„Dopóki można narzekać, to jeszcze nie można narzekać”
(Zofia Mantyka)
2017-01-25
Odbyłam wczoraj sympatycznie zaskakującą rozmowę z moim sąsiadem, który z łobuzerskim uśmiechem stwierdził, że… go wykorzystuję. Udając oburzonego zbeształ mnie niedbale za robienie „kariery” jego kosztem. „Pani Zosiu, dowiedziałem się, że wykorzystuje pani nasze rozmowy, cytując mnie w swoich tekstach. Przypomina mi to - wypisz wymaluj - znanego brzeskiego samorządowca, który niecnie chwali się cudzymi osiągnięciami, traktując je jako swoje. No pani to chociaż o mnie mimochodem wspomina”. Tworzenie fałszywego obrazu rzeczywistości i mistyfikacje to codzienność. Choćby histeria, że mamy państwo totalitarne. Inna sprawa, że państwowe „przekaziory”, w pogardzie dla widza, już dorównują diabolicznemu ongiś Urbanowi. W swej pysze myślą, że widzowie to „ciemny lud”, który kupi najprymitywniejszy event. Niestety, ale nawet dobrze skrojony smoking konferansjera nie zatuszuje wyzierającej swojskiej kufajki i gumofilców. W telewizji w okresie „prime time” co rusz dech zapierające szlagiery, choćby wyemitowany „Pucz”- no perełka, po prostu palce lizać. Złowieszcza groza bijąca z ekranu z dramaturgią przypominającą scenę z „Człowieka z marmuru”, kiedy oskarżony Birkut zeznaje jak to się był „zamachnął na swojego towarzysza pracy… śledzikiem!”. W końcu „narodowa” telewizja to nie jakieś tam - za przeproszeniem - badziewie typu kabaret Górskiego z „Uchem prezesa”, rojący, że - wiele błędów to… wielbłąd. A zegar sobie tyka „jak młyny, które mielą powoli, ale dokładnie”, a właściwie to „zaiwania” w zawrotnym tempie i jak mawia mój sąsiad „ani się Panie człowiek nie obejrzy, a już czas się pakować”. Paskudny „zegar Balcerowicza” wystukał magiczny bilion zadłużenia, a sam zegarmistrz dyskretnie się spakował i… już go przezornie nie ma. Ale co tam, „dopóki można narzekać, to jeszcze nie można narzekać”. Żyjemy w czasach, w których - jak twierdzi prezydent - „Będziemy uczyć, kto jest bohaterem, a kto zdrajcą”. Uczyć trudno może i nie jest, chociaż nauczyciele pewnie uważają inaczej, ale to ich kłopot. Decydowanie o tym kto jest bohaterem, a kto zdrajcą to jednak karkołomne zadanie. Nie wiem czemu, ale przypominają mi się słowa rosyjskiego barda-poety Bułata Okudżawy: „Każdemu mądremu stempelek na łeb, a głupich jak zwykle nie widać”. „Targowica” jest synonimem zdrady narodowej, wszak wieszcz Mickiewicz w koncercie Jankiela syczał boleśnie nad tym bezeceństwem, w którym pewną rolę odegrali i hierarchowie kościelni. Natomiast generał lejtnant Tadeusz Kościuszko to bohater najwyższej próby, pomimo że w 1796 r. podpisał „lojalkę” carowi Pawłowi I, dzięki czemu został zwolniony z twierdzy pietropawłowskiej w Petersburgu. I Dywizja Ludowego Wojska Polskiego im. T. Kościuszki zdaniem niektórych też mu chwały nie dodaje i blado, a może i nikczemnie wypada w zestawieniu choćby z niezłomnymi partyzantami. Mimo to trudno znaleźć w kraju miasto bez ulicy bohatera dwóch narodów. Ba, nie tylko nad Krakowem góruje kopiec usypany na cześć generała. W PRL-u nikt zasług Kościuszki nie kwestionował. Szczęśliwie jego akt nie badał jeszcze IPN, choć kto wie, z kim był w komitywie przygotowując w Dreźnie, Lipsku i Paryżu rozgałęziony spisek, czy jak kto woli „pucz” zwany „Insurekcją Kościuszkowską”. No właśnie, zawiłości historii nie są - jakby