DOV LANDAU – W Brzesku po latach.
(Jacek Filip)
2016-09-17
DOV LANDAU – W Brzesku po latach.
W 1941 roku miałem 13 lat i pracowałem w Słotwinie w tartaku pana Perlbergera, w którym Niemcy zrobili obóz. Pracowało tam nas jakieś 30 chłopców. Gospodarze przywozili słomę, myśmy ją prasowali w takie paczki i potem wieźliśmy do pociągu. Ona była wysyłana do różnych miejsc, gdzie wojsko niemieckie miało konie; służyła im za ściółkę. Tutaj w Słotwinie Niemcy też trzymali konie i od nas brali tę słomę. Tam pracowałem przez rok. Pracowałem tam do 18 czerwca 1942 roku, kiedy Niemcy zrobili obławę na Głowackiego i zabrali ponad tysiąc osób, w tym moją mamę i drugiego brata. Wywieźli ich do Bełżca. Ja uciekłem z domu przez podwórko do ulicy Długiej, potem przez dzisiejszy Ogród Jordanowski – dawniej Park Miejski - do tego obozu. Strzelali do mnie, ale na szczęście nic mi się nie stało. Pytali w obozie: Benek, co się stało, bo myśmy tutaj słyszeli strzały. Więc im opowiedziałem, co widziałem. A tatuś w tym dniu poszedł do „Sokoła” i miał oddać kontrybucję, którą nałożyli na Żydów Niemcy. 250 tysięcy złotych. To były pieniądze z kilkunastu miejscowości leżących wokół Brzeska i z samego miasta.  Tu (Uczestników Ruchu Oporu, obok widocznych zabudowań, mniej więcej naprzeciw kościoła parafialnego) miał taki budynek drewniany rabin Icchak Lipszyc - rabiner Wielopolo - rabin z Wielopola, i on był krewnym tego rabina, co jest pochowany na cmentarzu przy Czarnowiejskiej, który był tutaj rabinem 180 lat temu. Jako dziecko chodziłem się tutaj modlić. Tu, gdzie dzisiaj jest Ogródek Jordanowski, były planty. (Wchodzimy na plac Kazimierza Wielkiego, dawny Sienny Rynek). Tu była drukarnia przed wojną, w takim drewnianym domu, ta kobieta, która ją prowadziła już chyba nie żyje. Wkoło Siennego Rynku stały drewniane domki, natomiast za obecnym Domem Nauczyciela nic nie było, puste pola. Na Siennym Rynku odbywały się targi co poniedziałek i środę. Handlowano wszystkim, włącznie ze zwierzętami i drobiem. Przyjeżdżali z całej okolicy. Mama mnie tu posyłała, żebym kupił jakieś kury, kaczki, warzywa na zupę. Studnia na środku. Miałem nosidła i chodziłem tutaj po wodę do domu. Mieliśmy beczkę w domu. Tutaj była brama do wejścia do getta. (Dov pokazuje skrzyżowanie ulic Uczestników Ruchu Oporu i Puszkina).  Pan widzi ten skośny dach tam z tyłu? Ten czerwony. To jest moje mieszkanie, gdzie ja się urodziłem. Tam jest taki ganek. I stąd ja biegłem, jak była obława. (Ulica Puszkina; zatrzymujemy się przy budynkach dawnej łaźni, synagogi i żydowskiego domu kultury). Mój tatuś co piątek zabierał nas, czworo dzieci, i przychodziliśmy się tutaj kąpać. Wanna, sauna. To jest tatuś (Landau pokazuje zdjęcie). Co piątek, bo nie było w domu możliwości, żeby się kąpać. Tutaj było wejście, tam były wanny i baseny. Ja pamiętam, że tu była sauna, bardzo lubiłem, była taka szczotka i liście, można się było tym smarować. A to mama (Landau pokazuje zdjęcie). Mama pochodziła z Bochni. Regenbogen z panieńska. Szejndelhana – piękne imię. Ojciec Benjamin był synem Lebla Landaua (Lejbisz Landau), co miał w tym domu, pokażę ten dom, sklep bławatny. Ojciec miał sklep odzieży męskiej i damskiej.  |  | Po przeciwnej stronie mykwy [1] (sklep rybny) był piekarz. Do tej piekarni ja i brat przynosiliśmy rano w piątek dwa garnki czulentu i kiszki, które zabieraliśmy z powrotem w sobotę, bo nas w domu było sześcioro. Piekarz nazywał się Zucker. Trochę wyżej piekarni była cukiernia. Tu była bóżnica, chodziłem do niej od czasu do czasu. Przede wszystkim modliłem się w synagodze przy Berka Joselewicza. Od czasu do czasu jednak tu do tej bóżnicy wchodziłem, bo tu były kuczki [2] na dworcu (na podwórzu). To była synagoga pana Wolfa. Siedziba kahału, władz gminy żydowskiej, była w dwóch, trzech miejscach, możliwe że była także przy Łaziennej (obecnie Puszkina). Dopiero jak wybudowano synagogę przy Rynku (chodzi o synagogę tzw. Nową), to tam umieszczono władze żydowskie, ale to było dopiero jakieś rok, dwa przed wojną. Tam była Talmud Tora [3], a pierwsze 10 lat Talmud Tora była tu, przy Puszkina, w tym kąciku, ten cały budynek to była żydowska szkoła (Długa 3). Ta szkoła była tylko dla chłopców. To wszystko stoi tak, jak 80 lat temu, nie odnowili tego w ogóle. Tutaj mieszkała rodzina Malter. Oni mieli pralnię i magiel (dom na rogu Puszkina i Długiej). Cała okolica przychodziła tu maglować. A prało się w domu, przynajmniej u nas. Tu był także sklep z artykułami spożywczymi. Dom, który ma numer Rynek 19 w połowie należał do mojego dziadka a w połowie do pana Daichesa, adwokata. Od strony ulicy Długiej przy numerze 19 nic nie było wybudowane, było podwórko. Ta działka była pusta 100 lat, dopiero dziadek razem z panem Daichesem wybudowali budynek i tam był sklep, który dał tatusiowi jako prezent na ślub. Jak ciocia wróciła z Rosji do Polski, to sprzedała połowę tego domu. Żyli tu cztery lata, widać potrzebowali pieniędzy, dopiero w 1949 roku przyjechali do Izraela, jak się dowiedzieli, że ja tu jestem, że przeżyłem. Ulica Długa. Tu był dom rabina Mojsze Lipszyca, u niego była jesziwa.[4] Ja tu chodziłem co sobotę. Nie pamiętam, czy getto było od ulicy Sobieskiego, ja pamiętam, że było tu od ulicy Łaziennej (obecnie Puszkina). Jak nas do niego przenieśli, to myśmy dostali dom gdzieś na końcu ulicy Chopina. Tatuś, dziadek z babcią, byliśmy tam w jakieś osiem osób w dwóch małych pokoikach. Tatuś wiedział, że może być jakieś drugie wysiedlenie, to wziął wózek z koniem, wyszedł w nocy z getta, bo miał pozwolenie jako członek Judenratu, i myśmy wtedy uciekli do getta w Bochni. A tydzień czy dwa później, to było w drugim dniu Rosz ha-Szana [5], wszyscy z brzeskiego getta (około 5 tys. osób z całej okolicy) musieli stawić się na Siennym Rynku, skąd zostali wywiezieni na zagładę do Bełżca. W Bochni stało się to samo po roku. Stamtąd ja i tatuś trafiliśmy do obozu w Szebniach, a cała pozostała rodzina została zastrzelona w bocheńskim getcie. Bracia, jedna babcia, druga babcia i wszystkie dzieci – 40 osób. Mnie się znów udało. Tam mieszkał pan Pfeffer (Dov wskazuje tył jednego z domów). On był razem z tatusiem w Judenracie. Razem z nim poszedł do „Sokoła” zapłacić tę kontrybucję. Pfeffer był kaleką, od urodzenia utykał.  Tu się uczyłem, jak miałem 11-12 lat. Jak byłem młodszy 8-10 lat, to się uczyłem u tego pana Izraela Manysa, tam gdzie te okna u góry. On miał parę dzieci, co myśmy się razem uczyli. Rano szedłem do szkoły powszechnej, tej przy ulicy Głowackiego, a po południu szedłem do niego. U niego się uczyłem do szóstej, siódmej wieczór. Ten dom pana rabina stoi, jak stał 80 lat temu (Długa 1). Tylko inne drzwi. Nie ma śladu po mezuzie [7]. Naprzeciwko był skład nafty i wyrobów z nafty: benzyna, oleje. Ale jak się nazywał właściciel, tego już nie pamiętam. Z tyłu mieszkał pan Konraich. On miał tam sklep z przodu, od Rynku, a ten budynek został, jak był.  