Czy demokracja popełnia samobójstwo?
(Zofia Mantyka)
2017-05-30
Czy demokracja popełnia samobójstwo?
Skandalista i ekscentryk polskiej sceny politycznej nonszalancko noszący muszkę, czy też jak kto woli motylka, od zawsze miał na demokrację swoje mało wytworne określenie „du..kracja”. Wytykając jej ułomności, rzęsiście naigrywa się z tych, którzy ją hołubią i wynoszą pod niebiosa. Jego kąśliwe felietony i publiczne fajerwerki traktowane są jako wybryki i bredzenia niezbyt szkodliwego dziwaka. I ten uciesznie irytujący brydżysta po kolejnych „rozdaniach” z szelmowskim uśmiechem drwiąco pyta - No i co demokraci, „rekontra”?
Bodaj drugi z prezydentów USA John Adams twierdził, że „nie było nigdy demokracji, która nie popełniłaby samobójstwa”. Miał gość rację? W demokracji ponoć większość ma rację, zatem tak postawione pytanie brzmi prowokacyjnie. Kto się boczy na demokrację może zostać skutecznie „wyrównany”. „Wolność, Równość i Braterstwo”, flagowe hasła Rewolucji Francuskiej wprowadzano doraźnie. I tak w zakresie „Równości” szarmancko regulowano wzrost… ścinaniem głów na gilotynie. Dzięki temu miłemu i praktycznemu urządzeniu nikt nie śmiał „nad poziomy wyrastać”.
„Wolność” w demokratycznych państwach jest pilnie strzeżona. Co krok niczym winogrona wiszą zainstalowane kamery, podsłuchy, mikrochipy, jako widoczni i niewidoczni „stróże” wolności. „Braterstwo” zaś gwarantuje głoszony egalitaryzm, mający usuwać wszelkie nierówności. Proponowane są iści nowatorskie rozwiązania. Choćby likwidowanie różnic między płciami, ba nawet między gatunkami. Ludzkość nie ustaje w próbach stworzenia gustownej chimery homo sapiens superior. Doniosły krok już został zrobiony w Instytucie Salka w Los Angeles.
W styczniu stworzono elegancki zarodek z ludzkich komórek macierzystych i komórek świni, a w nanotechnologii GMO eksperymenty polegają na połączeniu w jednym… wszystkiego. Miczurin odciska swe piętno, a jego motto „Nie możemy czekać na łaskawość przyrody, naszym zadaniem jest ją zastąpić” – ostentacyjnie tryumfuje. Poczciwe „pszen-żyto” i masa innych modyfikowanych roślin to „chleb powszedni”. Nauka przekracza kolejne granice granic w poprawianiu natury. Będzie raj na ziemi, kiedy stworzymy sztuczną inteligencję i hybrydę ludzką? Nawet poczciwie naiwny Darwin ginie od brzytwy Ockhama.
Czy dzięki zaprogramowaniu mózgów znikną różnice poglądów? Dekonstruując człowieka poprzez całopalenie na ołtarzu biologizmu tworzymy „nową jakość”. Pomimo, iż nadal nie wiemy, ani co jest w nas samych, ani jak jest ułożony wszechświat, pycha nie pozwala zniżyć się do werterowskich peregrynacji w poszukiwaniu duchowości. Metafizyka zostaje dla filozofów z ich staromodnymi wątpliwościami. Świat ma nowego Boga, którym jest wszechobecny seks i chorobliwy hedonistyczny konsumeryzm. Człowiek owładnięty hałaśliwym klangorem „naukowej” inspiracji pędzi zawzięcie.
Czy Europa tonie w zbiorowej hipnozie końca wolnego myślenia? Czy - jak u Hegla - po ogłoszeniu śmierci Boga, poprzez zauroczenie fascynacją zaprzeczenia, jest szansa powrotu na szlak? Jesteśmy świadkami zgonu „zachodniej” cywilizacji, co złowieszczo przedstawia Michel Houellebec w „Cząstkach elementarnych” i „Uległości”. Literatura to jedno, a życie udowadnia, że „genialni szaleńcy” pokroju Elona Muska - przedsiębiorcy z Doliny Krzemowej - chcą połączyć ludzki mózg z komputerem i internetem. „Transhumanizm” to potrzeba „usprawnienia” człowieka technologią.
Świat przeżywa „nowe rozdanie”, w którym licytują przede wszystkim ekstremiści: lewacy i prawacy, co jest szczególnie niebezpieczne. Lewicowi socjaliści i prawicowi konserwatyści zostają skutecznie spychani do narożnika. Dogmatycy są w stanie skorzystać ze wszystkich możliwości, aby uzdrowić świat na swoją modłę. Systemy totalitarne zawsze podpierają się argumentem, że… większość tak chce! Recepta jest prosta i przećwiczona – należy znaleźć wroga, zdefiniować i wmówić ludziom, że za wszelkie ich kłopoty odpowiedzialność ponosi ów wróg. Dalej scenariusz potoczy się niczym kula śnieżna.
