W poszukiwaniu „Sześciu Króli” i „Carycy Katarzyny”
(Zofia Mantyka)
2016-12-18
W dziejącej się na naszych oczach historii nasi „pożal się Boże” posłowie reprezentujący rząd i opozycję historię zmieniają w histerię, a od manifestu owacji przechodzą do manifestacji. Oni już całkiem poszaleli. Jedni uwierzyli, że im wszystko wolno i w swym zaślepieniu demontują państwo „w imieniu” suwerena, a drudzy totalnie zgłupieli i chcą im w tym przeszkodzić sztubackimi sposobami.
No, ale czego oczekiwać od ludzi poszukujących „Sześciu Króli” i „Carycy Katarzyny”, przed takim poziomem erudycji - chapeau bas. Wystąpienie pani premier w którym zupełnie na poważnie powiedziała, że przez ostatni rok rząd zrobił więcej niż poprzednicy przez osiem lat, obraża inteligencję Polaków. Zamiast studzić emocje, dolewa oliwy do ognia, a szeregowy poseł obdarzony ksywką „naczelnik” wydaje polecenia marszałkowi, pani premier, prezydentowi - to matrix.
Pamiętam z dzieciństwa, sympatyczną bajkę Jana Brzechwy „Ryby, żaby i raki”.
Ryby, żaby i raki Raz wpadły na pomysł taki, Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem I zacząć zarabiać śpiewem. No, ale cóż, kiedy ryby Śpiewały tylko na niby, Żaby na aby-aby, A rak byle jak.
(…) No i niestety, pomimo kolejnych nowatorskich pomysłów dość szybko zaczęło się wszystko - kolokwialnie pisząc - „pieprzyć” i byli mieszkańcy stawu zorientowali się, że chyba jednak przegięli.
Lin wreszcie tak powiada: „Czeka nas tu zagłada, Opuściliśmy staw przeciw prawu – Musimy wrócić do stawu”. I poszły. Lecz na ich szkodę Ludzie spuścili wodę. Ryby w płacz, reszta też, Lecz czy łzami Zapełni się staw? Zważcie sami, Zwłaszcza, że przecież ryby Płakały tylko na niby Żaby na aby-aby , A rak byle jak.
Stare, zapomniane bajki z dzieciństwa, kto je obecnie czyta? To nie te czasy. Teraz jest trend na koturnowe, publicznie czytanie „wielkiej literatury”, aby podkreślać, upowszechniać, krzewić, propagować, uwznioślać… i wzywać do czynu!
Na Jowisza, nie jesteśmy jakąś tam przysłowiową „Kozią Wólką”, a postponowanie naszego burmistrza przez panią minister edukacji to złośliwy i bolesny nietakt w stosunku do mieszkańców grodu nad Uszwicą. Było nie było „Staszek” - jak konfidencjonalne określił był, wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego administrator portalu - jest naszym krajanem, tak więc „sroce spod ogona” tośmy nie wypadli.
Może to i przykre, iż buńczuczni nauczyciele z brzeskiego gimnazjum ośmielili się nie podzielać zachwytów nad reformą edukacji, ale czy to powód aby burmistrza przezywać jakimś tam za przeproszeniem… wójtem. Mam nadzieję, że to „qui pro quo”. Trudno bowiem podejrzewać, że to mikołajkowa rózga za niesforną postawę naszego ziomka w TK, która szczególnie miła władzy pewnie nie jest.
Po agonii Rzeplińskiego, „wyrodny syn ziemi brzeskiej” będzie jedną z ostatnich redut perfidnego „układu” w TK, stąd srogie cięgi jakie na nas spaść mogą, dopiero przed nami. Brzesko, czy szerzej powiat brzeski to niekwestionowany bastion PiS-u. Od lat nasi mieszkańcy dają wyraz fascynacji dla tej partii, mamy więc posłów PiS i europarlamentarzystę. I patrzcie Państwo, w tym – i nie bójmy się tego powiedzieć - mateczniku partii, ani burmistrz, ani starosta akurat z tej bajki nie są! Paradoks!?
Co wybory samorządowe to zonk, no ki czort? A teraz ci nieszczęśni nauczyciele, to jakaś choroba jest i franca na zdrowym brzeskim organizmie. Stare porzekadło „pod latarnią najciemniej”, znów się wrednie spełniło. Nowi szefowie okręgów i specjalni partyjni koordynatorzy „uporządkują” niebawem samorządy. Doczekamy odzyskania wolności i na ziemi brzeskiej. Nasza gmina ożyje i zacznie się prężnie rozwijać, jak nie przymierzając gmina Dębno.