Mieszkali tutaj nie za bogaci ludzie. O tutaj jest znak po mezuzie. Tu był taki sklep z naczyniami domowymi mojego sąsiada (sklep na rogu Chopina i Głowackiego) Izraela... już nie pamiętam, jak się nazywał. A ten dom należał do Menasche Taitelbauma (duża kamienica przy skrzyżowaniu Mickiewicza z Głowackiego). On jest pochowany na cmentarzu przy Czarnowiejskiej. I on miał tutaj sklep bławatny, a koło niego też miał sklep Sumer, wyroby skórzane (kantor wymiany walut). A tutaj na rogu była cukiernia sióstr Neuman (Berka Joselewicza 1). Tutaj Neuman miał sklep, nie cukiernia, oni mieli naftę, benzynę, oleje i co trzeba do auta (Głowackiego 1).  Od tego kącika aż do rogu to były żydowskie domki (Rynek 26 do Sobieskiego). Na tamtym rogu był Goldman, Silberman (strona północna Rynku od kościoła do ulicy Sobieskiego). Ja nie pamiętam dokładnie, ale tutaj Konraich miał sklep z artykułami spożywczymi, niektóre artykuły były w workach: ryż, cukier. Syn Konraicha się uratował i mieszka w Stanach, dwóch innych w Izraelu, a on sam już nie widzi. On przyjechał tutaj po wojnie i znalazł książki tatusia na strychu domu, gdzie ja się urodziłem. Dalej był sklep pana Perlbergera (tu gdzie była księgarnia) – sklep z artykułami żelaznymi. Perlberger miał na Słotwinie skład z materiałami budowlanymi. Dalej jest dom, który należał do rodziny Löffelholzów (żółty dom z charakterystycznym wykuszem), na dole były dwa sklepy. Już nie pamiętam, ale zdaje mi się, że na górze mieszkała familia Blaugrund. Rynek 19 – to Daiches i Landau. Tam był po jednej stronie sklep mojego tatusia a po drugiej stronie sklep z owocami Kalfus.  Tutaj jestem urodzony 88 lat temu na pierwszym piętrze. A ten dom należał do pana Maltera, co miał magiel. Syn tego Maltera kupił ten dom i był jego właścicielem i po wojnie go sprzedał. Myśmy byli tam tylko lokatorami, płaciliśmy czynsz, mieliśmy ładne dwa pokoje od frontu, kuchnię, a na dole dziadek miał sklep z materiałami bławatnymi, na tych zdjęciach co macie M. Landau – Mosze Landau – to był jego sklep. Tam, gdzie napisane Roban S. On tu miał papierosy, tabakę, materiały biurowe. Miał syna Izaaka, co mieszkał w tym zielonym domu (Rynek 12) i pamiętam, jak go ten Lapsch zastrzelił. (Dov wskazuje jedną z kamienic przy północnej stronie Rynku). Tutaj mieszkał prezes gminy żydowskiej w czasie wojny Jakub Hendler, nie wiem, czy on tu mieszkał przed wojną. Mój ojciec, Benjamin, był członkiem Judenratu. Usher Landau też był członkiem Judenratu. Jego zastrzelili w tym samym dniu (czerwiec 1942 r.), co mieli wziąć 1000 ludzi. Jego zastrzelili w drodze do Tarnowa. Cały rynek był okrążony. Wcześniej tatuś powiedział mamie, żeby razem z trzema synami pojechała do Bochni do krewnych. A ja tu muszę zostać – powiedział ojciec – bo jestem członkiem Judenratu i syn Benek ma takie świadectwo, że pracuje dla Niemców w tym obozie na Słotwinie. Mama powiedziała: Benjamin, ja nie chcę odjechać, ja muszę tobie wszystko przygotować na sobotę: chały, ciasto i jedzenie. Jak to skończę, to odjadę do Bochni. I tego syna, Naftalego, ona chciała zabrać ze sobą. W tym dniu powiedziała mi: Zobacz Benek, ja potrzebuję jeszcze kilo mąki, żebym mogła skończyć to ciasto. Pójdź do tego sklepu Tidora - Tidor miał tutaj przy rynku sklep z artykułami spożywczymi – i przynieś mi kilo mąki. O tam, gdzie ta czarna tablica (Rynek 6). Kiedy wracałem z tą mąką, zobaczyłem, że na rynek wjeżdżają samochody z uzbrojonymi SS-manami. Wchodzą do każdego domu. Nie wiedziałem, co się stało, ale bardzo się obawiałem najgorszego. Nawet nie zaniosłem mamie tej mąki, zostawiłem ją na schodach i uciekłem przez podwórko do