Ileż się zmieniło, ho, ho.
(Zofia Mantyka)
2015-01-31
Mój poprzedni tekst (czytaj »), a właściwie komentarze jakie usłyszałam na tematy w nim poruszone, kolejny raz przekonały mnie, że całkiem sporo ludzi myśli podobnie. W małych środowiskach krytyczne słowa kierowane pod adresem osób wykonujących ważne społecznie zawody, od których jesteśmy niestety uzależnieni, bardzo nieśmiało przebijają się w oficjalnych wystąpieniach. Każdy z nas ma świadomość, że jest skazany na korzystanie z usług służby zdrowia, szkolnictwa, służb i urzędów wszelkiej maści, zatem ryzyko wypowiadania szczerych opinii na temat kondycji tych instytucji i etyki ludzi tam pracujących, jest stosunkowo duże. Tym razem jednak nie o tym. Ciekawy jest obraz sytuacji po samorządowych wyborach. Wprawdzie sama pisałam, że na komentarze przyjdzie stosowny czas po 100 dniach, ale pewne zjawiska już się pojawiły i trudno ich nie zauważyć. Po małym trzęsieniu ziemi jakie spowodowały wybory, doszło do dużych zmian w poszczególnych samorządach w naszym województwie. W wyniku wyborów partia PiS uzyskała zdecydowanie więcej mandatów radnych wszystkich szczebli i to jest bezdyskusyjne. Hasła z jakimi stratowali przedstawiciele tego ugrupowania, znalazły uznanie i zostały w pełni zaaprobowane przez liczną grupę wyborców. Część społeczeństwa, które utożsamia się z tymi poglądami, ma okazję przekonać się, jak w praktyce wygląda i zapewne będzie wyglądać realizacja wartości głoszonych przez ich mandatariuszy. Koronne hasło "Czas na zmiany" jest właśnie wprowadzane w życie.
I tak, po sąsiedzku w Bochni mamy zmianę polegającą na swoistej afirmacji starosty, który w skuteczny i niekoniecznie finezyjny sposób uniknął odpowiedzialności sądowej za sugerowane mu działania związanie ze słynną sprawą Tankowni. PiS przyjął go do koalicji z otwartymi rękami. Przejmując wspólnie władzę w powiecie, zapewne będą teraz już razem tropić i tępić w zarodku wszelkie nadużycia występujące wokół. W tarnowskim starostwie PiS - jak widać - "z marszu" rozpoczął realizację swoich krystalicznych standardów, obsadzając miejsce etatowego członka zarządu - tak mocno kiedyś kontestowane - swoim człowiekiem. Teraz koszty utrzymywania dodatkowego etatu znalazły pełne zrozumienie i są całkowicie uzasadnione, trudno tego nie zrozumieć. Sympatyczna jest również sytuacja w Wieliczce, gdzie pisowscy włodarze w starostwie zainkasowali w grudniu po kilkadziesiąt tysięcy złotych jako ekwiwalent za urlopy, gdyż przez całą kadencję tak harowali, iż w ogóle nie byli w stanie ich wykorzystać. Aby jednak nieco odetchnąć i - co nie daj Boże - nie umrzeć z przepracowania, brali sobie urlopy za... "nadgodziny" i to jest już zupełna innowacja wśród samorządowców. Przykłady takie można mnożyć, podaję tylko te z najbliższego otoczenia. Ciekawe, że na konsolidującym spotkaniu z kandydatem na prezydenta panem Andrzejem Dudą, które odbyło się w Brzesku 18 stycznia, jakoś nikt z zebranych nawet się nie zająknął, jak w praktyce wygląda realizacja wartości lansowanych przez to "najuczciwsze z uczciwych" ugrupowanie. W końcu nie o to chodzi, by widzieć belkę we własnym oku.
Natomiast w zamian - jak się okazuje - dość puste hasło "Czas na zmiany" dynamicznie wprowadza w kraju... dzielnie rządząca PO, która rewelacyjnie negocjuje ze związkami zawodowymi. Jeszcze w ubiegłym roku, po szumnych zapowiedziach, kompletnie poddała się nauczycielskim związkom, zostawiając praktycznie nienaruszony relikt stanu wojennego - "Kartę Nauczyciela", która była przecież aktem "kupującym" pedagogów do aprobaty działań wprowadzonych 13 grudnia. Dzięki temu całkiem spora grupa pracowników oświaty zasiliła szeregi PRONU - dla młodych czytelników małe wyjaśnienie, to była taka miła organizacja polityczna, stworzona w celu propagandowego poparcia dla ówczesnych władz, jej żywot dobiegł końca w listopadzie 1989 roku. Stworzony w tamtych latach nauczycielski akt prawny do dzisiaj skutecznie uniemożliwia jakiekolwiek rozsądne zmiany w oświacie.
