Dlaczego inni nie mogą być inni?
(Zofia Mantyka)
2016-01-07
Wracając do czasów dzieciństwa ze wzruszeniem wspominam cudowne bajki, które wówczas czytałam. Przeżywając perypetie andersenowskiego brzydkiego kaczątka, szczerze mu współczułam. No cóż, dzieci są wrażliwe i autentyczne, zupełnie nie rozumieją "specyfiki" świata dorosłych. Wtedy nie wiedziałam, że nie wolno być innym. Mówiąc otwarcie, przez całe życie nie mogłam tego pojąć i co tu kryć, do dziś owo "niedostosowanie" nadal mnie uwiera. Niepohamowana skłonność do własnego zdania powodowała, że od najmłodszych lat - jak wszyscy z taką przypadłością - nie miałam łatwo. Niestety jeśli jesteś inna, to jak to dzisiaj mówią - "masz przej....". I co niemiłe, ten mocno wulgarny "neologizm" zrobił tak zawrotną karierę, że już nawet nieużywanie go stawia człowieka w roli bez mała brzydkiego kaczątka. Jak jesteś inna niż większość, musisz się liczyć z ostracyzmem. Stado nie znosi czarnych owiec i od najmłodszych lat tego doświadczamy. Prymus na każdym kroku ma okazywane oznaki osobliwej sympatii, wśród których wyzwiska to najłagodniejsza forma "uwielbienia". Mój Boże, spróbuj w towarzystwie zachować inność i odmawiaj picia alkoholu, to masz gwarancję swoistej "akceptacji". A jednak istnieje grupa ludzi, którzy chcą zachować swą inność. Brak wolności dla własnej inności przekształca się niekiedy w swego rodzaju manifest inności. Bywają różne formy owego "protestu". W socjalistycznej szarudze "bikiniarz" Tyrmand w owych ponurych czasach, aby się odróżniać nosił... "dysydenckie kolorowe skarpetki", co z dzisiejszej perspektywy może budzić uśmiech politowania. Drobnomieszczańska czy wiejska moralność to regulatory ostro piętnujące inność. Bo "co ludzie powiedzą" jest szalenie ważnym stymulatorem zachowań. Żyjemy z ewaluującymi atrybutami normalności. W PRL-u: uroczym kilimem "jeleń na rykowisku", dostojnym kryształem na stole w "jadalnym", czy wytworną i bajecznie kolorową szklaną rybą na telewizorze. Zaś w III Rzeczpospolitej: zacną "rodową porcelaną" w witrynce, "satelitą" na ścianie domu i obowiązkową plazmą w stołowym oraz odbiornikami tv w każdym pokoju, sypialni, kuchni, garażu i "sraczu", no bo jakże inaczej skoro sąsiedzi tak mają, znaczy tak ma być. Czasy się zmieniają, trendy i moda też, ale małpia unifikacja być musi i basta. A propos mody, paradoksalnie jest to właśnie najsurowszy dyktator tego, co należy nosić, aby się tak wyróżniać by... się broń Boże nie wyróżniać. Jeśli jednak chcesz być inna, to stajesz się osobliwym dziwactwem. Nonkonformizm czy abnegacja różnie się manifestują, niektórzy niestety przekraczają rubikon i kończą wręcz jako kloszardzi z wyboru. To też może być cena za niedostosowanie. Zdarza się, że inność to sprytnie przyjmowana poza na inność, z której można to i owo "wyciągnąć" - tak też bywa. Nawet lumpy ze swoim "kierowniku może byś wspomógł człowieka" jakoś funkcjonują. A teraz nasz specialite de la maison inności czyli "gość w czerwonych portkach", wzniecający w Polsce płomienne dyskusje. Jest inny niż szacowne, uznane marki, a jednocześnie inny niż inni inni, bowiem na swój sposób jest mainstreamowy, zatem wkradł się w łaski. I w tym sęk - jakby powiedział Benek Rapaport w kultowym szmoncesie Kabaretu Dudek, że stworzył potężną niemiłą konkurencję dla uznanych marek w zakresie zbiórek kasy. Wrzawa jaka wokół jegomościa rozbrzmiewa, jest ewenementem socjologicznym. No bo tak po prawdzie, to dzięki jego działaniom zebrano pokaźne środki na sprzęt medyczny i uratowano życie bardzo wielu ludziom. Zimny drań uruchomił lawinę gorącej ludzkiej wrażliwości, a ilość dzieci i młodzieży zaangażowanej w wolontariat jest zupełnie niesamowita. No właśnie, ale... pojawia się bardzo wyraźne ale, bo facet nie dość, że zachowuje się trochę jak pajac, to szermuje hasłami mocno niepedagogicznymi typu "róbta co chceta", propagując bardzo kontrowersyjne idee. To figura wręcz