Kocham to miasto i trochę nienawidzę,
za wielmożne władze okrutnie się wstydzę.
Codziennie przecieram oczy ze zdumienia
szukając w głupocie choć krzty zrozumienia.
Lecz umysł i serce oszustwa nie znoszą
o prawdę i trzeźwe spojrzenie się proszą.
Więc patrzę i widzę rozliczne supermarkety,
gdzie zawsze dostanę z indyka filety,
banany i kawę i pasztecik z gąski,
szkoda tylko, że tak marny to pożytek dla Polski.
I parkingi rozległe, co miejscami kuszą
i sweet focię przywalą, do daniny zmuszą.
No, a praca czeka tuż za każdym rogiem,
pod warunkiem, że masz znajomości z samym Panem Bogiem.
Albo chociaż z jakim radnym, tudzież z księdzem plebanem,
w przypadku innym masz niestety zwyczajnie przechlapane.
A rozrywek ci u nas do wyboru sporo:
zimna kąpiel w fontannie wieczorowa porą,
korty tenisowe, orliki, kręgielnie, baseny,
biblioteka, wystawy, premiery, zielone tereny,
które pozwiedzasz dzielnie pędząc na rowerze,
by sił nabrać i wystąpić móc w następnym numerze.
By przez chwilę się poczuć jak król na wielbłądzie,
krocząc w pochodzie do momentu, aż zmęczony na tronie usiądziesz
i zobaczysz, że wielbłąda ktoś na osła wymienił,
a Twój tyłek zamiast tronu znów dotyka ziemi.
I sam już nie wiesz czy śmiać się, czy płakać?
Czy jeszcze warto na słońce z motyką poskakać?
Czy nie lepiej spokojnie poleżeć na glebie
i udawać, że mamy tu prawie tak dobrze jak w niebie?
Złoty wiek nas nieomal do siebie przygarnął,
więc leż cicho, by cały wysiłek nie poszedł na marne!
Monika Legutko