ulicy Długiej, Łazienną, potem przez Park Miejski, strzelali za mną, czułem, jak kule przeleciały obok moich nóg, aż dotarłem do tego obozu na Słotwinie. Ja do tego obozu nie wszedłem główną bramą, bo by mnie mogli zapytać, gdzie ja byłem, co się tam działo. Koledzy podstawili od tyłu drabinę i ja po niej wszedłem do środka tego obozu. Wróciłem do domu koło czwartej, jak się wszystko skończyło. Było cicho, nikogo nie widziałem, ani tatusia, ani mamusi, brata. Całe mieszkanie zostało puste. Nagle przyszedł jakiś pan i zapytał: Ty jesteś synem pana Benjamina Landaua? Tak – odpowiedziałem. Twój tatuś schował się u mnie. W jakimś miejscu za Brzeskiem. On poszedł oddać tę kontrybucję i widział, co się dzieje, słyszał, uciekł, a ten drugi, Pfeffer, co nie mógł biegać, bo był kaleka, to został. Tatuś uciekł przez jakieś pole i trafił do tego chłopa, którego potem wysłał, żeby się dowiedział, czy mama żyje, czy ja żyję, czy ten mój brat żyje. Powiedziałem mu: Tak, ja jestem synem Benjamina Landaua. Chłop wrócił na rowerze, miał rower, i jakąś godzinkę później przyszedł mój tatuś. Już była piąta, szósta wieczór. Zacząłem się z nim całować i opowiedziałem, co widziałem. Poszliśmy szukać mamy. Myśleliśmy, że schowała się razem z synem na strychu, ale jej tam nie było. Ona schowała się razem z synem na strychu, nawet wzięła ze sobą tę miskę, w której robiła ciasto, ale Niemcy ją znaleźli. Tylko ta miska została... A potem poszliśmy do dziadka. On razem z babcią schowali się na strychu i ocaleli. Zostaliśmy tylko we czworo. Wszystkich innych wywieźli. Potem dwa miesiące było getto, weszliśmy do getta, a potem z tego getta wywieźli 5 tysięcy innych Żydów do Bełżca. Całe miasto... 5 tysięcy ludzi zostało wywiezionych i zamordowanych. Jak ja tu przyjeżdżam, to czuję, jakbym był wtedy. Ten rynek... nie masz pojęcia... (głos się Dovowi załamuje). Wszystko to znów mi staje przed oczami.  Apteka, Kalfus - owoce, warzywa (sklep z kosmetykami), gdzie dzisiaj cukiernia to Silberman miał sklep – artykuły malarskie i budowlane. A mieszkał tam, jak ten żółty domek, gdzie się jedzie do ulicy Okocimskiej (Krótka 1). Neumanowie mieszkali w tym budynku (Dov wskazuje kamienicę obok apteki). A potem apteka, jak ja do nich przychodziłem, zawsze miło mnie przyjmowali. Byłem u nich w domu, oni mieli takie ładne obrazy. A tam na górze mieszkała pani fotografka, która w podworcu tego domu miała swój warsztat (budynek zajmowany przez bank, należał do rodziny Klapholz). A w tym domku na pierwszym piętrze mieszkał też Landau, syn mojego wujka (tam gdzie te żółte dwa okna. Mała kamieniczka zaraz za bankiem). W tym czerwonym budynku (obecnie „Cukiereczek”) była pasmanteria. A w tym budynku, gdzie mój dziadek (Rynek 16), na dole była cukiernia i piwko Pfeffera, co był potem członkiem gminy żydowskiej. Tam był też drugi sklep: miał go zięć mojego dziadka Mendel Rubin - artykuły spożywcze. A dalej był budynek należący do Neumana, Najmana, coś takiego. Na dole mieszkał mój wujek Teitelbaum, też go wywieźli. Miał sklep spożywczy. Jego żona była siostrą mojego dziadka – Hana Landau. Wywieźli ich wszystkich do Bełżca. Pamiętam wszystkie imiona, ale teraz nie mogę sobie ich przypomnieć. Tam miał sklep spożywczy pan Mondere, tam na tych schodach (pierzeja południowo-zachodnia Rynku). Tutaj był mój kolega Flank, a tam na końcu Brandstätter, jeden wnuczek mieszka w Izraelu i pani Brandstätterowa. Tam na rogu (bank WBK) mieli sklep Spilman – Brandstätter. Przy ulicy Sobieskiego mieli takie podwórko