Rozwibrowani bakałarze łżą w żywe oczy, gdyż według MEN miejsc pracy w szkołach przybędzie i dlaczego w Brzesku miałoby być akurat inaczej? W podstawówkach powstaną 7 i 8 klasy, więc część pedagogów znajdzie tam pracę. Gmina urządzi nowe, piękne pracownie do ćwiczeń z fizyki i chemii, no i będzie git. Skąd taka kasandryczna panika? Więcej wiary i zaufania swawolni belfrzy, nie dajcie się podstępnie wypuszczać przez wężowych popaprańców i zdrajców!
Mam sentyment do ośmioklasowej szkoły i świadomość, że kiedyś były zupełnie inne realia. Dzisiejsze pięciolatki – i to niesamowite - są niekiedy na poziomie siedmiolatków z moich czasów. Trudno zrozumieć dlaczego władze jak „miskę miodu”, podchwyciły pomysł Fundacji Elbanowskich i zablokowały rozpoczęcie edukacji sześciolatkom? To znaczy, chyba rozumiem - przecież to polityka i jak zwykli mawiać filmowi mafijni gangsterzy „to nic osobistego, to tylko biznes” i… rozlega się strzał.
Polityka jest okrutna, a w obecnej formie nie do zaakceptowania dla człowieka mającego choćby minimum przyzwoitości. Dla każdej władzy expressis verbis sympatyczniej jest, gdy ludzie są gorzej wykształceni. W programach szkolnych próżno szukać przedmiotu prawo, który by ludzi w wiedzę prawną wyposażył, a nieznajomość prawa nie zwalnia od odpowiedzialności. Szkoły nie uczą tego, co człowiekowi jest w życiu naprawdę potrzebne.
Tworzenie gimnazjów, budziło sprzeciwy. Po 17 latach, ci sami mądrale doznali boskiego olśnienia i uznali, że należy je teraz rozpieprzyć w drobny mak! Opracowując reformę tyrają dniem i zwłaszcza nocą tak zawzięcie, że jeżdżąc z taczką nie mają kiedy załadować. Dokonane przez MEN sufitowe „przeliczenia” kosztów reformy zdają się mieć wiarygodność zbliżoną do oszacowania strat przed przejściem huraganu.
Jeśli znawcy tematyki oświatowej chcą wydłużyć okres kształcenia w liceum i technikum o rok, to mogliby tego dokonać bez rozwalania systemu, poprzez rozpoczęcie edukacji przez dzieci sześcioletnie. Proste jak konstrukcja cepa. No, ale zbyt proste i niestety rozłożone w czasie, a przede wszystkim bez destrukcji szkół. Układ 6 + 3 + 4 sprawiłby, że młodzież kończyłaby szkołę w tym samym wieku co obecnie, lepiej przygotowana do pracy czy ewentualnych studiów, bez chaosu i rewolucji.
No tak, ale rzecz w tym, aby wywołać chaos i rewolucję! Ludzie mają się żreć między sobą i skakać do gardeł, to jest tzw. „zarządzanie konfliktem”, który się celowo tworzy. Nauczyciele gimnazjów z nauczycielami podstawówek, nauczyciele ze szkół miejskich z wiejskimi, nauczyciele z innymi grupami zawodowymi itd. Oczywiście lepszy sort „prawdziwych Polaków” z gorszym sortem „zdrajców i złodziei”. Tak ma być!
„Divide et impera” – „dziel i rządź”, sianie kłótni i nienawiści to drożdże zmian. W PRL-u nieustannie tworzono problemy, by je później mężnie rozwiązywać. Dążenie do egalitaryzmu, napuszczanie ludzi na siebie, stygmatyzowanie, judzenie z wykorzystaniem zawiści i zazdrości, to gwarant sukcesu. Pod płaszczykiem zmian struktury szkolnictwa można wziąć całe towarzystwo” za pysk” i wprowadzić ideologizację wychowania w szkołach.
W Gietrzwałdzie w jednej ze szkół od pewnego czasu już taki eksperyment wprowadzono, wywołując konsternację. Proponowana „zmiana dla zmiany” uporządkuje oświatę niczym pamiętny statut sukcesyjny Krzywoustego. Proponowane podstawy programowe zarówno z przedmiotów humanistycznych, jak i nauk przyrodniczych budzą zdziwienie i protesty naukowców.