się niektórym marzyło - jednoznacznie białe lub czarne. Historyczne prawdy mogą być bolesne, niestety narracja wynikła z nachalnego ideologicznego skrzywienia to czasem fałsz i gorszące emocje. Oczywiście pojęcie „tolerancja” nie może być magicznym hamulcem tamującym prawo do wyrażania wątpliwości. Cyniczne spojrzenie na patriotyzm i próby zaczerniania białych plam to niezaprzeczalnie paskudna i groźna manipulacja. Gdy w 2015 roku ówczesna opozycja donosiła do Brukseli na rządzących, że łamią demokrację i sfałszowali wybory samorządowe, to było to zachowanie godne najwyższej pochwały. Natomiast, gdy obecni frustraci z opozycji nie mogący przeżyć utraty władzy i w obawie o własne „frukty” donoszą na rząd, to oczywista obrzydliwa zdrada i „druga Targowica”. Nawet sienkiewiczowski Kali z plemienia Wa – Hima uśmiałby się do łez. Rewanż i „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”, czy może też dopadł ich „Efekt Mandeli”? Wzajemne donosy i szukanie salomonowych sędziów poza granicami Polski, to - najdelikatniej pisząc - skrajny infantylizm. Czy po Brexicie, ktoś jeszcze pamięta słynne kiedyś zdanie Margaret Thatcher: „Unia Europejska jest skazana na niepowodzenie, gdyż jest czymś szalonym, utopijnym projektem, pomnikiem pychy lewicowych intelektualistów”. Podobnie skrajne opinie wygłaszał Janusz Korwin-Mikke. Ten zaciekły ekscentryk i żelazna kanclerz może i przesadzali, ale rozwój wydarzeń zdaje się w jakimś stopniu przyznawać im rację. Ateizacja, kosmopolityzacja, nieskrępowana obyczajowość, rozdymana tolerancja i poprawność polityczna, czyli to co uparcie lansują „lewicowi intelektualiści” zwyczajnie ruguje życie duchowe. Idea „nowego człowieka”, niby humanisty, może i w teorii szczytna, lecz w praktyce doprowadziła do uzależnienia ludzi od „konsumpcyjnego żarcia”. Europejczycy zupełnie się pogubili i zdają się zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Czy potrzebni są różni nieznośni, sceptyczni i krytyczni „jajogłowi”, dzielący włos na czworo? Unikający prostych czy wręcz prostackich odpowiedzi na trudne pytania? Abstrahujący od personalizacji polityki i wygodnym umieszczaniu adwersarzy od razu w określonym obozie politycznym. Deprecjonujący medialny świat, serwujący nienawistne spektakle i emocje, patrzące na historię z punktu widzenia „heglowskiego kamerdynera”. Życie udowadnia, że każde „przegięcie” jest niebezpieczne, zarówno w lewo jak i w prawo. Dokąd zmierzamy i jaka nam Polakom przypadnie rola? Czy zwyczajowo kolejny raz wypełnimy rolę „prűbelknabe” - chłopca do bicia? Przez skrajne zacietrzewienie i „buraczany” design, jesteśmy obecnie postrzegani jako „enfant terrible”. Żyjemy w środku kontynentu i nie jesteśmy wyspą ani „zieloną”, ani żadną inną. Nie możemy myśleć w kategoriach słynnych pascalowskich rozważań o „długości nosa Kleopatry i jego wpływie na losy świata”. Próba izolacji od Europy i nasze mocarstwowe mrzonki są pokracznie śmieszne. W oparach zimowego smogu czuć zapach z piekła, które sobie fundujemy. Partie opozycyjne i rządowa większość są w nieustannym konflikcie. To walka przaśnych samców alfa, którym własne ego zupełnie przesłoniło zdrowy rozsądek. Mam wrażenie, że dla obozu „dobrej zmiany” poczucie swoiście rozumianej dumy narodowej jest ważniejsze od krytycznego myślenia, a ich plemienna mitologia zdecydowanie góruje nad