i tam trzymali dwie krowy. Mieliśmy codziennie świeże mleko od nich. Tam była taka żelazna brama na podwórko. Na Głowackiego obok kościoła była brama do getta. Domy przy południowej części ulicy Głowackiego nie znajdowały się w obrębie getta. Myśmy uciekli do Bochni przez tą drugą bramę, która była koło łaźni (Uczestników Ruchu Oporu i Puszkina). Na rynku była stacja benzynowa, a w rogu rynku (koło banku) stawały autobusy do Krakowa, Tarnowa, Sącza. Tu w tym domku był sklep z mąką (Głowackiego 1), a tam była bóżnica żydowska chasydzka. (Berka Joselewicza). Rabinem był pan Mojsze Lipszyc Mój pradziadek sto lat temu mieszkał koło tej bóżnicy. Ja tego nie wiedziałem, tylko mi opowiedzieli ci, co przyjechali po wojnie do Krakowa z Rosji. Opowiedzieli mi o tym w Izraelu. Ja mam taka naturę, że jak kogoś poznam, to się z nim zaprzyjaźniam. Po tym wszystkim, co ja i cały naród żydowski przeszliśmy, nadal uważam, że trzeba być człowiekiem i wierzyć Bogu. Ja mam taką duszę i chętnie się spotykam z takimi, co tak samo uważają i postępują. I to mi daje dużo smaku do życia. I to staram się przekazywać moim dzieciom, wnuczkom i prawnuczkom. Dla mnie spacerować teraz po Głowackiego, to jakby było 80 lat temu. Znam każdy sklep, chociaż nie zawsze mogę sobie przypomnieć, czyj on był (Dov w rozmowie z Jerzym Wyczesanym).  Głowackiego nr 9 – tutaj był sklep i tutaj było przejście do studni i z tyłu był taki cheder, gdzie się też uczyłem – nauczyciel Manys Beer. Obok tego domu (tu, gdzie Getin Bank) mieszkał Mojsze Dawid Landau. Miał tu sklep z odzieżą męską. Na górze mieszkał syn Usher Landau – on był członkiem Judenratu, jego zastrzelili. Zabrali go w tym samym dniu, co wywieźli ten tysiąc (czerwiec 1942). Szukali prezesa, ale go nie znaleźli, więc wzięli jego do Tarnowa i po drodze go zastrzelili. Jego dwie córki i syn ocaleli, żyją. A tutaj był taki sklep spożywczy. Ja tu chodziłem po wodę, a tam w Uszwicy się kąpałem. Trochę dalej, z tyłu tej chasydzkiej synagogi przy ulicy Berka Joselewicza była rytualna rzeźnia żydowska.  Tu na dole była szkoła – cheder.[6] Uczyłem się tutaj do trzynastego roku życia. Nauczyciel nazywał się Manys Beer. A tu na górze mieszkali Landauowie: Mojsze Dawid i Usher. To byli nasi jacyś dalecy krewni. A tutaj był szynk (Głowackiego 11). Nie wiem, czyja to była kamienica i czyj był ten szynk. Naprzeciwko (Kroos) był sklep bławatny pana Iczika Tajchtala. On oddał ten sklep córce Fischelberga i wyjechał do Krakowa, potem przyjechał do Bochni z całą rodziną, skąd go zabrano razem ze mną do obozu w Szebniach. Przy Głowackiego były dwie piekarnie, ale już nie pamiętam, gdzie dokładnie – tutaj gdzieś miał piekarnię Kleinberger, po tej stronie, a naprzeciwko też była piekarnia. A tu w tej kamienicy też mieszkała rodzina Landauów. Tu była rodzina Zimmet – oni też mieli sklep spożywczy, w tym żółtym budynku. Mieli śledzie, oliwki. Głowackiego 6 lub 8 – w jednym z nich mój wujek Mojsze Teitelbaum miał sklep z towarami bławatnymi. Kleinberger przeżył wojnę. Razem ze mną był w Oświęcimiu, Jawiszowicach, przeżył marsz śmierci. Wyjechał do Izraela. W Hajfie miał sklep spożywczy. Ożenił się w Izraelu, ale nie mieli dzieci, oboje już nie żyją. On mi opowiedział, są spisane jego wspomnienia po hebrajsku, jak Niemcy zastrzelili tutaj Mojsze Goldmana, zastępcę prezesa Judenratu. Przyszedł do niego Lapsch z innymi, żeby dał im nazwiska 100 osób. Wtedy on odpowiedział, że mogą zabrać tylko jego, bo żadnych nazwisk im nie da. Wtedy go zastrzelili. To było