To nie będzie TKM?
(Zofia Mantyka )
2015-12-11
Przed nami dekomunizacja, najpewniej pójdzie to już teraz pełną parą. Symbole "socjalistycznej Polski lat 1945-1989" mają zniknąć z przestrzeni publicznej. Te 44 lata /znowu ta mickiewiczowska liczba/ zostaną wymazane z naszej historii. Sprzątanie pozostałości po PRL-u urasta do rangi aktu sprawiedliwości za lata komunistycznego zniewolenia. Ciekawa jestem, kiedy dojdzie do poszukiwań i linczu moralnego wszystkich byłych członków PZPR. To przecież ci ludzie hołubili i tworzyli te symbole. Osobiście "mi to wisi" - pomimo wielu zachęt czy wręcz nacisków, aby zapisać się do "przewodniej siły narodu", nie skorzystałam z okazji by mieć lepiej. O pardon - by w kraju było lepiej. Byłam tzw. "dobrym fachowcem, ale niestety bezpartyjnym". Pomimo to nie mam najmniejszej ochoty rozliczać ludzi, którzy wówczas z tej sposobności skwapliwie skorzystali i - co zabawne - obecnie nierzadko z dużą energią potępiają w czambuł tamte czasy. Niekiedy majestatycznie korzystają z nowych przywilejów, gdyż umiejętnie przeobrazili się w prawdziwych Polaków. Wówczas "wstąpili w szeregi" jedynie dla dobra Polski i w odpowiedniej chwili mniej lub bardziej demonstracyjnie "rzucili legitymacją". I właśnie o to chodzi! Są i tacy, którzy nie mieli czym rzucić, a mogliby przecież dzięki temu być i wtedy i teraz doskonale ustawieni. Większość z nas oglądała zapewne film Sylwestra Chęcińskiego "Wielki Szu". Jak w wielu polskich filmach z okresu PRL-u, są tu niezapomniane genialne dialogi - swoją drogą, ciekawe czy będzie je można jeszcze oglądać? Po zapowiadanych zmianach w polityce kulturalnej, również mogą zostać zdekomunizowane. Wracając jednak do dialogów, choćby pierwszy z brzegu: "Graliśmy uczciwie. Ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem. Wygrał lepszy." Czy nie jest to obraz jako żywo przypominający nasze "elity polityczne" w grze o Trybunał Konstytucyjny? Jedni i drudzy "rżną głupa" - jakżeby inaczej - oczywiście w obronie wartości i prawa. Na szczęście nie doszło jeszcze do prania polskich brudów i kompromitacji w Parlamencie Europejskim. Jak słyszę zapowiedzi specyficznego "szczebiotnego" jednoosobowego audytu Teatru Starego w Krakowie - abstrahując od poziomu, który obecnie prezentuje - to zaczynam szperać w swojej pamięci i znajduję wspomnienia związane z określeniem "dyktatura ciemniaków" autorstwa nieodżałowanego Stefana Kisielewskiego. Po wydarzeniach w Teatrze Narodowym i zdjęciu "Dziadów" zdecydowanie wzmocniono wówczas kurs na kształtowanie polityki kulturalnej. O wydawaniu książek jeszcze bardziej zaczęła decydować ich zawartość ideowa, a tzw. "pożyteczni idioci" ochoczo z tego korzystali. Oj, coś mi tu zaczyna pachnieć nieco podobnie, obym się jednak myliła. Niebawem będzie możliwość przekonać się, w jakim kierunku to pójdzie. Prawie codziennie budzimy się bogatsi o najświeższy nius, gdyż najistotniejsze decyzje zapadają obecnie... w nocy. Dość to oryginalna sytuacja, dodająca mgiełki tajemniczości i niezwykłości, zadająca przy tym kłam niesłusznym opiniom, że najtrzeźwiejszy umysł jest jakoby rano. Pojawia się ucieszne pytanie - cholera dlaczego koniecznie w nocy? Czy nasz zbawca narodu, nieprzekupny i nieprzejednany Robespierre nie cierpi czasem na bezsenność i stąd wydaje dyspozycje przed jutrznią, zmuszając poddanych do galagowatego życia? Rewolucja - czy jak kto woli walka Dobra ze Złem - wyraźnie nabiera rozpędu, nikt jeszcze nie konstruuje gilotyn, ale... paplający kiedyś bzdury o "dożynaniu watahy" już nerwowo sprawdzają daty ważności w swoich paszportach. Inna sprawa, że co bardziej przewidujący nie czekają na mające nastąpić decyzje i sami w pośpiechu odchodzą. W policji "samooczyszczenie" odbywa się wręcz lawinowo, prezes Giełdy Papierów Wartościowych również "wyszedł naprzeciw oczekiwaniom" ministra skarbu. Kadrowe tsunami szaleje w spółkach Skarbu Państwa. Po jednej stronie mamy tych, co chcą Zła i posługują się nikczemnymi kłamstwami, a po drugiej są Ci chcący czynić Dobro - dysponujący Prawdą, ukąszeni przez Hegla, dokonują "konieczności dziejowej". To nie jakiś tam kolejny spektakl TKM / Teraz K.... My/, tylko najzwyczajniej świat jest inny niż nam wmawiano. Nowo nominowani wojewodowie będą się teraz kierować dewizą: "praca, pokora i służenie obywatelom". Aby większość z nich mogła objąć owe stanowiska w ekspresowym tempie, znowelizowano ustawę wyrzucając z niej kretyński wymóg stażu pracy w kierowaniu zespołami ludzkimi. Za to w zamian nominowana osoba ma "dawać rękojmię