Ewangelią, tak ochoczo przez nich przywoływaną. Dopóki można narzekać, to trudno nie zauważyć swoistej schizofrenii w jaką jesteśmy wpuszczani. Znowu normą jest być „za i przeciw” jednocześnie. Lansować górnictwo, stając dumnie w szeregu walczących ze smogiem, entuzjastycznie tworzyć i likwidować gimnazja, piętnować „kondominium” głosząc prawdziwą wolność, witając z kwiatami wjeżdżające amerykańskie czołgi. Limitować ilość kadencji w samorządach, nie ruszając broń Boże „etatowych” parlamentarzystów. Nic to, przecież to żadna nowość. Nowością jest jedynie to, że teraz można „kłamać uczciwie”. Jak dotąd na terenie ziemi brzeskiej panował względny spokój. Ale jak w słowach piosenki „nic nie może przecież wiecznie trwać” ów spokój to już historia. Pojawiła się „Gazeta Poselska i Samorządowa”, która poraża prawdą i zapewne zburzy dotychczasowe relacje. Przekaz jest jasny: tylko PiS wybawi nas z czeluści piekielnych. Wszystko co do tej pory zostało dobrze zrobione, to wyłącznie zasługa wspaniałych radnych PiS, którzy wprawdzie nie decydują, ale… zasługują. Jaki związek z rzeczywistością mają owe zasługi? Nie wiem, bo niestety zbyt mało w tym zakresie wiadomo. Najgorzej w ocenie autorów gazetki wypadają władze powiatu, to tam otchłań piekielna wydaje się być zdecydowanie najgłębsza. Gminy zarządzane przez PiS, czyli Dębno i Gnojnik to - gejzery rozwoju, równie rewelacyjnie funkcjonuje gmina Brzesko. Lektura gazetki dowodzi, że nie jest to demagogiczna agitka, mająca „skołować” tzw. zwykłego obywatela, tylko rozpaczliwy krzyk gnębionej prawdy. Autorzy „konstruktywnej opozycji”, przywdziawszy owczą skórę, epatują postawą Apollosa. W imię prawdy i miłości bliźniego z okrzykiem semper Fidelis, chyba bliżej im do Thomasa Hobbesa z jego „człowiek człowiekowi wilkiem”. Mój niezastąpiony w swoich opiniach sąsiad konstatuje to lapidarnie: „Pani Zosiu, jeśli nawet fakty wyglądają inaczej, to tym gorzej dla faktów, kto by się tam takimi bzdetami przejmował. Polityka wkracza wszędzie, cholera, strach już nawet lodówkę otworzyć”. Dobra zmiana rozlewa się jak „fala samotna” i hołdując zasadzie „facta non verba” ma rozpirzyć kolejny obszar z rachitycznych „buzkowych” reform. Teraz przychodzi czas na samorządy. Proponowane zmiany pobrzmiewają wyjątkowo atrakcyjne dla suwerena i na pewno zyskają pełną akceptację społeczną. Jakże miłe dla ucha i oka jest hasło „wywalamy tych, którzy się utuczyli na naszej krzywdzie”. Inna sprawa, że pomysł z kadencyjnością jest nie tylko atrakcyjny, ale i słuszny. Zbliża się kres epoki wiecznych wójtów, namiętnych kolekcjonerów kapeluszy. Jeśli prezydent kraju może pełnić swą funkcję jedynie dwie kadencje, to dlaczego pozostałych ta zasada ma nie obowiązywać? Ale jak przystało na ekipę „dobrej zmiany”, tsunami to tsunami, stąd pojawienie się wielce oryginalnej propozycji, by w wyborach startować mogli kandydaci jedynie z list partyjnych. Jeżeli wszystkie zwierzęta są równe, to dlaczego nie mogą być wśród nich równiejsze? Tak było w orwellowskim „Folwarku zwierzęcym” i się galante sprawdziło. „Rzeczywistość równoległą” buduje się na swoich zasadach – „czekamy, czekamy na sygnał centrali, centrala nas ocali”, a „świstak zawija to wszystko w sreberka i pod nosem sobie sielsko, anielsko pogwizduje”, upozowany w dodatku na ascetycznego cyncynata. A co - kto mu zabroni?! Zofia Mantyka
|