Lewactwo to: hedonizm, konsumeryzm, „New Age”, „po pierwsze orgazm, potem ewentualnie aborcja” i subwencjonowana „tolerancja”. Nie ma to wiele wspólnego z lewicowym stosunkiem do relacji społecznych. Z kolei prawactwo z nacjonalistycznymi fobiami bezusterkowo eliminuje konserwatywną prawicę z jej bezradnością, choćby w obliczu terroryzmu. Zarówno lewak jak i prawak – azali skrajnie przeciwni - są swym lustrzanym odbiciem. Jedni i drudzy dążą do rewolucji. Ich model wprowadzania reform to walka na śmierć i życie, bez brania jeńców. Bezkompromisowo dążą do budowy nowego świata. W ich pojęciu - po „wyplenieniu zarazy” będzie miejsce jedynie dla „lepszych”. Piramidalny populizm jest narzędziem pozyskiwania „wyznawców”. Nasze czasy stają się coraz bliższe futurystycznym wizjom Lema. Jego pełne obaw i sarkazmu „Dzienniki gwiazdowe” trafnie antycypują okres, w którym obecnie żyjemy. Marzenie ludzkości o stworzeniu idealnego społeczeństwa jest odwieczne. Człowieczeństwo nieustannie meandruje w zderzeniach jednostki z presjami obyczajowymi i politycznymi.
Gdzież te czasy, gdy w Piwnicy pod Baranami można było posłuchać „Dezyderaty” Maxa Ehramanna z muzyką Piotra Wawelskiego. Jakże nieznośnie aktualne są słowa - „ Przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech, i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy. O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na dobrej stopie ze wszystkimi, wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie, wysłuchaj też innych, nawet tępych i nieświadomych - oni też mają swoją opowieść…”. To była przepiękna piosenka, mająca swoją ciekawą historię.
Uważana była za jeden z… „hymnów hippisów”. Człowiek szczęśliwy, spełniony, nie walczy, nie krzyczy. Dystans od żywiołów świata i emigracja wewnętrzna były i są balsamem na spokój. Jest przy tym niestety i przykra konstatacja – możesz nie zajmować się polityką, ale polityka w tym czasie wcale nie przestaje zajmować się tobą. A w dodatku jeśli chcesz stać w środku to najpewniej dostaniesz po głowie z obu stron, bo demokracja – jakby ją zwał, czy nie zwał – funkcjonuje, ale rozum niekoniecznie. Już w odległej starożytności Arystoteles dobitnie wybrzydzał, że „demokracja to rządy hien nad osłami”.
Ale co tam, co się ma stać to się stanie. Jak mawiał dobry wojak Szwejk: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”, a „Przygotowania do uśmiercania ludzi odbywały się zawsze w imię Boga czy też w ogóle w imię jakiejś innej domniemanej wyższej istoty, którą ludzkość sobie wyimaginowała”. Pragmatyczny do bólu Niccolo Machiavelli głosił, że „Pamiętać należy, że ludzi trzeba albo dopieszczać, albo ich zniszczyć; bowiem za krzywdy błahe się mszczą, a za wielkie nie mogą”! I dlatego „cel uświęca środki”.
No i proszę - boleściwy lider totalnej opozycji w ramach totalnej opozycji, totalnie afirmuje topowe programy „dobrej zmiany”. Cytując niezapomnianego Jonasza Koftę „Spadło to na mnie jak pijany kominiarz”! Ba, on gotów jest obiecać suwerenowi wszystko, a nawet i zdecydowanie więcej. Licytacja obietnic trwa. Z kolei wielki protagonista ozdrowieńczej sanacji kraju nagle „doznał olśnienia i… już nie chce „przewietrzać samorządów”! To ci nowina. Przekalkulował i… się wystraszył - wart Pac pałaca, a pałac Paca. Czyżby słowa skierowane przez króla Epiru Pyrrusa do gratulujących mu oficerów „Jeszcze jedno takie zwycięstwo i będę zgubiony” niczym pareneza zaważyły?
Nagle desusy opadły i bez cienia wstydu ukazała się naga prawda - pryncypia przestały być pryncypialne. Idea jest słuszna jedynie wówczas, gdy przynosi partii zysk. „Przewietrzanie” to jednak ogromne ryzyko jest, a nuż suweren zachwycony zmianami uroi sobie by zrobić… prawdziwy przeciąg i dokonać przewietrzenia w parlamencie! Uchowaj Boże. Zabawa w wartości i cnoty to przecież czysta, a raczej brudna mistyfikacja. Obie polityczne siły wywołujące konflikty grają z suwerenem w „bambuko”. Sieją nienawiść i obarczają drugą stronę odpowiedzialnością za… sianie nienawiści.
