Po lekturze bardzo dobrego wiersza Agaty Olejnik "O tchórzliwym kundlu", który został zamieszczony na portalu, zaczęłam się mocno zastanawiać i martwić, czy aby moje grafomańskie rojenia nie noszą znamion owego kundla. Doszłam do wniosku, iż może zbyt często zauważam - moim zdaniem - niekoniecznie wytworne zachowania i postawy naszych elit. A moja krytyka przez niektórych czytelników może być odbierana właśnie jako przejaw zazdrości i tchórzostwa. Niestety, ale rzeczywiście wiele osób bardzo chętnie w "zaciszu anonimowości" i z wypiekami na twarzy wyklepuje na klawiaturze przykre rzeczy o innych, rekompensując swoje kompleksy. W pierwszym odruchu postanowiłam dać sobie spokój i przestać gryzmolić te swoje farmazony. Jednak po dłuższej refleksji i rozmowach samej ze sobą, argumenty... "za pisaniem" przeważyły. Przecież intencją tych tekstów nie jest broń Boże wyrządzenie komukolwiek krzywdy. Nie jest to "rzucanie kamieniami zza węgła", czy rozsiewanie plotek, a każdy inaczej myślący ma możliwość zastosować w stosunku do autorki druzgocącą polemikę. A ponieważ jesteśmy zdominowani przez prymitywną nachalną propagandę "na zamówienie", czy postępową "poprawność", to może spojrzenie "z ukosa" ma sens. W czasach gdy moda, lans i sznyt to główne fetysze, stosunkowo rzadko podejmowane są próby dyskusji z obecnymi zjawiskami. Większość ludzi interesuje jedynie czubek własnego nosa i może zatem warto, jak Jack Nicholson w "Locie nad kukułczym gniazdem", przynajmniej próbować reagować na lansowaną obecną nową "normalność".
W kinematografii PRL-u mieliśmy różne filmy. Bardzo dobre, średnie i beznadziejne. Przypuszczam, że mało kto - poza miłośnikami kina i "wapniakami" - kojarzy film "Wszystko na sprzedaż" A. Wajdy, w którym reżyser dość ironicznie ukazuje "świat aktorski" i fobie środowisk filmowych. Dzisiejsi celebryci w porównaniu z tamtymi to zupełnie inna liga. Obecnie nie ma tematów tabu. Młodzi ludzie twierdzą wręcz, że jak nie jesteś na Facebooku, to nie istniejesz. Przykładowo pani redaktor M. Olejnik musi pokazać w internecie w jakim stroju kąpielowym i gdzie spędza wczasy. Andrzej Sikorowski w swoim kapitalnym felietonie śpiewanym "Tokszoł" rewelacyjnie przedstawia współczesny, kulturowo przaśny "wielki świat". Świat, w którym każdy za wszelką cenę chce być gwiazdą i choć przez chwilę zwrócić na siebie uwagę. Najczęstszą motywacją takich zachowań jest - jak sądzę - możliwość zarobku, bez względu na to do jakich głupot się zniżymy.
Wytworzony specyficzny ekshibicjonistyczny trend wyzwala w ludziach pasję do pokazywania swoich nawet bardzo intymnych, rodzinnych spraw. Ludzie na szklanym ekranie telewizora wywlekają najintymniejsze rodzinne problemy. To jakiś piramidalny koszmar. Nie mogę również zrozumieć, co skłania niektórych ludzi do rozpowszechniania w internecie zdjęć z rodzinnych uroczystości, opisu swoich rodzinnych historii, dokonań, sukcesów? Czy to środek na leczenie kompleksów? I pokazanie - patrzcie kim ja jestem! Jednak "kura nioska" - no patrzcie i podziwiajcie. Członkom rodziny i przyjaciołom w prywatnej korespondencji można to bez problemów przesłać. Zatem tu nie chodzi o to, aby te informacje przekazać rodzinie czy znajomym, zdecydowanie nie o to chodzi - to ma widzieć "świat". Dlaczego? Bo jak cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz? A może to próba "zaistnienia" i zdobycia popularności? Ba, przecież wszystko na sprzedaż. Nie ma prywatności, subtelności, elegancji. Nie chodzi mi oczywiście o wykorzystanie internetu jako swoistej skrzynki kontaktowej, dzięki której można się po latach odnaleźć i coś wspólnie zorganizować. To doskonałe narzędzie ułatwiające kontakty i warto z niego korzystać. Natomiast zdawane relacje po spotkaniu to już... no właśnie co? Czemu mają służyć?