Paradoksalnie szkoła często przeszkadza w kształceniu! Bezstresowe wychowanie typu „Krzysiu, nie kop pani, bo się spocisz”, lansowanie „nowoczesnych” ideologii gender czy z drugiej strony sakralizacja szkół, to przykłady pierwsze z brzegu. W III RP do szkół wprowadzono lekcje religii, a liberałowie podwoili ilość godzin tego przedmiotu. Pojawiają się pytania - jak wpłynęło to na postawy Polaków, czy dzięki temu są życzliwsi i lepiej wychowani niż moje pokolenie, które miało religii o połowę mniej? Nie wiem.
Jak przystało na najbardziej katolicki kraj w Europie, najwięcej u nas praktykujących, a ilu w tym wierzących? Dlaczego tak się wściekle kłócimy i wyzwalamy nienawiść? Nie wiem. Wiem natomiast, że jak się naprawdę chce czegoś nauczyć - to można, nauczyłam się języka obcego w niespełna pół roku. Motywacja, a nie ilość lat i godzin spędzonych w szkole ma pierwszorzędne znaczenie.
Wpadliśmy w paradoks naszych czasów, w którym „więcej oznacza mniej”. „Mamy większe domy i mniejsze rodziny. Pomnożyliśmy nasze majątki, a okroili nasze wartości. Uczymy się jak zarabiać na życie, ale nie jak żyć. Mamy więcej służby zdrowia i mniej opieki. Dużo więcej uczelni i tytułów, ale mniej ludzi posiadających wiedzę”. Mamy, więc większą ilość i gorszą jakość. Każdy z nas chodził do szkoły i wspomina ją lepiej lub gorzej. Nauczyciele byli mądrzy, ale byli też i beznadziejnie głupi. Szkoły były źle wyposażone, a z ubikacji wydobywał się zapach umożliwiający nawet niewidomemu łatwe ich zlokalizowanie. Sale gimnastyczne nieliczne, ale dzieci zawzięcie ćwiczyły na pastwiskach udających boiska. Do szkół kończących się maturą przyjmowano nie więcej jak 30% uczniów, a na studia zaledwie kilka procent. Matura i tytuł magistra miały swoją wymowę. A jak jest dziś i dlaczego?
Państwo jak u Gombrowicza „gwałci przez uszy” dekretując system edukacyjnych wzorców. Formatuje, by przyjmować konformistyczne postawy, hołdujące maksymie z „Pana Tadeusza” - „ Głupi niedźwiedziu, gdybyś w mateczniku siedział, nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział”. Władze chcą, by ludzie jak najmniej wiedzieli i byli serwilistycznymi potakiewiczami.
Himalaje hipokryzji stanowi lansowanie osób, które wspierały i współtworzyły represywny system w PRL, a obecnie falsetują w chórze anielskich odnowicieli. Uchodzą jakże często wręcz za koryfeuszy. I nie trzeba wcale szukać przykładów aż z warszawskich salonów i pierwszych stron gazet. Parada przebierańców, którzy z byłych egzekutyw przenieśli się do „prawicowych” lub parafialnych stowarzyszeń jest bardzo liczna.
Politycy twierdzą, że uzyskali mandat od suwerena, pewnie tak. Jednak gdy słyszę takie dufne przemowy, to od razu przypominam sobie polsko-czeskiego publicystę i satyryka urodzonego w Bochni Gabriela Lauba, którego wyborne aforyzmy już tu kiedyś przywoływałam. Ten satyryczny dziennikarz pisał: „Wszelka władza wychodzi z ludu i nigdy do niego nie wraca”, czy równie trafne „Człowiek uczy się przez całe życie z wyjątkiem lat szkolnych”.
Zbliżają się święta i w radosnym adwentowym oczekiwaniu ludzie naiwnie uwierzyli, że wali się świat obłudy i cwaniactwa, w którym elity oderwały się od ludu. Rozruchy nie wybuchają gdy wszyscy głodują, lecz wówczas, gdy „jedni głodują, a inni balują”. Rewolucje kończą się zawsze tak samo i warto o tym pamiętać, gdy dwa obozy walczących o władzę polityków usilnie namawiają nas do opuszczenia stawu. Czy da się żyć ze śpiewu pod drzewem?
Zofia Mantyka
|