w samym rynku. Kazali mu uklęknąć i strzelili w tył głowy. Żona Ida się uratowała. Była w Bochni, potem z Bochni uciekła na Węgry, tam powtórnie wyszła za mąż, po wojnie przyjechała do Izraela, ma córkę i syna. Ona poznała w Bochni pewną niemiecką rodzinę i wspólnie pomogli uratować około 30 Żydów. Głowackiego 21 – piekarnia Kleinbergera. A tutaj był taki sklep, bardzo duży sklep, znany, mieli tutaj wszystkie materiały dla szkół, książki – drukarnia i księgarnia Chaima Krautera. Wszystko zostało przebudowane, bo to było duże (gdzie dzisiaj bar „Malutki”). Tutaj była piekarnia, ale nie wiem, komu ona podlegała. W tym budynku była też cukiernia (gdzie zakład fotograficzny). Tutaj Einhorn miał sklep z mąką, w tym żółtym domku (gdzie sklep Biela). Tutaj miała sklep żelazny familia Eisen (Plac Żwirki i Wigury 10). A rodzina Schiff, oni mieszkali na górze z tyłu, ale gdzie oni mieli sklep, ja już nie pamiętam. Tego domu czerwonego z daszkiem nie było przed wojną. Ten budynek podlegał pod rodzinę Eisen, oni wynajmowali tam mieszkania takim różnym. On już nie żyje, ale w Izraelu żyją jakieś jego dzieci. Syn się uratował i żona, żyją w Hajfie. Tutaj w jednym budynku, ja już nie pamiętam, z tyłu była Talmud Tora. Tutaj w tym budynku myśmy się uczyli – dziesięciu chłopców (Głowackiego 33) lub w podwórku (Głowackiego 31). Naprzeciwko (sklep rowerowy, skrzyżowanie Głowackiego i Legionów Piłsudskiego) był skład drzewny Löffelholza, jego syn był moim kolegą, myśmy się razem uczyli. Gdzieś naprzeciwko tego składu drzewnego ktoś miał dom, nie pamiętam, jak się nazywał, on handlował meblami. W tym budynku, który miał Eisen, były tylko sklepy żydowskie.  (ze zbiorów Jerzego Wyczesanego) (Placu Żwirki i Wigury). Wszystkie chatki tutaj były drewniane. Teitelbaum, Kaufman. Te drewniane budynki stały w tym miejscu. Tutaj był rynek, a te całe budynki stały na tej całej ulicy aż tam do rogu (mniej więcej tak, jak biegnie ul. Cicha). Kaufman, Teitelbaum, Westreich – mam te nazwiska wypisane. Ale po żydowsku. Mam je w domu. Jak będę tu następnym razem, to je przywiozę. Te wszystkie kamienice są wystawione po wojnie. A te, które stały, niektóre zostały przebudowane. A tu na tym miejscu była bóżnica Halbudajem pana Teitelbauma (dzisiaj w tym miejscu stoi bank). Przy tej ulicy mieszkał Kaufman i krawiec Westreich. Jego dziadek jest pochowany tutaj na cmentarzu, a dwóch wnuków się uratowało. Na tym Dov Landau zakończył opowiadanie, ale obiecał, że przy następnej wizycie postara się jeszcze coś dodać do niniejszych wspomnień. Dov Landau odbył spacer ulicami Brzeska i podzielił się wspomnieniami 5 kwietnia 2016 roku. Opracowanie wspomnień i zdjęcia - Jacek Filip [1] Mykwa – potocznie rytualna łaźnia żydowska; [2] Kuczki – szałas, także altanka lub drewniany ganek budowany w święto Sukkot przy bóżnicy, służący do obchodów tego święta; [3] Talmud Tora – tu nazwa religijnej szkoły elementarnej , przeznaczonej dla dzieci najuboższych rodziców, a także dla sierot, których nie stać było na opłacenie nauki u prywatnych nauczycieli; [4] Jesziwa – rodzaj wyższej szkoły talmudycznej; [5] Rosz ha-Szana – żydowski Nowy Rok, obchodzony przez dwa dni; [6] Cheder – szkoła o charakterze religijnym utrzymywana przez gminę żydowską. [7] Mezuza zwitek pergaminu z naniesionymi dwoma fragmentami Tory, umieszczony w pojemniku wykonanym z drewna, metalu, kości lub szkła, albo w rurce, i zawieszany na zewnętrznej prawej framudze drzwi, w judaizmie mający wartość symboliczną, historyczną i religijną.
|