Obrazki wojenne - z pobytu Rosjan w pow. brzeskim.
(Nowa Reforma)
1915-01-07
Z pobytu Rosyan w pow. brzeskim.
Pospieszam pokrótce skreślić parę epizodów z historyi oddalonej na razie od nas wojny. - Mówię na razie, gdyż słyszymy ustawicznie strzały armatnie, a nawet i karabinowe. Dzisiaj słyszeliśmy je nawet podczas krążenia aeroplanów. Dzisiaj Nowy Rok., bojownicy powietrzni mają przepiękną aurę. Jasne słonce oświeca im doskonale cel ich badań. Z ciekawością śledzą ludzie, te ptaki-potwory, które potrafią z wysokości kilkuset metrów siać spustoszenia, zabijając ludzi i zwierzęta, jak się to stało w Bochni, podczas pobytu tam Moskali, gdzie bomby rzucone przez naszych lotników zabiły kilku Moskali i kilka koni. Słyszałem nawet Moskali gniewających się o to, że się zabija „niewinnych ludzi”. Pierwsze patrole kozackie pokazały się dnia 16 listopada. Tego samego dnia silny oddział konnicy węgierskich huzarów przejechał przez naszą wioskę, lecz śledząc za nieprzyjacielem, omijał silny jego oddział, ukryty w pobliskim lesie. Zaraz na drugi dzień t. j. 17 listopada usłyszeliśmy pierwszą kanonadę. Z dniem tym rozpoczął się szereg bitew po przejściu nieprzyjaciela przez Dunajec, które ciągły się całym szlakiem od Dunajca do Wieliczki. Miały one na celu jak najdłużej powstrzymać nieprzyjaciela od Krakowa. Ucierpiały srodze okoliczne wioski od szrapneli i granatów. Ludzie ukryci w dołach, jak w Strzelcach, musieli je opuszczać czemprędzej, gdyż je granaty zasypywały, a domy mniej silne, waliły się. Wiele też zginęło ludzi cywilnych, bądźto od pocisków, bądź od ognia, jak np. w Szczepanowie. Tam Moskale kryli się po domach, strzelali z okien domów, które tez z tego powodu nie mogły być oszczędzane. Tak padł ofiarą pocisków i kościół w Szczepanowie, stary gotyk. Rysie, Mokrzyska, Bucze, wsie należące do parafii szczepanowskiej, również przez parę dni były placem boju. W Buczu Moskale mieli zamordować dziewczynę 17-letnią, którą zwabili pod pozorem, by im drogę wskazała. Znalazł ją ojciec dopiero na drugi dzień martwą w lesie. Po bitwie w Bratucicach kazali Moskale pogrzebać naszych zabitych około 50 żołnierzy, przy których chłopi, sprawujący funkcye grabarzy, nie znaleźli żadnych legitymacyj. 0 jakichkolwiek pieniądzach ani mowy, byli obrabowani. Pierwsze pociski w Okulicach padły dnia 21 listopada w sobotę wieczór. Zaledwie przed kościół zajechała kuchnia polowa, a mały oddział żołnierzy skupił się koło niej, szrapnel pękł i narobił hałasu. Pierwszy raz ujrzałem tego nieprzyjaciela ludzkości. Po nim sypały się pociski jeden za drugim, na które żołnierze nic nie zważali, tylko biegali ze swojemi „menażkami” do kuchni, a porwawszy strawę, przykucali pod murem sklepu lub kryli się za wikaryówkę. Tam ich też nieprzyjaciel szukał. To też wikaryówka był celem ich: z przodu i z tyłu granaty gwizdały, huczały bez skutku. Niewiedząc, jak wygląda granat, jakie skutki jego wybuchu, nie mogłem zrozumieć, patrząc w okno, co znaczą czarne opony, okrywające drzewa, jakoby stado kruków je otoczyło. Dopiero go pochwyciłem moment, w którym granat upadł, poznałem jego robotę. To on wyrwał ziemię i drzewo nią zasypał na całą wysokość. Ściemniło się