Janusz Styczeń - poeta z Biadolin Szlacheckich
( )
Dziewczynki łapiące motyla
dwie dziewczynki trzymają się za ręce, drugimi rękami usiłują pochwycić motyla, ich twarze oświeca niewiadome światło, księżyc jest jeszcze bardzo blady, to światło marzenia prowadzi dziewczynki, motyl jest dla nich na granicy świata, jakby nie mógł się zdecydować, czy ulecieć poza świat, czy nadal trwać w świecie, dziewczynki przytrzymują się gałązek ciemnych krzewów, jakby chciały przytrzymać się całej nocy, coraz ciemniejszej, patrzą ciągle w tym samym kierunku, motyl zniknął, i światło marzenia zgasło, jakby to motyl rzucał na dziewczynki blask, księżyc napełnił się swoim światłem, jakby nagle przebudzony chciał zobaczyć, co się stało, chwila uleciała i księżyc nic na to nie poradzi, chwila pokazała się w postaci ciała, widzialnego, ale ulotnego, dziewczynki nie wiedzą, że zobaczyły chwilę, że trudno jest zobaczyć chwilę, i że nie każdy motyl jest chwilą Dama i dżentelmen
mężczyzna w wymiętoszonym ubraniu, niechlujny, trzyma za rękę kobietę w białej, czystej sukni, jakby chaos trzymał za rękę czysty porządek, oboje siedzą przy stole nakrytym białym obrusem, jakby przy tym stole kobieta miała złożyć w ofierze swój dar miłości, ona sama jest schludna, biała, świeża, w wyprasowanej sukni, jakby była nagle widzialnym widmem czystej miłości, ręka kobiety nakryta jest ręką mężczyzny, jakby samotność kobiety mieściła się w jej ręce, i trzeba tę samotność schwytać i uwięzić, obie ręce spoczywają na kolanie kobiety, zasłoniętym białą suknią, ręka mężczyzny poprzez te zasłony chce odczuć nagość kolana kobiety, ale ręka kobiety jest nieruchoma, ciało jej samotności jest przed nią samą, jest niewzruszone, i ją broni, suknia, bielizna, wszystkie zasłony czujnie przylegają do ciała kobiety, jakby przylegały nie do jej ciała, ale do samej duszy, spoza szeleszczących jak widmo zasłon kobieta wpatruje się w niechlujnego mężczyznę, chce odpuszczać mu winy i musi być otwarta na chaos mężczyzny, tego chaosu jest nawet więcej niż widać, kobieta nie chce wiedzieć, ile jest tego chaosu, mężczyzna chciałby podrzeć białą suknię kobiety, i podartą suknią chciałby zetrzeć ze siebie pokorę, a potem tą podartą suknią chciałby zatkać usta kobiety, niech zamilknie, kobieta nie może o tym wiedzieć, i nie wie, mężczyzna przypomina sobie o kawie, zdejmuje rękę z ręki kobiety, jej kolano jest wolne, kobieta też zdejmuje swoją rękę ze swojego kolana, jej ręka jest wolna, ciała kobiety i mężczyzny są nagle wolne, jakby przez kogoś porzucone i zapomniane, oboje piją kawę, jakby nie wiedzieli, jak skończyć ten wieczór, najlepiej wszystko skończyć piciem kawy, mężczyzna pije kawę, powoli, małymi łykami, jakby powoli szedł za tropem, jak myśliwy, kobieta pije kawę również powoli, smakuje każdy łyk, jakby chciała nakarmić tą kawą widmo czystej miłości Głębia brzegiem morza biegnie koń z jeźdźcem i damą, nagle jeździec kieruje konia w morze, dama jest przerażona, gdzie my pędzimy, krzyczy, w twoją otchłań, odpowiada mężczyzna, jakby to z ciała damy tak ogromne morze pożądania wypłynęło i świat zalało, koń mężczyzny nigdy nie przebędzie jej otchłani, jest niezmierzona, w morzu jej otchłani koń i jeździec mogą się utopić, ona na to nie pozwoli, ona utrzyma na powierzchni konia i mężczyznę, jej pożądanie nie będzie wzbierało dalszym morzem, koń zatrzymuje się w morzu, jest przerażony, dalej nie będzie się wdzierał, mężczyzna wie, nie wedrą się w środek głębi, niewiadome są krańce otchłani kobiecego ciała, dama szepce do mężczyzny: zawracajmy, jakby dawała mu znać, że wszystko rozumie, morza wylało się z niej dość, teraz jej pożądanie uspokoi się i uśnie Kwartalnik Artystyczny nr 3/2002
|