środków chemicznych ! A co ! Niech przy okazji firmy mają zarobek a ludzie pracę. A że kiedyś w końcu i oni się wytrują i wynaturzą, pokonani rozlicznymi alergiami, rakami i innymi choróbskami? Najważniejsze, że umrą w sterylnych warunkach. Bez odrobiny brudu, zanieczyszczeń czy - a fuuj - smrodu. Wróćmy jednak do meritum i bladego strachu. Nie może tak być – myślę też i ja – by nie wyjść z domu z powodu jakiegoś tam zwierza. Zresztą lotne brygady chyba już pokonały stwora. Idę więc uzbroiwszy się w zapasy odwagi, ale najpierw zajrzę do piwnicy. Ponoć tam dokonały się największe szkody i spustoszenia materialne. Nie ma rady, idę. Do piwnicy kawał drogi, więc moja odwaga maleje z każdym schodem, a jest ich chyba z tysiąc… Przerażający zapach jakby siarki nasila się z każdym krokiem, ale trzymam się jakoś. Otwieram drzwi główne, skradam się, ostrożności nigdy za wiele. Nic nie widzę, pusto. Jeszcze tylko drzwi od mojej piwnicy. Są. Cichutko wkładam klucz do dziurki, przekręcam z biciem serca. Otwieram drzwi i ……. Widzę go! Jest! Białe, sterczące uszka, czarno – białe futerko, długie wąsiska i wielkie, zielone oczęta pełne przerażenia. A dalej, w głębi, za pustym kartonem, cztery śliczne puszyste kuleczki w kolorach tego pierwszego „potwora”. - Co ty tu robisz! Skąd się wzięłaś? – pytam. – Daj nam jeść – proszą oczęta. Jesteśmy głodne. To są moje dzieci, nie rób nam krzywdy. Kiedyś mieszkałam u ludzi, którzy karmili mnie, głaskali dopóki byłam mała, puszysta i zabawna. Ale kiedyś podrapałam im nową kanapę i zostawiałam sierść z mojego futerka na dywanach. Wyrzucili mnie za karę z domu i stwierdzili, że jestem fałszywa, bo nie odwdzięczam się wystarczająco za ich dobroć. No i wydało się, że jestem zakochana i będę mieć dzieci. – A to ty jesteś tym strasznym potworem roznoszącym zarazki i siejącym wokół popłoch? Cha, cha, cha… Spróbuję ci pomóc, kotku. (Amat Vitam)
|