Mając suwerena głęboko w… centrum zainteresowania, czy jakby dosadniej powiedzieli Ślązacy w rzyci, bawią się losami kraju i Polaków. Jedni urządzają teatralne „miesięcznice” w nadziei, że drudzy będą im w tym przeszkadzać. Oczywiście nie spotyka ich zawód, gdyż ci drudzy uparcie przeszkadzają. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta, bo też chcą podkręcać konflikt. Gdyby nie występowali przeciwko „miesięcznicom” i nie zwracali na nie uwagi to organizowanie takich „żałobnych” demonstracji pewnie straciłoby impet i sens. Szczucie jednych na drugich zostało w polskiej katolickiej polityce wycofane z rachunku sumienia.
To teatr, gdzie role są rozpisane i aktorzy doskonale wiedzą w co grają. Z cyniczną bezczelnością za wszelką cenę eskalują coraz ostrzejszy podział Polaków. Żałosne świętokradztwo polega na instrumentalnym traktowaniu Boga w nikczemnej dewastacji narodowej wspólnoty. Ale co by nie powiedzieć, zaistniałe ostatnio zmiany mają też sporo pozytywnych akcentów i mogą być dla demokracji zbawienne! Tak, trudno sobie nawet wyobrazić co by było, gdyby „psiapsiółki” poprzedniej pani premier nadal sprawowały władzę. Paradoksalnie obecne meandry z paraliżowaniem niektórych demokratycznych instytucji finalnie mogą przynieść dobry skutek i otrzeźwienie.
Suweren w przeważającej liczbie nie jest aż taki głupi jakby sobie tego nasi politycy życzyli. Obecnie niczym kniahini Kurcewiczowa obiecują nam wszystko, byle „zachować Rozłogi”. Prędzej czy później Bohun się zorientuje, że go „robią w konia” i krzyknie dość tego - sprawdzam! Po licytacji zawsze przychodzi rozgrywka, wówczas trzeba ugrać swoje i zebrać zakontraktowaną liczbę lew. Wtedy nawet najbłyskotliwsi spin doktorzy w partii nie będą w stanie uratować partii, nie mówiąc o robrze.
Politycy ostro inwitujący o ekonomii mają czasem wiedzę zbliżoną do swych umiejętności językowych. Pokaźna ich część to poligloci, którzy na pytanie iloma językami się posługują, bez zbytnich ceregieli odpowiadają, że… trzema. Swoim rodzimym oraz dwoma tkwiącymi w ich obuwiu przy każdorazowym wzuwaniu i wyzuwaniu tegoż. Aby zostać parlamentarzystą czy radnym i decydować o losach firmy, której na imię państwo wcale nie potrzeba nadmiernie wysokich kwalifikacji. To w końcu nie apteka. Takie są efekty d…kracji.
Większość z nich to kasta zawodowych politruków szampańsko żyjących z polityki. Są wśród nich figury niewiedzące – kto był pierwszym królem Polski, przekonane że Syzyf marzył o ”szklanych domach”, a „Panorama Racławicka” wyszła spod pędzla Jana Matejki. Równie zabawnych dowodów na niezwykłą erudycję i kwalifikacje naszych wybrańców można dostarczać bez liku. Wzięli sobie do serca powiedzenie Einsteina, że „wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy” i w swej wyobraźni wyobrażają sobie, iż zrozumieli o co mu chodziło. Jest jak w filmie u Barei „Poszukiwana, poszukiwany”, który umieścił pamiętny dialog o kryteriach kwalifikacji w czasach PRL-u: „Proszę pani, mój mąż to jest z zawodu dyrektorem”!
Zawierucha związana z opolskim festiwalem jest obrazem kosmicznie komicznej sytuacji. Wprawdzie to tylko festiwal piosenki, ale polityka dobiera się do wszystkiego. Zaczęło się od wywalenia kabaretonu, na który drzewiej dawała zgodę nawet nieboszczka PZPR. Opole było kiedyś stolicą polskiej piosenki i świętem muzyki. Było, ale od dawna już nie jest. Od kiedy telewizja zaczęła dyktować warunki, nie licząc się ani z publicznością ani z artystami, festiwal stracił swój niepowtarzalny klimat. Festiwal żył do późnej nocy. Pamiętam urzekające koncerty i transmisje z niekończącymi się bisami. Zwycięstwo w rywalizacji dawało autentyczny prestiż wykonawcy. Teraz to smętna farsa dawnego festiwalu.
Niema już miejsca, gdzie nie wściubiliby swego nosa partyjni harcownicy. Czy miejsc do dyskwalifikowania będzie przybywać? Czy będą wytyczne z czego wolno się śmiać i które programy są dozwolone? „Ucho prezesa” trafi na indeks rzeczy surowo zakazanych, oglądanie których będzie przypominało czasy słuchania „Wolnej Europy” i „Głosu Ameryki”? Decydenci w „obszarze kultury” zalecą słuchanie ideowo słusznych utworów i disco polo plus! Po emisji programu „Warto rozmawiać” w którym – jak to w TV - dobór rozmówców od razu zapewnia „obiektywną” puentę, wiem - że rozmawiać warto, ale słuchać nie.
Stanisław Jerzy Lec znany z kąśliwych aforyzmów powiedział był kiedyś „Czy jest coś groźniejszego niż Dżyngis – Chan? Dżyngis – Cham”.
Zofia Mantyka
|