(Kor. wł. „Kurjera Poznańskiego")
C z c h ó w , w lipcu 1927.
Dziwna nazwa - Czchów, pochodzi jak mówią z języka Jadźwingów, choć ja osobiście w to nie wierzę, bo cóżby Jadźwingowie robili w Czchowie! A zresztą może istotnie kiedyś osadzono tu jakichś wziętych do niewoli Jadźwingów i od nich pozostała ta nazwa - Czchów!
Zresztą mniejsza o pochodzenie nazwy; przejdźmy lepiej do opisu miejscowości.
Czchów znajduje się w południowo-zachodniej Małopolsce, na Podkarpaciu, nad Dunajcem, w Sądeckiem.
Jest to malutkie miasteczko, liczące wszystkiego sześciuset mieszkańców, a położone na zboczu wysokiej góry, tuż u jej szczytu. Przyjeżdża się do niego z doliny Dunajca, pięknej górskiej rzeki o rwącym, lśniącym prądzie, na którą to dolinę wysuwa się wyniosły pagór z prześliczną starą basztą, resztką dawnego grodu warownego.
Podanie głosi, iż w twierdzy tej w izbie tortur, uznawanych przez całe sądownictwo ówczesne, znajdowała się tak zwana „panna”, to jest żelazna skrzynia, która objęciami swemi miażdżyła zamkniętego w niej człowieka.
Przypatrzywszy się owej baszcie, mijamy piękną dolinkę, pełną sadów śliwkowych. W dolince tej znajdował się ongiś - jeden z haremów króla Kazimierza Wielkiego, który strony te dla ich piękna bardzo lubił, Czchów zaś sam nie tylko wyposażył w rozmaite przywileje, ale też uszczęśliwił wspaniałym wodociągiem, zbudowanym z dębowych rur. Dziś wodociąg ten już nie istnieje.
Miasteczko składa się właściwie z samego tylko rynku, ze staremi na podsieniach domami i czarnemi od starości szczytami. W mieścinie znajduje się tylko jedna rodzina żydowska, czem Czchów bardzo korzystnie różni się od innych miasteczek Małopolski.
Wszędzie - koło domów i dokoła miasteczka - widać sady śliwkowe. Podanie mówi, że gdy przez Czchów przejeżdżała, królowa Kinga czy Jadwiga, skąpe „gulony”, to jest mieszczanie czchowscy, poczęstowali ją tylko śliwkami. Dotknięta niemile tem skąpstwem królowa powiedziała:
- Nie daliście mi nic prócz śliwek, to też zawsze będziecie mieli tylko śliwki.
Słowa królowej spełniły się i ubodzy mieszczanie żyją z jarmarków, a przedewszystkiem z przepowiedzianego przez ową królową wyrobu powideł.
Znany i słynny w okolicy jest jednak Czchów jako stolica „gardzieli" tj. ludzi, którzy mają wola.
Nie są to bynajmniej żadni kretyni, lecz ludzie zupełnie normalni, tylko cierpiący na dziwne rozrośnięcie się podgardla, których mamy dwa rodzaje.
Jedno pochodzi z nędzy i to bywa u kretynów; drugie zaś jest dziedziczne, aczkolwiek mówi się, że jest skutkiem złej wody, co na przykład w Czchowie, słynącym z doskonałej wody, jest oczywiście nieprawdą.
Tych właśnie ludzi z wolami nazywają "gardzielami". Są oni przeważnie niskiego wzrostu, a chodząc - z powodu wola - zawsze z nienaturalnie zadartą głową - skutkiem ucisku głowy na żyły w karku twarze mają blade i cierpią często na bóle głowy. Zresztą „gardziele" są ludźmi w prawdzie bardzo konserwatywnymi, ale rozumnymi, trzeźwymi i dobrymi kupcami.
„Gardziele" stanowią jakby odrębny szczep. Wyjąwszy to nieszczęsne wole, niczem się od innych ludzi nie różnią, a jednak mają jakieś swe tajne obrzędy, zwyczaje i zabobony, których zbadać nie można. Wiadomo tylko, że „przerzucają wole" na drzewa, a przedewszystkiem na wierzby.
Dzieje się to w sposób następujący:
Gdy „gardziel" poczuje tworzenie się wola, idzie w nocy ku upatrzonemu drzewu przydrożnemu - a w tych stronach przy drogach rosną tylko wierzby - obwiązuje pień jego czerwoną nitką i, wymówiwszy pewne zaklęcie, którego słów z nikogo wyciągnąć nie zdołałem, ucieka co ma sił w nogach. W ten sposób przerzucił swe wole na drzewo, które teraz wygina się w kształt podgardla, podczas gdy on wolny jest od kalectwa. Znam tu miejsce, gdzie wszystkie wierzby są fantastycznie powyginane. Mówią, że jest to właśnie uroczysko „gardzieli".
Owych „gardzieli" liczą do sześciu tysięcy, a trzeba wiedzieć, iż wole uwalnia ich od służby wojskowej, nawet gdy jest jeszcze w zarodku.
Z powodu biedy ze Czchowa i okolicy dużo ludzi było i jest na emigracji w Ameryce. Znaczna część tych emigrantów po wojnie wróciła do Czchowa z dolarami, przy pomocy których chce podźwignąć swe miasteczko. Są to dzielili ludzie i nadzwyczaj ideowi patrjoci. Trudno pojąć, jak to być może, że człowiek, który wyrwał się z takiej dziury, poznał świat i zdobył, przypuśćmy, sześć tysięcy dolarów, to jest możliwość osiedlenia się i rozpoczęcia interesu w jakiemś większem mieście, w raca właśnie do tegoż samego Czchowa, męczy się z zacofańcami, którzy przez całe życie stąd nie wyjeżdżali i pakuje dorobek swych najlepszych lat w tę beznadziejnie powidlaną górę.
Ci „Amerykanie" stanowią między sobą coś w rodzaju konspiracji. Założyli w Czchowie „ochotniczą straż ogniową", co jest olbrzymim sukcesem wśród ludzi, mających wstręt do wszelkich organizacyj, założyli warsztat wyrobów koszykarskich i budują nad Dunajcem młyn, połączony z tartakiem . Ponieważ starzy woleliby gotówkę zamiast inowacji, „Amerykanie", mówiąc o swych planach i zamiarach, bardzo często porozumiewają się między sobą po angielsku, skutkiem czego słyszę nieraz; na rynku czchowskim głośną rozmowę angielską - co w stolicy „gardzieli" brzmi groteskowo.
A teraz, na zakończenie przytoczyć muszę oryginalne podanie, jak obierano w Czchowie burmistrza.
Podanie to głosi, iż wszyscy ławnicy zasiadali w swych czarnych aksamitnych strojach, ze złotem i łańcuchami na szyjach, dokoła wielkiego stołu, składając na nim swe wola i kładąc w środku... (pardon!) - wesz. Szczęśliwiec, któremu to stworzonko weszło na wole zostawał burmistrzem!
J. L. W.
źródło: Kurjer Poznański, środa 20 lipca 1927 r. nr.323 str.1 i 2 (pisownia oryginalna)
Nadesłał: Mariusz Gałek
22 października 2014 r.
P.S. Inna teorię na temat pochodzenia nazwy Czchowa podano w "MOJE PISEMKO" Warszawa, 3 marca 1934 r. nr.9 str.107, zobacz »