Sprawozdania z imprez organizowanych przez instytucje publiczne czy stowarzyszenia są oczywiście zrozumiałe. Biorący w nich udział doskonale wiedzą, że nie mają one charakteru prywatnego. Relacje po imprezach dokumentują ich przebieg i mają swoich czytelników. Są również naturalnym elementem marketingowym, mającym zachęcić uczestników do aktywności.
Zmiany obyczajowości i swoisty ekshibicjonizm powodują, że nie dziwią nas obrazki samochodu wiozącego parę młodą do ślubu z napisem "nie jestem w ciąży", a już relacje z imprez weselnych przekraczają wszelkie granice dobrego smaku. Żyjemy w czasach dynamicznych przeobrażeń kulturowych. Stajemy się niewolnikami narzucanego sposobu i stylu życia kreowanego przez media. Stwierdzenia typu "jesteś tego warta", wywołują swoisty strach przed innością. Masz należeć do "stada", aby nie zostać "brzydkim kaczątkiem". Jeśli nie nosicie markowych ciuchów, to powinniście już rozglądać się za sznurem. Oczywiście możesz z pełną swobodą zadawać szyku i co drugie słowo używać wyrazu k...., ale niemodny ubiór to już totalna katastrofa i powód do towarzyskiej obstrukcji. Nieszczęsne nastolatki - niezaakceptowane, ośmieszone i zaszczute, np. w internecie - podejmują wręcz niekiedy udane próby samobójcze. We współczesnych realiach zupełnie nie jest istotne - co masz w głowie, tylko to... jak wyglądasz i z kim się utożsamiasz. Niebawem słownictwo zostanie sprowadzone do monosylab i bluzgów. Najważniejsza jest wszechwładna akceptacja w grupie. Wśród kiboli jesteś swój, wśród nowobogackich quasi-inteligentów swój.
Koniecznie musisz się znaleźć w określonym targecie. Jeśli jesteśmy "prawdziwymi katolikami", to obnosimy się ze swoimi religijnymi praktykami, manifestując publicznie jacy jesteśmy pobożni . Wprawdzie Bóg zapewne o tym wie, ale co tam Bóg - o tym mają wiedzieć... ludzie. Należy "dać świadectwo wiary". Tylko komu i po co? Może to sterowane działanie, aby głosić, że jesteśmy ofiarami lewicowej tyranii i "cywilizacji śmierci"? I, że Kościół jest obecnie bardziej prześladowany niż za PRL-u, a wierni - maltretowani za swoje przekonania - już niebawem wylądują na arenach w koloseum. A może jednak po to, aby zyskać przychylność i poparcie hierarchii w określonych sytuacjach? Z drugiej strony, jeśli jesteśmy wojującymi antyklerykałami, to tworzymy target ofiar klerykalizacji życia publicznego. Krzyczymy na całe gardło, że życie w kraju nad Wisłą pod dyktatem Kościoła staje się nie do zniesienia, bo nie chcą tu zrozumieć, że płeć to ściema i nie jakiś tam Rafał, ale Rafalala jest znakiem czasów. Uczestnictwo w "paradach równości" to szczyt wytworności i przepustka do świata cywilizowanych inteligentów, wznoszących modły - o przepraszam - refleksyjne ekstatyczne uniesienia do "Tęczy". I oczywiście, każdy kto wierzy w Boga jest skończonym kretynem, a każdy kto wierzy, iż... Boga niema, to intelektualista najwyższej próby.