należytego wykonywania obowiązków wojewody". W końcu nadszedł "czas na zmiany", jest zapowiedź usunięcia z administracji 1,5 tysiąca przeróżnych dyrektorów wydziałów, a na ich miejsce postawi się właściwych sprawdzonych ludzi. "Damy radę"! Samo hasło trochę trąci myszką i do złudzenia przypomina jakby gierkowskie "Pomożecie?". Ale co tam, ważne aby się działało w słusznej sprawie, by wreszcie obudzić lemingów i wyrwać ze szpon wrednych obłudników. Nowy małopolski wojewoda na dzień dobry z dachu budynku urzędu usunął flagę Unii Europejskiej. I słusznie - w końcu to Kraków, a nie "za przeproszeniem" Bruksela. Z tym, że jak się bawić to się bawić i nazajutrz flaga wróciła z komentarzem, iż to nieporozumienie, bo wojewoda "kocha Unię". Podobnie jak pani premier, kiedy zapałała do niej uczuciem przy okazji wizyty premiera Camerona. I niech mi ktoś powie, że "żółwie nie jeżdżą na łyżwach". Przy śniadaniu stajemy się bogatsi o nowe informacje, a niektóre przytłamszone lemingi szepczą nawet, że strach się budzić. Niestety bogactwu porannych informacji niekoniecznie towarzyszy ogólne bogacenie, gdy z trwogą widzimy, co się dzieje z fixingiem WIBORu. Rządzący dokonują swoistego blitzkriegu, wprawiając w oszołomienie dosłownie wszystkich. Kompletnie bezradna i pogubiona opozycja podejmuje kretyńsko desperackie próby "protestowania", poprzez opuszczanie sali obrad, co samo w sobie jest komicznym, pustym gestem. Większość to większość, a mniejszość to mniejszość i komedianckie zachowania nic nie pomogą, a historia - choćby w przypadku "bolszewików" - dość przewrotnie i bezlitośnie już kiedyś to pokazała. Nasze obecne uwielbienie II Rzeczpospolitej przejawia się również w napinaniu muskułów militarnych. Ambitne plany ewentualnego uczestniczenia w natowskim programie Nuclear Sharing to nie żarty. Wprawdzie MON wypowiedzi o tych planach szybko dementuje, ale stare porzekadło mówi, że wiarę można dawać tylko tym informacjom, które zostały oficjalnie zdementowane. No cóż - widać, że coś nieopatrznie chapnęli i dwudziestoletni doświadczony doradca zainstalowany w MON chyba niezbyt wzmocnił potencjał ministerstwa, bo go już... nie ma! Podnosząc walory dwudziestolecia międzywojennego poprzez ewidentne nawiązanie do tradycji patriotycznego wychowania będziemy świadkami odkłamywania przeszłości. Kult Ojczyzny ma się ponoć stać podstawą programów edukacyjnych. Kto wie i pamięta jak się żyło w II Rzeczpospolitej? Pamiętają to już tylko ludzie starsi, w końcu minęło od niej siedemdziesiąt sześć lat. Literatura opisująca tamte czasy nie jest jednak jakoś namiętnie czytana. W czasach PRL-u okres ten był tendencyjnie i celowo przedstawiany jako "straszne czasy sanacji", w których robotnicy - czyli proletariat - zdychali z głodu, a arystokracja, oficerowie i kapitaliści - czyli "panowie" - bawili się świetnie i tuczyli na ich krzywdzie. Socrealizm miał za zadanie pokazać, że w prawdzie "na razie" przeżywamy "przejściowe trudności", lecz przed wojną było nieporównywalnie gorzej. Jestem niezmiernie ciekawa jak i czy zmierzymy się teraz z prawdą historyczną. Czy współczesnym dzieciom, których jakaś część wpada niekiedy w poważną depresję, bo koleżanka ma bardziej markowe ciuchy i "wypasionego" smartfona ukazany zostanie świat dzieci II Rzeczypospolitej i czasów powojennego socjalizmu? Dylematy dzieci w tamtych latach były "odrobinę inne", a może i nie, jeśli podobno mamy kraj doprowadzony do tak fatalnego stanu. Natrafiłam ostatnio na nową/starą książkę jednego z moich ulubionych polskich pisarzy, Marka Hłaski. "Wilk", bo tak jest zatytułowana powieść napisana przez zaledwie dziewiętnastoletniego wówczas pisarza. Książka powstawała na początku lat pięćdziesiątych, ale autor jej nie wydał. Może się jej wstydził za wyraźne socrealistyczne akcenty? Opisuje Warszawę, a zwłaszcza Marymont przedwojenny. Książka ukazała się dopiero w obecnym roku, odgrzebana przez studenta polonistyki, Radosława Młynarczyka. Jeśli macie Państwo trochę czasu, to w długie już niebawem zimowe wieczory można ją chyba przeczytać. Zmusza do refleksji i odczarowuje nieco obraz lansowanych obecnie zachwytów nad tamtym okresem, do którego tak ochoczo nawiązujemy. Mam pełną świadomość, że żyjemy obecnie w zupełnie innych czasach i nie sposób dokonywać porównań. Ale zwłaszcza ludzie młodzi i wszyscy ci, którzy z taką łatwością wydają często ekstremalne opinie, nie zawsze muszą mieć bezwzględną rację. Każdy medal ma bowiem dwie strony - podobnie jak moneta jest z awersem i rewersem. Zofia Mantyka
|