Na Nowy Rok przeżywaliśmy karnawałowy festiwal fajerwerków ze służbą zdrowia, w którym rządząca PO pokazała lekarzom "gdzie ich miejsce", albo poprawniej - to lekarze pokazali rządowi gdzie jego miejsce, jaki jest sprawny i co też potrafi. No i wreszcie na scenie pojawiły się związki zawodowe górników, które nie pozostawiły cienia wątpliwości, kto w Polsce sprawuje władzę. To jest akurat czytelne nawet jeśli chodzi o uzyskiwane pensje. Ministrowie mogą z zazdrością konstatować wysokość uposażeń bossów związkowych w tej branży, również ilość etatowych związkowców śmiało może konkurować z ilością urzędników. Jedni i drudzy żyją na koszt podatników, stąd tak doskonale się wzajemnie rozumieją. Teraz ruszą pewnie następne centrale związkowe: służby mundurowe, kolejarze, pocztowcy itd. A "liberalny" rząd PO udając, że ma władzę, w swoich populistycznych działaniach zrównał się z opozycją udowadniając, że nie ma sensu ich w jesieni wymieniać na PiS, bo przecież robią to samo, a nawet więcej. Cały bowiem dowcip polega na tym, aby - "zmieniać tak, aby się nie zmieniło".
Weźmy jeszcze choćby takie niewinne zjawisko, jak wykorzystanie swojego statusu i przywilejów płynących z władzy. W okresie PRL-u co jakiś czas docierały nieoficjalne informacje o ekscentrycznych wyjazdach żony pierwszego sekretarza Edwarda Gierka do fryzjera do Paryża, czy też głośne swawole "czerwonego księcia" syna premiera Jaroszewicza. O tym szemrała ukradkiem społeczność, gorsząc się takimi zjawiskami. No, ale to były paskudne "komuchy", którzy mieli w pogardzie moralność i wyznawali światopogląd marksistowski. Dzisiaj, gdy większość włodarzy stanowią "uczciwi" prawicowcy to dość niepojęte, że co rusz pojawiają się przeróżne "perełki pazerności". A to przy rozliczaniu sławnych już "kilometrówek", czy też ucieszne wyjazdy, perypetie w samolotach lub inne wesołe gargantuiczne epizody łapczywie wykręcane przez naszych notabli. Obecnie większość polityków uczestniczy w osobliwej licytacji - który więcej "udrze dla siebie". Płacenie publicznymi środkami za swoje prywatne przyjątka, czy wykorzystywanie samochodów służbowych dla własnych prywatnych celów jest coraz powszechniejsze. Pomysłowość jest tu nieograniczona. I oczywiście wszyscy powinni być postrzegani jako uczciwi i zacni obywatele, no bo jakże inaczej.
Przypomina mi to - nie wiem czemu - dowcip, w którym: "Policjant podczas rutynowej kontroli zwraca uwagę kierowcy, że po zbadaniu trzeźwości w jego organizmie wykrył niedozwoloną dużą ilość alkoholu i że jazda w takim stanie jest karygodna. Na co kierowca nie tracąc dezynwoltury odpowiada - Panie aspirancie... co pan mi tu, przecież na trzeźwo to każdy potrafi." I często - jeśli tylko kierujący jest posiadaczem stosownego immunitetu państwowego czy kościelnego - prawdopodobieństwo, że mu "włos z głowy spadnie" jest bliskie zera. Sentencja "Co wolno wojewodzie to nie tobie ........" jest niestety wiecznie żywa. Oni najzwyczajniej są święcie przekonani, że im się to po prostu należy i nie widzą w tym nic nagannego. Swoje poczynania rozgrzeszają z rozbrajającym infantylizmem, nie mając najmniejszych wyrzutów sumienia. Sprawiają wrażenie jakby uwierzyli, że są pomazańcami.
Na naszym podwórku przeżywamy obecnie czas wyczekiwania. Opłatkowe spotkania i niewielkie przepychanki przy wyborach sołtysów. Tak na marginesie ciekawa jestem, czy w Brzesku rywalizacja "Wspólnota" kontra PiS będzie kontynuowana przy wyborach na sołtysów i przewodniczących osiedli? Coś się jednak "popruło" w sielance panującej w poprzedniej kadencji. Kluczowe pytanie brzmi - czy władzom gminnym wystarczy synekur, aby umiejętnie zagospodarować krzykliwych "reformatorów"? Jeśli wystarczy, to przypuszczam, że owo buńczuczne hasło "czas na zmiany" zostać może w taki stosunkowo prosty sposób zdemontowane. Przed nami budżetowe sesje, które będą być może częściową odpowiedzią na to pytanie. Zofia Mantyka
|