Czym są zachowania włodarzy miasta, którzy składają "gospodarską wizytę" uczestnikom kościelnej pielgrzymki, obdarowując ich drożdżówkami? Czy to najpilniejsza powinność władz samorządowych, gdyż wszystkie inne sprawy są już dawno załatwione? Być może. A może jednak, tak naprawdę, oni przede wszystkim "sprzedają" swój image gorliwego katolika? Słyszałam, że ponoć kiedyś zdarzały się przypadki rywalizacji w ilości publicznie przyjmowanych sakramentów na kilku mszach (sic!), aby zamanifestować swoje "świadectwo wiary". Usilne zabiegi, by być widzianym w towarzystwie duchowieństwa, to czynności rutynowe. Wszystko na sprzedaż.
Można również manifestować target "prawdziwego patrioty", choćby poprzez stawianie w każdej miejscowości pomników - obelisków oddających hołd poległym mieszkańcom podczas wojen. Nawet jeśli nie było jakiegoś spektakularnego wydarzenia, to przecież nie ma w Polsce miejscowości, z której podczas wojny ktoś by nie zginął. Możemy niebawem dzięki temu nawet trafić do księgi Guinnessa, gdyż na upartego w każdej miejscowości taki pomnik można postawić. Oczywiście najmniej tutaj chodzi o pamięć dla tych którzy zginęli, ale o to, by mieć gdzie pokazać współmieszkańcom naszą "wielką miłość dla Ojczyzny". Stwarza się kolejne pole do rywalizacji, kto jest bardziej "patriotyczny".
W naszym polskim "piekielnym światku" nie możesz być bez targetu, bo zostajesz sklasyfikowany jako - szary, letni, nijaki. Albo białe, albo czarne i basta. Kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Nadzwyczajnie łatwo przypominamy swoją bezrefleksyjną determinacją tuwimowskich "Mieszkańców" w strasznych mieszkaniach. Sukcesywnie "kształtowani" przez współczesne media - te "liberalne" i te "prawdziwie niezależne" - wiemy dokładnie tyle... ile mamy wiedzieć. Rozumiemy i interpretujemy świat tak... jak należy go rozumieć. Cenimy tych, których mamy cenić, nienawidzimy tych, których mamy nienawidzić. Deklarujemy jednocześnie humanistyczną miłość i tolerancję dla wszystkich.
"I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną.
Aż papierowym wzdęte zakalcem
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną."
W czasach, gdy "wszystko na sprzedaż" i jeśli nie chcesz się z tym pogodzić, chyba niebawem będziesz musiała się ukrywać, aby nie wylądować w psychiatryku. Na szczęście nie ma jeszcze obowiązku oglądania i czytania lansowanych rewelacji. Telewizor i radio posiadają bardzo użyteczny, a niedoceniany element - wyłącznik. Komputer - blokadę spamu. Dzięki Bogu mamy jeszcze taką możliwość.
"Wow! Talk show
Ktoś przed kamerą spodnie zdjął
powiedział ile razy może
i z kim od wczoraj dzieli łoże
Europejczyk a nie jakiś koł
wow! Talk show"
Jak widać materializują się moje przewidywania przedstawione w tekście "Na urzędników padł blady strach", dotyczące czytania H. Sienkiewicza. Nie zawiodłam się na władzach naszego grodu, a rozmach z jakim realizujemy okólnik prezydenta musi budzić sympatię. Chwała tym, którzy robią takie imprezy - jeśli wynika to z ich autentycznego przekonania. Proza Sienkiewicza miała dla pokoleń Polaków wyjątkowe walory. W dzisiejszych realiach szczególnie cenne będą fragmenty z "Ogniem i mieczem". Spróbujmy ich posłuchać i może choć przez chwilę samodzielnie pomyśleć.
Zofia Mantyka