zupełnie, ucichły armaty, odetchnęliśmy po „chrzcie ogniowym”. W nocy wojsko poszło do okopów, na rano była zapowiedziana bitwa. Była niedziela 22. Nabożeństwa żadnego już nie można było odprawić, odprawiły się ciche Msze św. O godz. 5. Z nastaniem dnia zagrały działa. W dniu tym celem pocisków był szczególnie kościół, który Moskale chcieli zburzyć, jak się sami wyrażali, bo im przeszkadzał w odszukaniu naszych bateryj. Kościół otrzymał 4 pociski, jeden tak silny, że naruszył od wewnątrz cegłę, lecz stoi nienaruszony tylko naprzeciwlegle okna witrażowe są podziurawione. Prócz drobniejszych obrażeń kościół w zupełności ocalony. Przez cały dzień padały granaty naokół, lecz my byliśmy już z nimi oswojeni. Nie dziwię się teraz, ze żołnierze tak mało sobie z nich robią i wśród granatów biegaj po zupę do swojej kochanej kuchni, której czasem i trzy dni nie widzą, lecz nie żalą się na głód bardzo, bo to ich pociesza, „że jest jedzenie, tylko dowóz czasem trudny, a Moskale nie mają co jeść” - tak mówili starzy „landszturmiści”. W poniedziałek 22 wieczór z lasów bratucickich nadciągnął oddział piechoty, który „cudownym sposobem” wymknął się Moskalom, uprowadzając z lasów 20 jeńców. W nocy ci ostatni pomknęli dalej juz za Rabę, a 23 mieliśmy już Moskali około godz. 10 rano. Pierwsi zjawili się Kozacy. Twarze niektórych dość przyjemne i dość spokojne, ale niektórzy wprost przestraszający już nawet swojemu okropnemi baraniemi czapami. Kozacy nie mieli czasu u nas, bo musieli ruszać dalej, gdyż gdyż wojsko nadciągało, lecz i to zupełnie wystarczyło dla nich , by przeszukać i zostawić co z grubsza. Ugościwszy ich poszedłem na obiad, a podczas tego nadciągnęło wojsko regularne. Nim wróciłem z obiadu, drzwi były wywalone i wszystko w domu poprzewracane, tak jak i gdzieindziej się działo, o czym czytaliśmy w waszych korespondencjach. Musiałem spać w ubraniu i butach, pod bundą, bo i kołdrę zabrali, buty i płaszcz. Zimna była to noc, bo wyziębione przez Moskali mieszkanie, nie było czem ogrzać, gdyż w jednej chwili wykradli wszystko drzewo. Chcąc sobie zabezpieczyć jaką taką spokojną noc, poprosiłem komendanta o jakąć opiekę. Ten wysłał ze mną oficera, Polaka, który właśnie zastał w pokoju żołnierza chodzącego ze świeczką. Żołnierz ten otrzymawszy kilka ciętych policzków od towarzyszącego mi oficera, odprowadzony został przez wartę, a przy mieszkaniu pozostawił żołnierza na straży, który odstraszał innych ciekawych. Jednak i później miałem częste odwiedziny, lecz siedziałem stale w mieszkaniu, to też wnet się wynosił taki gość, gdy mnie ujrzał. Gdybym zapytał jednego wchodzącego, czego chce, odpowiedział, że myślał, iż nie ma nikogo. Po co więc wchodził, gdy tak myślał? We wsi zrobił się zgiełk, krzyk, każdy bronił, wydzierał swoją własność z ich rąk, przeklinał, złorzeczył. Na to wszystko można tylko patrzeć, ale trudno opisać. Czuje się to, że oficerowie ulatniają się zaraz po przybyciu, by nie przeszkadzać w rabowaniu. Jeden oficer ze zrabowanego już do szczętu sklepiku, przyniósł kilkanaście wielkich gwoździ do powieszenia swych rzeczy. Ma się wrażenie, jakoby z góry sankcyonowane były te rabunki. W rzeczy samej Rosya prowadzi wojnę cudzym