obrazoburcza dla zacnych konserwatywnych środowisk. No i mamy "zonk". Cholerny dziwak - nie wystarczy mu, że jest inny i lansuje styl na który wypada przezornie splunąć trzy razy przez lewe ramię, to jeszcze jest tak skutecznie konkurencyjny. Inna sprawa, że jego sukcesy są mocno podrasowane przez instytucje państwowe i samorządowe, media i telewizję. Bez ich zaangażowania orkiestra może by i grała - tyle, że nie byłoby jej słychać. Warto postawić sobie uczciwe pytanie, czy podnoszący głosy oburzenia na zaangażowanie w ów świąteczny "żebraczy cyrk" są równie nieprzejednani wobec zaangażowania tychże samych instytucji w akcjach, gdy odbywają się one pod uznanymi za zacne auspicjami. Odpowiedź nie jest już tak jednoznaczna. Osobiście z tym kolorowym dżentelmenem zupełnie mi nie po drodze, jednak rozumiem tych którzy dają mu "na tacę" i nie przyłączam się do chóru spazmujących na jego widok. Jeśli ktoś uważa, że nie należy "światełka do nieba" wysyłanego przez "wielki finał" wspomagać, to tego nie robi i postępuje podobnie jak z zaczepiającymi kloszardami zbierającymi na piwo. Albo daje, bo ma taki kaprys i po balu. Angażowanie publicznych środków w "orkiestrę" jest mocno dyskusyjne. Jeśli przykładowo samorządy dotują imprezę, to bezwzględnie powinno być to poprzedzone uchwałami rad i oczywiście podlegać rygorom kontrolnym. To nienaruszalna, żelazna zasada dotycząca wszystkich akcji, niezależnie od mniej lub bardziej szacownych patronów przedsięwzięcia. Wszystko ma być jasne, a jeżeli jest łamane prawo, to jest to niedopuszczalne. Przed nami obietnice nowych standardów, które - miejmy nadzieję - i w tym zakresie zrobią porządek w ramach wdrażanej "dobrej zmiany". W imię prawdy, bez emocjonalnych wybuchów podsycanych politycznymi podziałami, może wreszcie pojawi się zapowiadana normalność? Oby tak się stało. Trudno bawić się we wróżkę i przepowiadać, co się stanie i czy w Nowym Roku, "Roku Miłosierdzia" będzie lepiej. Życzmy sobie, aby było inaczej niż dotąd, ale oby nie bardzo inaczej. Hm, a jak będzie? Zobaczymy. Ciekawe na ile obecnie rządzący krajem będący jacyś inni, pozwolą aby inni inni mogli pozostać choć trochę inni i czy ich inności nie stratują w imię głoszonego "powrotu do normalności". Bo to by niestety oznaczało, że rządzący jednak nie są inni, choć bardzo chcą za takich uchodzić. Na balu sylwestrowym miałam przyjemność zatańczyć z bardzo szykownym starszym panem, który ubawił mnie przeuroczym tekstem o swoim rzekomym niefortunnym statusie. Otóż żalił się, iż przed wielu laty "za komuny" płacił tzw. "bykowe", gdyż był inny i jako kawaler właśnie za to został przez państwo opodatkowany. Obecnie, pomimo że jest "starym kawalerem", takiego podatku jak dotąd nie płaci, natomiast jego szanse na pozyskanie 5 stów na dziecko są zerowe. Tak więc historia - zdaniem mojego tanecznego partnera - zatoczyła swoiste koło i "single" za swą inność znowu mają gorzej. No cóż, za inność i wolność zawsze trzeba płacić - skonstatował jowialnie. Z wolnością jest jak ze zdrowiem, staje się ważna dopiero wówczas, gdy jej nie ma - gdy jest, to się o niej nie myśli. Zagrożenia wolności istnieją i niekoniecznie pochodzą ze strony, z której się tego spodziewamy. Szczególnie niebezpieczne są te, które są umiejętnie mieszane z dobrem, więc je wraz z nim akceptujemy. Dzieje się tak wówczas, gdy przestajemy myśleć samodzielnie i "karmieni mądrościami" bezmyślnie je przyjmujemy. Ulegamy stylowi życia - "bo tak robią wszyscy", reklamie, modzie, snobizmom, sądzimy, że jesteśmy nowocześni i wyzwoleni. Tylko ten jest wolny, kto żyje prawdą: prawdą o sobie, prawdą o innych, prawdą o świecie. I na koniec na rok miłosierdzia bardzo prosty przekaz - "Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali" (J16,35). To takie oczywiste. Tylko pojawia się nielichy problem, bo chcąc tak właśnie postępować, staniemy się już wyraźnie inni niż większość. Zofia Mantyka
|