kosztem, gdyż żołnierz nie ma ani pieniędzy, ani też strawy. Mam przed sobą kuchnię polową moskiewską. Z tej wlewa się żołnierzowi litr jakiejś mieszaniny: barszcz z grochem, kapustą, ziemniakami. Mięsa żołnierz nie dostaje, chyba czasem, cos przypominającego mięso. Lecz żołnierz przytem wszystkiem wygląda zdrowo, czerstwo, rzeżko, bo i tak mięsa mu nie brakuje; ma gęsi, kury, świnie, króliki, które rabuje i tem nagradza sobie braki. Żołdu bierze tylko 50 kop. miesięcznie, lecz pieniędzy mu nie brak. Lekko mu jest, nie potrzebuje ciężkiego tornistra, w którymby dźwigał swe utensylia przez daleką drogę, skoro on z miejsca wszędzie i we wszystko się zaopatrzy, w chleb, słoninę, koce, derki, chustki, kołdry, buty - jest mu więc syto i ciepło, a co najważniejsza: lekko. Co więc cara kosztuje żołnierz? Lecz nie wszystkim jest przytem wesoło, bo są i uczciwi pomiędzy nimi, którzy nie rabują, a ci już przymierają z głodu i nieraz wyczekują chwili, by się nieprzyjaciel pokazał i zabrał ich, a niektórzy się odgrażają, że jeżeli do nowego roku nie będzie pokoju, to cara opuszczą. Z tych wszystkich gorsi byli ci, którzy po odmaszerowaniu wojsk w pojedynkę, nawet bez broni błąkali się po wsiach. Ci chodzili tylko za pieniądzmi, krowami, zegarkami. Zażądał krowy od chłopa - chłop okupił się zegarkiem, poszedł ten, przyszedł drugi - chłop znowu się wykupił, aż się chłopom sprzykrzyło i w jednej chałupie rozbroili trzech Moskali i zbili porządnie. Zabrali potem żołnierze trzech chłopów, poprowadzili do komendy, do Ujścia Solnego, lecz pokazało się, że ci byli niewinni. Kazano szukać winnych. Odgrażali się wsi i mieszkańcom, ale na szczęście musieli uciekać. W stodołach zostawili pustki, w niektórych wsiach stodoły stoją otworem. Czuliśmy to, że Moskale będą pewnie uciekać, bo strasznie pilnie uwijali się po stodołach i stajniach. W Ujściu solnem mieli magazyn, gdzie składali rozmaitości z okolicy zwiezione, by przewieść za Wisłę. W Ujsciu zostawili też przeszło 1000 worków mąki, nie mając czasu nawet zniszczyć, co usiłowali uczynić przed ucieczką, bo już część oblali naftą i podpalili, lecz mieszkańcy Ujscia przeszkodzili zniszczeniu. Ujście solne okropnie zniszczone. Pomiędzy innymi spaliły się budynki plebańskie, plebania, kościół zupełnie zniszczony, aptekarza zabito. W całej naszej parafii czuliśmy bezustannie opiekę naszej cudownej Matki Najświętszej, która, jak dawniej umiała zaślepić Tatarów, którzy się sami z sobą bili. Tak rosyjscy jak i nasi oficerowie dziwili się, że ani jeden budynek nie został zniszczony, ani spalony, nikt nie zginął, z wyjątkiem jedego chłopaka, do którego Moskal umyślnie zmierzył, gdy do okna zaglądał a przecież można naliczyć dziesiątki domów, stodół, komór, do których padały granaty, szrapnele lub kule karabinowe. Jeden chłop przyniósł na posterunek dwa szrapnele, z których jeden eksplodował koło domu a drugi wpadł do stajni i nie eksplodował. Do jednego domu, gdzie było dwoje starych ludzi, wleciał granat wyleciał przeciwległą ścianą, którą zburzył, a staruszkowie zostali nietknięci. źródło: "Nowa Reforma", 7 stycznia 1915 r. nr.11 str.1 (pisownia oryginalna) Nadesłał: Mariusz Gałek 23 marca 2015 r.
|